[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co się stanie, kiedy stanę twarzą w twarz z Tomaszem Bettertonem?
Jessop ponuro kiwnął głową.
Tak przyznał. To niebezpieczny moment. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że
jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinnaś mieć wtedy ochronę. To znaczy, pod warunkiem, że
sprawy ułożą się zgodnie z naszymi przewidywaniami. Ale założenia tej operacji, jak sobie
zapewne przypominasz, były takie, że masz niewielką szansę na przetrwanie.
Powiedziałeś, że mam jedną szansę na sto odparła sucho.
Myślę, że możemy zwiększyć trochę tę liczbę. Nie wiedziałem wtedy, jaka jesteś.
Nie, chyba nie rzekła zamyślona. Dla ciebie byłam po prostu&
Dokończył za nią:
Kobietą z rzucającą się w oczy burzą rudych włosów. Kobietą, która nie chciała dłużej
żyć. Zarumieniła się.
To przykre.
Ale prawdziwe, czyż nie? Nie lubię się nad nikim użalać. Jest to wręcz obrazliwe.
Zwykle użalamy się nad ludzmi, którzy sami litują się nad sobą, a litość nad sobą to jedna z
największych barier w dzisiejszych czasach.
Hilary zamyśliła się.
Myślę, że masz rację. Czy pozwolisz sobie na uczucie żalu, kiedy zostanę, że się tak
wyrażę, zlikwidowana podczas wypełniania tej misji?
%7łalu? Nie. Będę klął jak wszyscy diabli, bo stracimy wartościowego współpracownika,
który mógł nam ująć nieco problemów.
Wreszcie jakiś komplement. Mimo woli poczuła zadowolenie. Zmieniła ton na
rzeczowy: Właśnie przyszło mi coś na myśl. Mówiłeś, że prawdopodobnie nikt nie wie,
jak wygląda Oliwią Betterton, ale co się stanie, jeśli ktoś rozpozna mnie jako mnie? Nie znam
nikogo w Casablance, ale są tu ludzie, którzy podróżowali ze mną samolotem. Mogę przecież
wpaść na kogoś przypadkowo.
Nie musisz się o nich martwić. Lecieli z tobą biznesmeni, którzy udali się do Dakaru, i
mężczyzna, który wrócił już do Paryża. Zamieszkasz teraz w innym hotelu, tam gdzie miała
rezerwację pani Betterton. Będziesz nosić jej ubrania, układać sobie włosy tak jak ona i
musisz przylepić sobie na twarzy jeden lub dwa opatrunki, żeby trochę zmienić wygląd. I
jeszcze jedno: zajmie się tobą lekarz. Powinnaś mieć kilka prawdziwych śladów po wypadku.
Oczywiście zastosuje się miejscowe znieczulenie, więc nie będzie bolało.
Jesteś bardzo dokładny zauważyła.
Bo muszę.
Nigdy nie zapytałeś drążyła Hilary co Oliwia Betterton powiedziała mi przed
śmiercią.
Widziałem, że masz skrupuły.
Przepraszam.
Nie ma za co. Szanuję cię za to. Sam chciałbym je mieć, ale nie mieszczą się w
schemacie.
Powiedziała mi coś, co chyba powinieneś wiedzieć: Powiedz mu to znaczy
Bettertonowi powiedz mu, żeby był ostrożny& Borys& niebezpieczeństwo&
Borys! W oczach Jessopa błysnęło zainteresowanie. Ach! Nasz niezrównany
cudzoziemiec major Borys Glydr!
Znasz go? Kto to?
Polak. Przyjechał do Londynu, żeby się ze mną spotkać. Podobno jest kuzynem
pierwszej żony Tomasza Bettertona.
Podobno?
Cóż, tak twierdzi. Nikt nie może tego poświadczyć.
Była przerażona zastanawiała się Hilary, marszcząc brwi. Czy możesz mi go
opisać? Chciałabym móc go rozpoznać.
Dobrze. Ma około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Zredniej tuszy, jasne
oczy, cudzoziemski sposób bycia, angielski bardzo poprawny, ale z lekkim obcym akcentem,
wojskowa postawa.
Po chwili dodał:
Kazałem go śledzić po wyjściu z naszego biura. Nic to nie dało. Poszedł prosto do
ambasady amerykańskiej; bardzo słusznie, przyniósł mi przecież stamtąd list polecający. Z
tego rodzaju, kiedy chcą być uprzejmi, ale bez zobowiązań. Myślę, że opuścił ambasadę w
czyimś samochodzie albo tylnym wyjściem, przebrany na przykład za lokaja. W każdym razie
wymknął się nam. Tak. Mogę zgodzić się ze słowami Oliwii Betterton. Borys Glydr to
niebezpieczny człowiek.
ROZDZIAA V
1
W małym, przeznaczonym dla gości salonie hotelu St. Louis siedziały trzy damy, z
których każda zajmowała się własnymi sprawami. Pani Calvin Baker, niska, pulchna, z
podfarbowanymi na błękitno siwymi włosami, pisała listy z taką samą energią, z jaką
oddawała się każdej innej czynności. Nikt nie określiłby jej inaczej niż jako wygodnie
podróżującą Amerykankę o niezmordowanym pędzie do pozyskiwania precyzyjnych
informacji na każdy możliwy temat.
Na niewygodnym empirowym krześle siedziała panna Hetherington, której z kolei nie
można było określić inaczej niż jako podróżującą Angielkę. Robiła na drutach jedną z tych
bezkształtnych, przyprawiających o melancholię części ubrania, które zawsze dziergają
Angielki w średnim wieku. Była wysoka i szczupła, miała pomarszczoną szyję, zle ułożone
włosy, a na twarzy wyraz rozczarowania upadkiem obyczajów na świecie.
Panna Jeanne Maricot spoczywała wdzięcznie na krześle z wysokim oparciem, wyglądała
przez okno i ziewała. Była brunetka przefarbowaną na blondynkę o banalnej, ale oryginalnie
umalowanej twarzy. Miała na sobie elegancki strój i nie interesowała się zupełnie innymi
osobami w salonie. Zastanawiała się właśnie nad ważną zmianą w swoim życiu osobistym i
nie miała zamiaru nawiązywać kontaktu z tą turystyczną stonką, którą serdecznie gardziła.
Podczas kilku dni spędzonych pod dachem St. Louis panna Hetherington i pani Calvin
Baker zdążyły się z sobą zapoznać. Ta ostatnia, odznaczająca się amerykańską kordialnością,
rozmawiała ze wszystkimi. Ta pierwsza, choć równie mocno pragnęła towarzystwa,
rozmawiała tylko z Anglikami i Amerykanami, których uważała za odpowiednich pod
względem pozycji społecznej. Z Francuzami nie chciała mieć nic wspólnego, chyba że wiedli
szacowne życie rodzinne, udokumentowane obecnością maleństwa przy rodzicielskim stole w
jadalni.
Wyglądający na dobrze prosperującego biznesmena Francuz zajrzał do salonu, ale
panująca tam atmosfera damskiej solidarności widocznie go wystraszyła, gdyż zaraz się
wycofał, co w oczach panny Jeanne Maricot wywołało błysk żalu. Panna Hetherington
zaczęła liczyć oczka sotto voce.
Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć& No i co dalej& ? Och, już wiem.
Teraz w drzwiach ukazała się wysoka rudowłosa kobieta. Zawahała się na moment, po
czym oddaliła się korytarzem w kierunku jadalni. Wzbudziło to natychmiast czujność
zarówno pani Calvin Baker, jak i panny Hetherington. Pani Baker odwróciła się od biureczka
i przemówiła podnieconym szeptem:
Zauważyła pani tę rudą? Podobno tylko ona ocalała z tej okropnej katastrofy
samolotowej.
Widziałam, kiedy przywieziono ją po południu odparła panna Hetherington, gubiąc
w podekscytowaniu oczko. K a r e t k ą !
Przyjechała prosto ze szpitala, tak mówił dyrektor hotelu. Zastanawiam się, czy to
mądre tak szybko opuszczać szpital. Podobno miała wstrząs mózgu.
Ma również opatrunki na twarzy. Pewnie poraniło ją szkło. Co za szczęście, że to nie
oparzenia. Zostają po tym okropne blizny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]