[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tysiące elektronicznych systemów czuwało nad prawidłowym przebiegiem funkcji życiowych
dostojnego użytkownika.
Brakiss przystanął przed parą idących przodem imperialnych strażników.
- Witam was - powiedział. - Nazywam się Brakiss i jestem naczelnikiem Akademii
Ciemnej Strony.
Dowódca odzianych na czerwono żołnierzy odwrócił głowę, ukrytą w opancerzonym
hełmie. Mistrz Jedi poczuł zimne, badawcze spojrzenie oczu spoglądających przez wąską
czarną prostokątną szczelinę.
- Odejdz stąd - usłyszał. - Musimy zająć się ważną sprawą i życzymy sobie, żeby nam
nie przeszkadzano. Możesz odprowadzić nas do komnat, ale pózniej odejdziesz.
Brakiss z najwyższym trudem powstrzymał się, by nie okazać rozczarowania.
- Ale... - wyjąkał. - Jestem władcą Akademii Ciemnej Strony.
- A Imperator jest władcą całej galaktyki - odparł dowódca czerwonych strażników. -
Pragnie być sam. Radzimy, żebyś go nie irytował.
Brakiss cofnął się o krok, po czym szybko zgiął się w głębokim ukłonie.
- Nie zamierzam sprzeciwiać się woli Imperatora - oznajmił. - Nie chciałem go
irytować. Wybaczcie moje zuchwalstwo.
Kiedy wskazał dostojnym gościom apartamenty, które dla nich przygotował -
najbardziej przestronne i wytworne spośród wszystkich, jakimi dysponowała jego gwiezdna
stacja - cała grupa wkroczyła do środka, zostawiając Brakissa na korytarzu.
Mistrz Ciemnych Jedi czuł się tak poniżony, zdeptany i zlekceważony, jakby
Imperator miał za nic całą jego pracę i wszystkie osiągnięcia. Nie wiedział, co o tym myśleć.
Czemu miało to służyć? Zmarszczył brwi, próbując zebrać myśli.
Pamiętał, że Imperator zginął po raz pierwszy podczas eksplozji drugiej Gwiazdy
Zmierci. Po sześciu latach wskrzeszono go jednak w postaci całej serii klonów, które pózniej
także - jak słyszał - zostały unicestwione.
Teraz, obserwując znikający izolacyjny pojemnik, a także będąc świadkiem
tajemniczego i niezrozumiałego zachowania czterech imperialnych strażników, poczuł
trwogę. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wydarzyło się coś złego. Możliwe, że
Imperator ponownie zapadł na zdrowiu...
Jeżeli miałoby to okazać się prawdą, Drugie Imperium znalazło się naprawdę w
poważnych tarapatach.
ROZDZIAA 9
Zanim Qorl został pilotem myśliwca typu TIE, przeszedł szkolenie w imperialnej
akademii, gdzie wpojono mu, komu okazywać lojalność, czyje wykonywać rozkazy i jak
wywiązywać się z obowiązków. %7ładnych pytań, jedynie ślepe posłuszeństwo. Jego umysł
zaprogramowano w taki sposób, aby mężczyzna stał się idealnym wojownikiem, niemalże
automatem walczącym ku większej chwale Imperium.
Dobrze wiedział, że kamieniem węgielnym jego szkolenia była zawsze dyscyplina.
Wiedział także coś innego: że stojący w tej chwili przed nim młodzieniec ani trochę nie był
zdyscyplinowany.
Zastanawiał się, czy może Brakiss i Tamith Kai nie działali zbyt pospiesznie, kiedy
zgadzali się, żeby Norys i jego młodociani złoczyńcy z Coruscant odbyli przeszkolenie w
Akademii Ciemnej Strony i zostali pilotami czy szturmowcami. To prawda, że czekająca
wszystkich walka o to, by przywrócić Drugiemu Imperium dawną świetność i odzyskać
utracone terytoria wymagały posługiwania się ludzmi o rozmaitych cechach charakteru. A
jednak, mimo iż Qorlowi udało się przemienić pozostałych członków gangu Zagubionych w
zdatnych do pełnienia służby żołnierzy i pilotów, ten młodociany chuligan przysparzał mu
samych kłopotów.
Qorl podszedł do pulpitu kontrolnego umieszczonego w symulacyjnej sali treningowej
i zaprogramował kilka nowych celów, a tymczasem Norys przeładowywał swój karabin
blasterowy. Stary pilot poprzysiągł sobie, że będzie szkolił i ćwiczył, i trenował tego
kandydata dopóty, dopóki się nie przekona, że ambitny zabijaka rzeczywiście czyni jakieś
postępy.
- Nadal twierdzę, że powinieneś był pozwolić mi polecieć z Tamith Kai na tę wyprawę
- burknął Norys, wymachując bronią, jakby dzięki temu czuł się bezpieczniejszy. - Mógłbym
wówczas ustrzelić kilku wrogów; chociaż trochę przechylić szale walki na naszą korzyść.
Może także podpalić kilka wielkich drzew, pośród których podobno mieszkają Wookie.
Qorl szybko określił barwy symulowanych celów. Wybrał czarny, pomarańczowy i
błękitny jako kolory Rebeliantów, a także biały dla szturmowców.
- To mało znacząca wyprawa - odparł. - Zekk ma nauczyć się, jak dowodzić
żołnierzami. Nie było potrzeby, żeby leciało aż dwóch dowódców.
Norys wymierzył do błękitnego celu, ale chybił. Bardziej lubił wprawiać się w
strzelaniu, kiedy symulowane cele poruszały się trochę wolniej, jak na przykład mynocki.
Zabijanie ich sprawiało mu prawdziwą radość.
- A zatem powinieneś był wysłać mnie zamiast niego, staruszku - powiedział Norys. -
Już teraz jestem lepszym dowódcą, niż kiedykolwiek uda się być temu śmieciarzowi.
Będzie z nim kłopot - pomyślał Qorl. - Poważny kłopot.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał.
- Ponieważ - odparł Norys, mierząc do pomarańczowego celu, ale strzał okazał się
niecelny - żołnierze tak się mnie boją, że nigdy nie odważyliby się lekceważyć moich
rozkazów. - Znów strzelił i ponownie chybił. - Czy celownik tego blastera jest na pewno
dobrze ustawiony?
- Nie skupiasz się, kiedy mierzysz do celu - odparł stary pilot, a potem postanowił
skomentować ostatnią uwagę swojego podopiecznego. - Rzeczywiście, czasami można w ten
sposób wymuszać posłuch u podwładnych - rzekł obojętnym tonem. - Musisz jednak jeszcze
wiele się nauczyć.
Norys zjeżył się i nie trafił po raz kolejny do celu. Zirytowany i rozgniewany, groznie
warknął i odwrócił się w stronę byłego pilota myśliwca typu TIE.
- Na przykład czego, staruszku?
Qorl nie przestraszył się ani nawet nie mrugnął. Radził sobie w życiu z trudniejszymi
przeciwnikami niż ten młodociany zabijaka, chociaż zapewne nie zetknął się z nikim, kto
byłby równie bezwzględny i małoduszny.
- Na przykład tego, jak skupiać uwagę na broni i nie przejmować się niczym, co
przeszkadza ci w celowaniu. Mógłbyś także nauczyć się, jak mierzyć i trafiać do celu za
każdym razem, a nie tylko mówić o tym, co potrafisz - dodał. - Jeżeli w czasie prawdziwej
walki będziesz strzelał równie celnie, jak w trakcie dzisiejszych ćwiczeń, w ciągu zaledwie
kilku sekund zostaniesz sam trafiony.
- Naprawdę, staruszku?
Wargi Norysa rozciągnęły się w czymś pośrednim między grymasem a uśmiechem.
Młodzieniec odwrócił się w stronę symulowanych celów i nie przestając przyciskać guzika
spustowego, powoli zatoczył szeroki łuk lufą blasterowego karabinu. Kiedy skończył, każdy
cel został przynajmniej raz trafiony. Zupełne jatki. Norys popatrzył na Qorla, a na jego
wargach pojawił się pełen zadowolenia uśmieszek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]