[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To ty uratowałeś tę małą? zapytał.
Zobaczyłem milicjanta ze służby wodnej, jego białą czapkę i kotwicę na ramieniu.
Tak odparłem. Byłem najbliżej. . .
Dzielny z ciebie chłopiec. Zuch.
Wzruszyłem ramionami.
Każdy ratowałby przecie. . .
Chciałem odejść, żeby wytworzyć w organizmie jeszcze trochę witaminy A, lecz
milicjant zatrzymał mnie.
328
Należy ci się medal za ratowanie powiedział. Niestety, nie jestem na służ-
bie i nie mam przy sobie notatnika. Chodz ze mną na posterunek, to zaraz spiszemy
protokół. Zuch z ciebie. . . pokręcił z podziwem głową.
Dziękuję powiedziałem ale naprawdę szkoda czasu.
Protokół i tak musimy spisać, jesteś najważniejszym świadkiem tego wypadku.
Nie miałem ochoty iść na posterunek, zwłaszcza że Duduś wciąż jeszcze odpoczy-
wał w cieniu. Ale co robić. Nie mogłem się wymigać. Ubrałem się i poszliśmy na po-
sterunek. A na posterunku, jak to zwykle, zaczęli mnie wypytywać?
Jak się nazywasz?
Leopold Wanatowicz odparłem i, żeby długo nie czekać, dodałem: Uro-
dzony w Warszawie, piątego pazdziernika tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku. Imię
ojca Maciej, imię matki Barbara, nazwisko panieńskie matki Samulska,
wzrost sto sześćdziesiąt cztery centymetry, waga. . .
Dość! przerwał mi sierżant. I nagle zajrzał do zeszytu, który przed chwilą
wyciągnął z szuflady. Leopold Wanatowicz, powiadasz?
Tak odparłem z godnością.
329
A gdzieś podział Janusza Fąferskiego?
Czarodziej. Skąd on wie, że podróżuję z ciotecznym bratem? Wydało mi się to
bardzo dziwne i jeszcze bardziej podejrzane.
Janusz czeka na mnie na wydmach odparłem.
Sierżant rozłożył ręce, jakby chciał mnie uścisnąć.
Co za szczęście! W całej Polsce was szukają, a ty u nas w Kołobrzegu.
W jednej chwili zrozumiałem, że znowu wpadłem. Myślałem, że się rozpłaczę albo
zacznę krzyczeć. Tymczasem jednak powiedziałem:
Przepraszam, zaszło pewne nieporozumienie. Nas już nie szukają, bo po drodze
znalazła nas pewna pani, która porozumiała się już dawno z naszymi rodzicami i opie-
kuje się nami jak ojciec i matka razem wzięci.
Tak, tak pokiwał głową. Pani opiekuje się wami, a ty sam chodzisz po
wydmach. Gdzie ta twoja opiekunka, hę?
Czeka na mnie na dworcu.
330
Dobrze, zaraz sprawdzimy. Nie spojrzał nawet na mnie, tylko zawołał mili-
cjanta, kazał mu dać kwit bagażowy, a mnie zachować spokój i uzbroić się w cierpli-
wość.
Po wyjściu milicjanta zapadła grobowa cisza; sierżant czyścił paznokcie, a ja byłem
tak zdenerwowany, że nie wiedziałem, co mówię, lecz powiedziałem:
Zawiodłem się.
Sierżant zastukał palcami o krawędz stołu.
Tak, tak. . . wszystko musi być w porządeczku, kawalerze. Za uratowanie dziecka
należy ci się medal, za własnowolne opuszczenie domu nagana. . .
Kiedy ja nie opuściłem własnowolnie zaprotestowałem.
Dobrze, dobrze, wszystko sprawdzimy. Pokazał mi z daleka kratkowany ze-
szyt. Tu stoi jak wół, że mamy obowiązek zatrzymać was i odesłać do Warszawy.
Sam powiedz, czy mogę postąpić inaczej?. . .
Nie przyznałem. Ale zaraz pan zobaczy ciocię Kabałę. To królowa auto-
stopu! Ma piętnaście tysięcy na liczniku i radzę panu z nią nie zadzierać. . .
Zobaczymy powiedział flegmatycznie.
331
Przestał zwracać na mnie uwagę. Ja również przestałem zwracać na niego uwagę
i tak przez pół godziny siedzieliśmy udając, że się nie znamy.
Po pół godzinie usłyszałem, że w korytarzu drzwi się otwierają i ktoś wchodzi.
Byłem pewny, że to ciocia Kabała z Januszem spieszą, by ratować mnie i wybawić
z twardego regulaminu milicyjnego. Już miałem się zerwać, z okrzykiem szczęścia na
ustach przywitać odsiecz, lecz zamiast odsieczy nadciągnął sam milicjant.
To, co za chwilę miałem usłyszeć, przekraczało moją wyobraznię.
Milicjant wyprężył się, złożył meldunek:
Obywatelu sierżancie, sprawdziłem. Bagażu nie ma już w przechowalni. . .
Jak to nie ma zdumiał się sierżant. Przecież mieliście kwit.
Tak jest, ale powiedzieli mi, że zgłosiła się jakaś pani, wylegitymowała się, a na
dowód, że to jej bagaż, powiedziała, co jest w plecaku. Wszystko się zgadzało. Była
nawet legitymacja PTTK i karta pływacka, więc wydali jej ten bagaż.
To ciocia Kabała! zawołałem.
Milicjant ofuknął mnie, żebym mu nie przerywał.
332
Jaka tam ciotka. Mieli nawet zapisane nazwisko. O, proszę wyciągnął no-
tes i przeczytał z uwagą: Obywatelka Urszula Opielowa, Warszawa, ulica Odyńca
dwadzieścia osiem, mieszkania dwanaście.
Jeżeli Urszula, to na pewno ona wtrąciłem.
Sierżant pokręcił głową.
No, no. . . Ty coś kręcisz, kawalerze.
Daję słowo harcerza, że nie kręcę.
W takim razie dlaczego nie poczekali na ciebie?
Właśnie. . . zająknąłem się. Nagle zrobiło mi się tak smutno, ogarnął mnie taki
żal, że gdybym był sam, to na pewno rozpłakałbym się. W obecności przedstawicieli
władzy nie wypadało. Zaciąłem zęby i szepnąłem: Nic z tego nie rozumiem.
I ja też zauważył sierżant. Naraz strzelił na palcach. Nie martw się. My się
tobą lepiej zaopiekujemy.
ROZDZIAA DZIESITY
1
Nigdy nie jest tak zle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej, lecz to, co mnie spotkało,
było chyba najgorsze. A zresztą, kto to może wiedzieć.
Nie będę opisywał, co przeżywałem na posterunku MO. Pisarze często mówią:
Ogarnęła go czarna rozpacz . Mnie ogarnęła najczarniejsza, jaka może być. Ale nie
na długo. Wiadomo, że jestem przecież optymistą i nie potrafię wyrywać sobie włosów
ani załamywać rąk. Umiem nawet przez mgłę czarnej rozpaczy zobaczyć świat w ró-
334
żowych barwach. I zobaczyłem, bo pomyślałem, że jeżeli ciocia Ula (nie będę jej już
nazywał Kabała) zapomniała o mnie, jeżeli Duduś (nie chcę znać Janusza) wyparł
się mnie, to znajdą się inni, którzy chętnie do mnie się przyznają.
A na posterunku nie było wcale tak zle. Gdy się dowiedzieli, że jestem siostrzeńcem
narzeczonej Franka Szajby, który strzela kosze z zamkniętymi oczami, zaraz inaczej
mnie potraktowali. Sierżant zamiast kawalerze zaczął mi mówić kolego , a mili-
cjant zapytał, ile Franek Szajba je jaj na śniadanie.
Nie wiedziałem, lecz nie wypadało nie wiedzieć. Powiedziałem, że gdy Szajba przy-
jeżdża po ciocię Ankę, to ona robi mu jajecznicę z dziesięciu jaj i do tego kraje jeszcze
pół kilko boczku, żeby nie zasłabł na treningu. Poniosła mnie trochę wyobraznia. Do-
dałem, że odkąd zna moją ciocię, urósł siedem centymetrów i nauczył się jeść szpinak,
który ma najwięcej witamin. Przedtem pluł szpinakiem, a teraz wbija w krzyże i nawet
się nie skrzywi. A najlepiej lubi kotlety schabowe. Raz naliczyłem, że na obiad przed
meczem zjadł cztery, a potem jeszcze pięć porcji waniliowych lodów.
Oko im zbielało. Prosili mnie, żebym się wpisał do książki pamiątkowej posterunku.
Co też uczyniłem, dodając przy podpisie: przyszły kuzyn Franciszka Szajby . A po-
335
[ Pobierz całość w formacie PDF ]