[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyszła kolej na Pietrasia. W salonie kręcili się ju\ agenci ochrony wynajęci przez Benettona, ci sami, których
widziałem wczoraj wieczorem, tyle \e byli jacyś osłabieni i wymięci. A towarzyszył im kuzyn Pietrasia, pan
Zdzisław Mazur z Greenpointu.
W tym czasie aktor nawijał i krzyczał coś o skandalu! Kategorycznie domagał się kontaktu z prasą, w związku
z czym jego przyjaciółka wybiegła zawiadomić media. Nie tracił czasu nasz zarozumiały gwiazdor, choć trzeba
przyznać, \e był z niego odwa\ny człowiek. Nie ka\dego byłoby stać na walkę z terrorystami i brawurową
ucieczkÄ™.
Kolega Pietraś wyściskał się porządnie ze Zdziśkiem, poklepywali się po plecach i rechotali. A ja patrzyłem na
nich z rozdziawioną gębą, nie mogąc pojąć, skąd wzięli się tutaj ci wszyscy ludzie.
- Co pan tutaj robi? - wyrzuciłem w końcu z siebie.
- Ja? - wzruszył ramionami Zdzisław. Był tak samo oszołomiony jak i my. - Siedzieliśmy z kumplami do rana i
w końcu odbiło nam, mówimy, pojedziemy do Tarrytown, do rodaka i kuzyna. Zrobimy Janiowi niespodziankę.
Wsiedliśmy do samochodu Tadka...
Ukłonił się nam jego towarzysz.
- ...no i zaje\d\amy tutaj do zamczyska. Patrzymy, a tu wielki helikopter odlatuje. A na dziedzińcu pusto.
Nikogo! Wchodzimy do recepcji i słyszymy jakieś krzyki... pobiegliśmy do drugiego skrzydła i znalezliśmy tych
panów.
- Byli związani - wtrącił Tadeusz. - Panowie są ochroniarzami!
Potem obejrzałem sobie bibliotekę. Oczywiście zniknęła stąd skrzynia i obrazy ze sztalug. Oddychałem
głęboko i nie zauwa\yłem, \e obok mnie stanął jeden z ochroniarzy. Za nami rozmawiali wcią\ podekscytowani
PietraÅ› i rodacy z Greenpointu.
- Ktoś tu był w nocy - spojrzał na mnie zmęczonymi oczami ochroniarz.
- śeby pan wiedział - pokiwałem głową. - Ile osób tu się kręciło. Prawie jak na stacji Grand Central.
- Nie to mam na myśli - spowa\niał jeszcze bardziej.
-A co takiego?
- Dwóch nas zaatakowano około drugiej w nocy - wyjaśniał. - Prawdopodobnie dosypano nam wcześniej
czegoś do picia i dano w łeb. Znalezliśmy się tutaj. Wrzucono tu tak\e personel hotelu i dwóch innych naszych. W
sumie było nas kilkanaście osób, związanych i zakneblowanych. Obrazy cały czas tutaj były, kręcili się terroryści,
bo zdobyli od jednego z naszych kody dostępu do elektronicznego mechanizmu w drzwiach. Siłą go zmusili.
Wiem, bo ju\ się ocknąłem. Przyszli po kilka obrazów i wyszli, zamknąwszy drzwi na elektroniczny zamek.
- Zabrali dzieła polskich malarzy - westchnąłem z \alem.
Przez chwilę przywołałem w wyobrazni autoportret Szukalskiego, dwa obrazy Sleńdzińskiego i akwarelę
Kamienobrodzkiego. Widziałem je w tym oto pomieszczeniu, zanim nie spłonęły na dziedzińcu. Ju\ nikt ich nie
ujrzy. Kto wie, mo\e byłem ostatnim, który na nie patrzył?
- Nie o to mi chodzi - wyrwał mnie z zamyślenia ochroniarz. - Tutaj ktoś pózniej przyszedł. Jakimś cudem znał
kod dostępu i otworzył elektronicznie strze\one drzwi. Jako \e od pewnego czasu byłem ju\ przytomny, choć
wcią\ otumaniony, przemówiłem do gościa. Potraktował mnie jednak gazem. Nie widziałem jego twarzy ani
sylwetki, zresztą było ciemno. Intruz wszedł głębiej i u\ywał latarki.
- Nic z tego nie rozumiem - wyszeptałem poruszony opowieścią. - Kim był ten człowiek? Terrorystą?
- Terrorysta nie musiałby traktować mnie gazem. Czego miałby się obawiać? A ten, co tu był, zachował daleko
posuniętą konspirację. Terrorysta zapaliłby światło i najwy\ej dał mi solidnego kopniaka. Nie wiem, kto tu był i
czego szukał. Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, \e podszedł do obrazów. Oglądał jeden z nich. Głowy nie dam,
ale wydaje mi się, \e zwinął van Gogha, bo stał na środku.
- Van Gogha?! - poczułem ścisk w \ołądku.
- Jak mówię, głowy nie dam. Teraz tego nie sprawdzimy, bo terroryści wszystko zabrali. Pewnie sami niedługo
dojdÄ…, \e brakuje im jednego obrazu.
Opowieść agenta ochrony znowu sprowadziła mnie na ziemię. Brzmiała jak dalszy ciąg niekończącego się
koszmaru. Byłem jednak zbyt zmęczony, aby z tego tytułu doznać metamorfozy. Jedno było pewne - terroryści nie
połapali się, \e brakuje im najcenniejszego obrazu van Gogha. Czy\by uwierzyli swojemu informatorowi, \e
kolekcja jest fałszywa? Po stokroć - nie, gdy\ zabrali ze sobą skrzynię. A jeśli nie zauwa\yli braku van Gogha,
świadczy to o jednym, \e kompletnie nie znają się na malarstwie albo tak się śpieszyli, \e nie zauwa\yli zguby.
Ochroniarz potwierdził zaraz, \e pakowanie obrazów do skrzyni odbyło się w pośpiechu i rudy terrorysta, który to
robił, raczej nie zauwa\ył manka . Bardziej interesująca była osoba złodzieja.
- To był ten, który zniszczył monitory w piwnicy - wyszeptałem. - Złodziej van Gogha.
Staliśmy w milczeniu i oglądaliśmy pustą salę, w której terroryści zostawili po sobie jedynie sztalugi i bałagan.
Z zamyślenia wyrwał nas sygnał policyjnej syreny. To zawiadomieni przez ochroniarzy stró\e prawa zjawili się
wreszcie na zamku. Czekały nas teraz męczące zeznania, lecz niczego bardziej nie pragnąłem jak rozwiązania tej
sprawy. Dorwać terrorystów i tajemniczego złodzieja - oto było moje credo. Przedtem jednak przydałoby się
trochÄ™ snu.
Idąc w stronę holu zapytałem pana Mazura:
- Przepraszam, czy jezdzi pan białym dodge m pickupem?
-Nie, czerwonym - odpowiedział nieco zdziwiony. - Ale nie pickupem. Czemu pan pyta?
- Bo nie zrobiłem tego wczoraj na Greenpoincie.
ROZDZIAA DZIEWITY
SZUM PRASOWY, CZYLI JOHNY DEEP BOHATEREM " POZNAJ PRAWDZIW REPORTERK "
NIE POTRZEBA NAM PRYWATNYCH DETEKTYWÓW! " URSULA MÓWI " BIAAY DODGE NIE
DAJE MI SPOKOJU " PIERWSZE WIEZCI " O DIECIE WEGETARIACSKIEJ " SURFUJ, CZYLI CO
WIEMY O BENETTONACH? " W TARRYTOWN " WIZYTA NA POSTERUNKU " DOKD
POJECHAA PIETRAZ? " NA POLICYJNYM PARKINGU " BRAK WIEZCI O BENETTONACH I
OBRAZACH
W popołudniowej prasie lokalnej mogliśmy ju\ przeczytać o wydarzeniach na zamku w Tarrytown. Wieści
szybko się tutaj rozchodziły, lecz prawdziwy szok spotkał nas, gdy kupiwszy prasę, przeczytaliśmy kilka świe\ych
tytułów: Gwiazda z Hollywood ratuje zakładników! , Prawdziwa rola Johna Deepa , Bohater przybył z
Hollywood ... i tak dalej w podobnym stylu. Jeśli zagłębić się w treść tych sensacyjnych artykulików, mo\na było
wyczytać o bohaterskiej postawie gwiazdora, jego ucieczce i nieziemskiej wręcz odwadze. Ciągle powtarzano -
John Deep i John Deep. SÅ‚owem nie wspomniano o koledze Pietrasiu oraz o mnie. Nie za wiele miejsca
poświęcono tak\e rodzinie Benettonów, nadmieniono, \e zostali porwani, ich los nie jest znany i nie wiadomo nic
o losie kolekcji obrazów zabranych przez terrorystów. W niektórych gazetach mo\na było przeczytać o T.O.E.,
podawano tam plotki i snuto sensacyjne domysły na temat tej organizacji. W jednym tylko wieczornym wydaniu
wspomniano o uczestniczących na zamku gościach z zagranicy, nie wymieniając \adnych nazwisk ani kraju
naszego pochodzenia.
Na koniec dowiedzieliśmy się, \e w Teksasie płonie szyb naftowy Paula Benettona. Było jasne, \e to sprawka
T.O.E.
Zrobił się szum. Nas - gości hotelowych - przepytywano jeszcze długo. W południe odwiedziła nas ekipa
Polonusów z Manhattanu, przyjechał z nimi tak\e przedstawiciel konsula. Musieliśmy nie tylko spowiadać się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]