[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego, co wystrzelaliśmy na strzelnicy.
W dniu 9 sierpnia 1942 roku nasz radiotelegrafista odebrał depeszę do Stuckera.
- Doskonale! - krzyknął SS-man.
Po godzinnej naradzie z profesorem wydał rozkaz spakowania się. Po półgodzinie
siedzieliśmy już w naszych maszynach.
- Ebersche - powiedział do mnie Stucker. - Dziś nasza armia zdobyła Majkop. Teraz
rozpocznie zwycięski marsz ku złożom ropy na Kaukazie. My dołączymy do czterdziestego
dziewiątego korpusu górskiego, który będzie przedzierał się na południe przez wysokogórskie
przełęcze. Od tej pory znajdujemy się w strefie wojennej i każde nieposłuszeństwo będzie
karane śmiercią.
Ostatnie słowa prawie wypluł mi prosto w twarz.
- Nam, strzelcom górskim, nie trzeba tego mówić - odpowiedziałem.
Stucker bez słowa odwrócił się do mnie plecami. Teraz ja dowodziłem, więc
ustawiłem naszą kolumnę pojazdów do marszu ubezpieczonego. Moi żołnierze i SS-mani
mieli rozkaz trzymać pod ręką odbezpieczoną broń.
Cały dzień zajęło nam przedzieranie się przez Kropotkin, Armawir do Czerkieska.
Wszędzie po drodze widzieliśmy ślady zaciętych walk. Rozbite samochody, zburzone domy,
skromne żołnierskie groby, niemieckie i rosyjskie. Cywile patrzyli na nas jak na samego
szatana.
- Na Krecie kompanię rozpoznawczą z piątej górskiej miejscowi rolnicy zatłukli
motykami - mruczał Knopf popijając wodę z manierki na jednym z postojów.
Faktycznie, czuło się tu napięcie. Zauważyłem, że żaden z naszych żołnierzy ani przez
chwilę nie rozstawał się z naładowaną bronią. Mimo upału nikt nie zdjął hełmu.
Czerkiesk był typowym rosyjskim miasteczkiem z ponurymi szarymi blokami.
- To młode miasto, które powstało w miejsce dawnej stanicy Batałpaszyńskiej -
powiedział nam profesor Sauer.
Następnego dnia rano wyjechaliśmy z Czerkieska na południe, w górę rzeki Kubań.
Powoli jechaliśmy przez pasmo Gór Skalistych i dotarliśmy do miasta Karaczajewsk,
leżącego na wysokości 882 metrów nad poziomem morza. Wąska dolina rzeki wiła się jak
wąż. Co jakiś czas na horyzoncie widzieliśmy połyskujący w słońcu szczyt Elbrusu.
Wieczorem zatrzymaliśmy się w Teberdzie, radzieckim uzdrowisku. Czuliśmy w powietrzu
przejmujący zapach świerkowego igliwia.
Wszędzie wokół nas trwały walki. Jednak nasz konwój dotarł do Teberdy bez
przeszkód. W oddali słyszeliśmy pojedyncze wystrzały armatnie naszych armat górskich.
Niebo aż roiło się od nurkujących stukasów. Po drodze mijaliśmy ciężarówki z rannymi.
- To jest jak sen - zagadnąłem Knopfa zapatrzonego na wierzchołki gór. - Wszędzie
wokół nas wojna, a my jedziemy na górską wycieczkę.
- Wojna i nasza misja to szaleństwo - odpowiedział. - Po co to wszystko, gdy u nas w
Tyrolu można przy piwku i smażonej kiełbasie pogadać o starych, dobrych czasach. Może ten
widok ma być nagrodą?
Stucker tak wszystko załatwił, że nigdzie nikt nas o nic nie pytał. Byliśmy jak Arka
Noego sunąca po morzu szaleństwa.
Noc upłynęła spokojnie i rano, po uzupełnieniu zapasów paliwa, ruszyliśmy w stronę
Elbrusu.
Skierowaliśmy się na wschód, w dolinę potoku Dżemagat. Za kamiennym mostkiem
widzieliśmy ruiny górskiej wsi, czyli aułu. Na przedzie jechał ciągnik z Knopfem i obsługą
karabinu maszynowego, potem ciężarówka z szóstką strzelców górskich, dalej auto
dziennikarzy, samochód Stuckera i profesora, motocykle z SS-manami, ich ciągnik i na końcu
nasze trzy ciężarówki.
Gdy tylko Knopf i pierwsza ciężarówka przejechały przez mostek, nad nami rozległ
się przeciągły gwizd.
- Wysiadać! - ryknąłem wyskakując z szoferki.
Pocisk mozdzierzowy uderzył pomiędzy motocykle rozbijając je i zabijając czterech
SS-manów. Volkswagen Stuckera wbił się w kamienną poręcz przeprawy. Trzem ludziom z
MG-34 nakazałem osłanianie naszych tyłów. Reszta strzelców pobiegła ze mną do przodu. Po
drugiej stronie mostu Knopf ustawił pojazdy na poboczu. Za nimi ukryli się żołnierze i
dziennikarze.
Stucker wyciągnął osłupiałego profesora z auta i pchnął pod mostek. Minąłem ich i
dołączyłem do Knopfa.
- Rosjanie, w ruinach jest kilkunastu - meldował mi. - Za wsią mają ustawiony
mozdzierz.
- Co robią? - zapytałem.
- To samo co my: czekają na odpowiedni moment - odpowiedział.
- Trzeba wysłać zwiad - do rozmowy włączył się Rasierer.
Rozglądałem się na boki. Nasi strzelcy zajęli już pozycje obronne. Snajperzy
wypatrywali celów.
- Pójdziesz? - Knopf zaczepnie spytał SS-mana.
- Pewnie - mruknął tamten.
Nie czekając na nasze uwagi przywołał gestem ręki drugiego SS-mana i skulony
ruszył w stronę krzaków rosnących pomiędzy nami a wsią.
- Dobra przynęta - cicho powiedział Knopf.
Strzelcy górscy osłaniali Rasierera. Gdy gdzieś pojawiła się głowa Rosjanina,
natychmiast strzelał nasz snajper. W ten sposób SS-man i jego kolega bez przeszkód dotarli
do pierwszych niskich murków okalających auł.
- Wycofują się - zameldował jeden ze strzelców.
Wyjrzałem zza ciągnika SS-manów. Faktycznie, między ruinami dostrzegłem ruch.
Rosjanie uciekali.
- Dzielny Rasierer powinien zostać feldmarszałkiem za tę bohaterską szarżę -
dowcipkował Knopf.
Zawołałem trzech żołnierzy i wraz z nimi dołączyłem do Rasierera. Ten stał
zamyślony nad jednym z poległych Rosjan.
- Co jest? - zapytałem go.
- Dziwny ten Iwan - stwierdził. - Niby ma ruski mundur, ale niemiecką bieliznę, spójrz
na metkę przy podkoszulce.
Sprawdziłem. Na metce zamiast cyrylicy była informacja o rozmiarze i marce
produktu w języku niemieckim.
- Może zdobył - powątpiewałem.
- Niemieckiego schmeissera z zapasem amunicji, granatami i lornetką też? - Rasierer
kopnął pistolet maszynowy leżący niedaleko.
Zamilkłem zadziwiony tym zbiegiem okoliczności.
- Lepiej nie mówmy o tym nikomu - zaproponowałem.
O dziwo, Rasierer przystał na moją propozycją.
- Uciekli - zameldował jeden ze strzelców.
Razem z SS-manem zasłoniliśmy sobą ciało zabitego. Wyszliśmy przed resztki domu.
Jak spod ziemi wyrósł Stucker.
- To był jakiś rosyjski oddział partyzancki - powiedział mu Rasierer.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]