[ Pobierz całość w formacie PDF ]

paczliwie szukającą jakiegokolwiek oparcia dla swojego czekana, na linie
łem go do siebie i razem z nim wróciłem do Marion. Na szczęście miałem
do przejścia tylko dwa metry.
Następnie zjechałem po Morgana. Znalazłem go siedem metrów od
brzegu przepaści. Wisiał nieprzytomny, a na jego skroni widziałem głę­
boką ranę. Na szczęście oddychał. Marion go wciągała, a ja go asekuro­
wałem, by nie uderzał o skały. Gdy tak przeszliśmy trzy metry, posypała
się na nas lawina drobnych kamieni. Zasłoniłem Szkota, ale sam poczu­
łem dwa silne uderzenia na głowie. Zaraz też czapka z tyłu głowy zrobiła
się dziwnie mokra. Każdy centymetr wspinaczki ze Szkotem stawał się
dla mnie trudny i gdyby nie niebywała siła Marion, która nas podciągała,
nie dałbym rady wejść. Miałem zawroty głowy, gdy byłem na wyciągnię­
cie ręki od postrzępionych ścian dawnego północnego skrzydła.
Wtedy pojawiła się nade mną twarz Quasimodo, który wyciągnął po
mnie mocarne ręce i bez trudu, jak piórko, wciągnął do siebie. Potem to
samo zrobił z Morganem. Leżałem na kupie gruzu półprzytomny i widzia­
łem, jak Marion pokazywała starcowi sznur z siedmioma węzłami, który
wyniosła z piwnic, opowiadała coś pokazując na mnie, a potem Quasimo-
do uściskał ją. Podszedł do mnie i nachylił się do mojej twarzy.
— Dziękuję ci. Jestem twoim dłużnikiem do końca życia — powie­
dział.
— Pan jest uczniem Artura? — zapytałem.
— Tak. Na imię mam Herkules.
— A to jest pana uczennica? — domyśliłem się patrząc tęsknie na
Marion.
Starzec tylko dobrotliwie pokiwał głową.
ZAKOŃCZENIE
Obudziłem się leżąc na śniegu przy Czarcich Wrotach. Wokół było
wielu ratowników GOPR-u. Kasia opatrywała moją głowę, potem zrobiła
mi zastrzyk przeciwbólowy i zasnąłem. Kolejny raz obudziłem się, gdy
ratownicy zwozili mnie samochodem do karetki czekającej w Karpaczu.
Stamtąd trafiłem do szpitala w Jeleniej Górze, gdzie leżałem w tej samej
sali co Żelazny. Wyszedłem na długo przed nim.
Quasimodo i Marion przepadli bez śladu, podobnie jak Morgan, który
po prostu uciekł ze szpitala. Został w nim Jarl, którego po miesięcznej
obserwacji zabrano do specjalistycznej kliniki w Norwegii. Podobno cał­
kowicie stracił kontakt ze światem rzeczywistym.
Nie wiem, czy Puzio dorobił się kolejnego puzonu, czy Pożyczka zo­
stała tym, kim chciała, czy Gwóźdź z Różyczką wygrali swój konkurs
tańca w parach. Dowiecie się tego, gdy poszukacie ich, bo podobno moż­
na ich spotkać w tamtych okolicach.
Kasię i Żelaznego spotkałem na początku marca. Wysłali do mnie
zaproszenie na spotkanie w ruinach zamku Treuburg. Kiedy dotarłem
w umówionym czasie, stali przytuleni do siebie w Czarcich Wrotach
i z uśmiechem czekali na mnie.
— Dotarłeś bez przeszkód? — Żelazny zapytał witając mnie. — Cze­
mu nas tu wezwałeś? Myślałem, że żenisz się z Marion.
— O czym ty mówisz, to wy do mnie pisaliście — odpowiedziałem
zdziwiony. — Sądziłem, że tu będzie impreza zaręczynowa.
— Zaręczyny dopiero planujemy — wtrąciła Kasia.
— Co tu się dzieje? — zastanawiał się Żelazny. — Może widziałeś
coś dziwnego po drodze?
— Tak, na szlaku minąłem jakiegoś niezłego modela — roześmiałem
się na samo wspomnienie. — Wyobraźcie sobie faceta w pantofelkach,
garniturze i eleganckim płaszczu, z teczką i parasolem pod pachą.
Oboje się roześmieli, ale Żelaznemu szybko mina zrzedła.
— On tu idzie — stwierdził patrząc ponad moją głową.
Na schodach stały pieńki drewna ustawione jak stoliczek i pufy. Usiedli­
śmy wokół drewnianego krążka.
i utytłane błotem odzienie.
— Pani Katarzyna? — skłonił głowę w kierunku lekarki.
— Tak — odpowiedziała.
— Pan Żelazny i pan Paweł? — zwrócił się do nas.
— Tak — zgodnie przytaknęliśmy.
— To dobrze — ukłonił się elegant. — Reprezentuję polską filię no­
wojorskiej firmy adwokackiej Walther&Luger. Możemy gdzieś usiąść?
— Tak, przygotowałam mały kosz piknikowy — Kasia wskazała na
przejście między skałami.
Przeszliśmy przed ruiny zamku. Na schodach stały pieńki drewna
ustawione jak stoliczek i pufy. Usiedliśmy wokół drewnianego krążka.
Kasia nalała nam kawę do filiżanek z tworzywa sztucznego. Adwokat
z ulgą przyjął poczęstunek, odsapnął i wyjął papierową kopertę.
—W imieniu moich klientów, którzy pragną pozostać anonimowi, prze­
kazuję państwu następujące informacje... — zaczął prawnik.
— Zaraz, misiu — brutalnie przerwał mu Żelazny. — Chłopie, trzy
tygodnie temu wyjęli mnie z gipsu i chcesz powiedzieć, że to ty tu nas
ściągnąłeś, żeby coś odczytać?
Elegant przestraszył się i zasłonił kopertą.
— Taka była wola moich klientów — szepnął.
— A gdyby twój klient kazał ci...
— Daj spokój, niech pan przeczyta to co mu kazano — uspokajałem
Żelaznego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •