[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ność. Remy poruszał się wolno, ale pewnie. Wszelka myśl
uleciała z głowy Beatrice, a ciałem zawładnęły tryumfujące
zmysły. Otworzyła oczy i popatrzyła na Remy'ego. Sięgnął
do jej rąk zaciśniętych na jego pośladkach, splótł palce
i przeniósł ramiona za głowę i wszedł w nią jeszcze głębiej.
Poruszał się coraz szybciej. Płynęła z nim po morzu rozko
szy, a choć kolejne fale spadały na nią kaskadą doznań, czuła
się bezpieczna, bo miała pewność, że w objęciach męża nie
zatonie. Gdy z krzykiem rzuciła się w wir ostatecznego speł
nienia, Remy zamknął jej usta pocałunkiem, wsuwając język
do spragnionych ust. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
Wkrótce usłyszała stłumiony jęk. Remy tuż po niej osiągnął
szczyt i znieruchomiał.
Długo leżeli, z trudem chwytając ustami powietrze. Słu
chali bicia swoich serc, które stopniowo się uspokajały. Z
bezbrzeżną czułością spojrzeli sobie w oczy. Remy całował
oczy, policzki i wilgotne usta żony. Szepcąc słodkie słówka,
wysunął się spomiędzy jej ud. Zamknął ją w objęciach. Na
syceni i szczęśliwi odpoczywali w milczeniu.
Dużo czasu minęło, nim Remy się odezwał:
- Beatrice?
- Tak? - Powoli odwróciła głowę, żeby na niego popa
trzeć.
- Bardzo bolało?
- Nie.
- A czy... - Wahał się, zakłopotany swoimi wątpliwo
ściami. - Nie czułaś odrazy?
- Skądże! - Popatrzyła na niego z ukosa. - A powinnam?
- Słyszy się narzekania mężczyzn, że ślubne połowice nie
lubią z nimi sypiać.
- Zapewne trzeba winić za to panów małżonków. Na
szczęście... - westchnęła głęboko i wtuliła się w Remy'ego
- mojemu mężowi pod tym względem nie można nic za
rzucić.
Wybuchnął śmiechem i spojrzał na nią z radosnym bły
skiem w oczach.
- Skąd wiesz?
Beatrice pokręciła głową i popatrzyła wymownie na ich
ciała splecione mocnym uściskiem. Po namiętnej ekstazie
ogarnęło ją cudowne zmęczenie, a w sercu wzbierała szalona
radość.
- Po prostu wiem i koniec. Zmysły i serce mnie o tym
zapewniają.
Pocałował ją w czubek głowy.
- Jakże się cieszę.
- Remy?
Zamiast odpowiedzieć, tylko mruknął cicho. Czuł się
ociężały i zaspokojony.
- Zawsze tak będzie?
- Nie, miłości moja.
- Szkoda. - Beatrice nie kryła rozczarowania.
- Może być tylko lepiej.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko, lecz za karę
dzgnęła go palcem między żebra.
- Jak to możliwe?
Na twarz Remy'ego pojawił się uśmiech zarazem kpiący,
tajemniczy i obiecujący.
- Można się kochać na wiele sposobów.
- Kto by pomyślał? Nauczysz mnie wszystkich?
- Naturalnie, jeśli takie jest życzenie mojej pani.
Już miała odpowiedzieć, lecz nie zdążyła, bo ktoś załomo
tał do zaryglowanych drzwi.
- St Leger!
Oboje znieruchomieli. Remy podniósł głowę z poduszki.
Spojrzeli na siebie, potem na drzwi. Beatrice w milczeniu
objęła mocno Remy'ego.
Aomotanie zabrzmiało ponownie, a potem rozległy się do
nośne wrzaski.
- Rusz tyłek, St Leger! I to już!
Remy zaklął i pokręcił głową.
- Czego chce ode mnie twój brat? - wymamrotał z iryta-
cją. - Gamoń z niego, jakich mało! Zawsze jest taki nie
okrzesany? Coś podobnego dotąd mi się nie zdarzyło.
Beatrice odchrząknęła i zawołała najgłośniej, jak po
trafiła.
- Idz do diabła, Hal!
- Powiedz mężowi, żeby wstał, ubrał się i zszedł zna dół.
Jest mi potrzebny.
- Tak? Nie bardziej niż mnie. Jestem u niego na pierw
szym miejscu, wiec zmykaj stąd i zostaw nas w spokoju! -
Zreflektowała się nagle i spojrzała na Remy'ego szeroko
otwartymi oczyma. Jak mogła tak hardo odezwać się do star
szego brata? Skąd jej to przyszło? Na twarzy męża zobaczyła
porozumiewawczy uśmiech, więc znowu nabrała pewności
siebie, uspokoiła się i poweselała.
- St Leger, jeśli nie wyjdziesz stamtąd, nim policzę do
dziesięciu, wezwę straż i każę wyważyć drzwi.
- Jak śmiesz tak się odgrażać! - odkrzyknęła Beatrice.
- O co chodzi? - zapytał Remy niskim, dzwięcznym gło
sem.
- Dostałem wiadomość z Hepple Hill. Banda gaskoń-
skich maruderów z wojsk najemnych zabiła naszego włoda
rza. Teraz plądrują majętności.
Remy wtulił głowę w ramiona, zaklął półgłosem i wypu
ścił żonę z objęć.
- Muszę iść. - Popatrzył na nią tęsknie. - Twój brat jest
moim suzerenem. Nie mogę odmówić. Poza tym ci Gaskoń-
czycy napadli twoje włości.
- Nasze - poprawiła, siadając na posłaniu. Wodziła za
nim spojrzeniem, gdy wstał i nagi chodził po komnacie. Pod
niósł z podłogi jej koszulę i rzucił na łóżko.
- Ubierz się - rzekł oschle.
Szybko włożył lnianą tunikę i skórzane nogawice. Z
czułego kochanka zmienił się w gotowego do bitwy wo
jownika.
Przyglądała mu się, gdy wkładał ubranie.
- Opuszczasz mnie? - zapytała smutno.
- Tak. - Podszedł do łóżka, wziął się pod boki i wzruszył
ramionami. - Wybacz, nie mam innego wyjścia. - Nagle zła
godniał. Pochylił się, objął dłonią jej kark, wsuwając palce
we włosy i pocałował czule w usta. - Nie patrz tak. Masz
strach w oczach. - Kolejny całus był słodką obietnicą i za
datkiem przyszłych rozkoszy. - Wrócę. Masz na to moje sło
wo.
Beatrice drżącymi rękami objęła go za szyję i pogłaskała
kciukiem sprężystą opaloną skórę.
- Nie waż się uczynić mnie wdową. - To krótkie zdanie
sprawiło, że z całą wyrazistością zdała sobie sprawę, co się
dzieje. Remy wyruszał na bój. - Popatrzyła mu w oczy i bła
gała z jawną desperacją. - Pozwól mi jechać z tobą.
- Nie! - oburzył się. Miał nadzieję, że to koniec dyskusji,
ale Beatrice nie dawała za wygraną.
- Hepple Hill to nasz wspólny dom. Mamy się tam urzą
dzić we dwoje. Wkrótce i tak będę musiała wyruszyć. - Zer
wała się z łóżka, podbiegła do kufra i wyjęła rdzawoczerwo-
ną suknię zdatną do konnej jazdy.
Remy przyskoczył natychmiast, chwycił mocno jej oba
nadgarstki i unieruchomił ręce, nim zaczęła się ubierać.
- Nie możesz ze mną jechać - oznajmił stanowczym to
nem. Spiorunował ją spojrzeniem, jakby podejrzewał, że mu
się sprzeciwi.
Beatrice ani myślała ustąpić. Wytrzymała karcące spojrze
nie i oznajmiła, nie tracąc rezonu:
- Jeśli nie pozwolisz mi jechać z drużyną, odczekam tro
chę i pojadę w ślad za tobą. Co wybierasz, panie mój?
Zaklął szpetnie i zacisnął zęby.
- St Leger! - Hal darł się na całe gardło.
- Idę! - odkrzyknął rozwścieczony Remy. Wodził spo
jrzeniem od Beatrice do drzwi komnaty. - Twoja siostra jest
uparta jak osioł, ale to u was rodzinne.
- Na co czekasz? Przyłóż jej! Jak dostanie po buzi, zaraz
spokornieje i zacznie cię słuchać.
- Korci mnie, żeby pójść za twoją radą - odparł Remy.
Gdy popatrzył na wykrzywioną gniewem twarz Beatrice, z
posępną miną pokiwał głową i uniósł ramię, jakby rzeczywi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]