[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyrzeczenia. To wcale jednak nie znaczy, \e mo\esz mnie oszukiwać, Lacey.
- Jak to oszukiwać, proszę pana?
- Henessey nie jest martwy.
- Jest, proszę pana. Wszyscy wiedzą, \e nie \yje. Powiesił się. Razem ze
świniami.
Wielokrotnie próbowano okłamywać Redmana, dlatego myślał, \e potrafi ju\
odró\nić kłamstwo od prawdy. Wiedział, jak zachowuje się kłamca, gdy kłamie. Po
chłopcu nie było jednak nic widać. On naprawdę wierzył, \e Henessey jest
nieboszczykiem.
- Gdyby Henessey był martwy...
- Jest, proszę pana.
- Gdyby był martwy, to jak mógłby być tutaj? Chłopak spojrzał na Redmana
otwarcie.
- Nie wierzy pan w duchy?
To proste rozwiązanie zaskoczyło Redmana. Henessey jest martwy, więc
Henessey jest tutaj. Czyli Henessey jest duchem.
- Nie wierzy pan?
Chłopiec nie zadał retorycznego pytania. Chciał, nie, \ądał sensownej
odpowiedzi na sensowne pytanie.
- Nie, chłopcze - odpowiedział wreszcie Redman. - Nie wierzę. Lacey wydał
się być uspokojony tą ró\nicą zdań.
- Zobaczy pan - powiedział - zobaczy pan.
Wielka, bezimienna maciora mieszkająca w chlewie była głodna. Rozró\niała
poszczególne dni i z ich upływem jej łaknienie rosło. Resztki posiłku w korycie ju\
zgniły. Nie miała ochoty ich jeść. Miała chrapkę, od czasu gdy jej to podano po raz
pierwszy, na coś twardego, stałego, a nie na zwykłą papkę. Nie musiała tego jeść
zawsze, ale czasami miała na to ochotę. Nie była to chęć obezwładniająca, a jednak
czasami miała ochotę schrupać rękę, która ją karmiła.
Stanęła w drzwiach swego więzienia, obojętnie oczekując. Wzdychała i
parskała, niecierpliwość powoli przeradzała się w tępy gniew. Na zewnątrz wieprze,
jej wykastrowani synowie, wyczuwając gniew matki, zaczęły się niespokojnie kręcić.
Znali ją, była niebezpieczna. Zjadła ju\ dwóch ich braci zaraz po urodzeniu,
mokrych jeszcze od wód porodowych.
Nagle o zmierzchu dały się słyszeć hałasy. Ktoś przedzierał się przez
otaczające farmę pokrzywy. Dwóch chłopców skradając się ostro\nie, zbli\ało się do
budynków. Obecność maciory zdenerwowała ich. Było to zrozumiałe. Ojej
podstępach krą\yło mnóstwo opowieści. Czy nie mówiła, gdy była wściekła? Czy nie
stawała na tylnych racicach, ró\owa i władcza, domagając się przysłania nagich,
małych chłopców, aby ją nasycić? Czy nie waliła racicami ze złością, gdy jedzenie,
które jej przynosili było zbyt rozdrobnione? Tak, robiła te rzeczy.
I jeszcze o wiele gorsze.
Chłopcy zdawali sobie sprawę z tego, \e i tym razem nie przynieśli tego,
czego chciała. Na talerzu, który nieśli, nie le\ało po\ądane przez nią mięso. Nie było
to słodkie, białe mięso, o które prosiła swym niesamowitym głosem. Mięso to mo-
głaby zdobyć, jeśliby zechciała, siłą. Dzisiaj nieśli jej stary bekon, który ukradli z
kuchni. Mięso, którego naprawdę pragnęła, którym uwielbiała się delektować, było
chronione. Trzeba było mieć specjalne chody u rzeznika.
Mieli nadzieję, \e maciora przyjmie ich prośby i łzy i nie po\re ich w gniewie.
Jeden z chłopców popuścił w spodnie, gdy dotarł do muru chlewa i maciora wyczuła
jego obecność. Jej głos przybrał inny ton. Cieszyła się ich strachem. Zamiast kwiku
wydawała z siebie grozniejszy dzwięk.
- Wiem. Wiem. Chodzcie, będziecie osądzeni - powiedziała. - Wiem. Wiem.
Obserwowała ich przez szpary w drzwiach. Oczy maciory błyszczały jak
karbunkuły. Były jaśniejsze od światła gwiazd i lśniły po\ądaniem.
Chłopcy klęknęli u wrót i zło\yli ręce w niemej prośbie. Talerz, który przynieśli i
trzymali przed sobą, nakryty był muślinem.
- Więc? - powiedziała świnia. Chłopcy wyraznie słyszeli głos. Jej głos
wydobywający się ze świńskiego ryja.
Starszy z chłopców, Murzyn, powiedział cicho i z przestrachem, zwracając się
do lśniących oczu:
- Nie mamy tego, co chciałaś. Przepraszamy. Drugi z chłopców, ubrany w
przyciasne spodnie, tak\e wymamrotał przeprosiny:
- Złapiemy go dla ciebie. Złapiemy, naprawdę. Przyprowadzimy go do ciebie
tak szybko, jak to będzie mo\liwe.
- Dlaczego nie dziś? - zapytała świnia.
- Strzygą go.
- Nowy nauczyciel, pan Redman.
Wyglądało na to, \e maciora wie o tym. Pamiętała dzisiejszą wizytę. Patrzył na
nią, jakby była jakimś zoologicznym dziwactwem. W takim razie ten stary człowiek
jest jej wrogiem. Dopadnie go, o tak.
Chłopcy wyczuli jej chęć zemsty. Wyraznie im ul\yło, \e uwaga świni został od
nich odwrócona.
- Daj jej mięso - powiedział czarny chłopak.
Chłopiec wstał i zdjął ściereczkę przykrywającą talerz. Bekon pachniał
nieświe\o, jednak maciora pochrząkiwała z zadowoleniem. Mo\e im przebaczy.
- Dalej, szybko.
Chłopiec wziął pierwszy plaster pomiędzy kciuk i palec wskazujący i podał
świni. Maciora uniosła ryj i zjadła mięso, ukazując im \ółte zęby. Połknęła kawałek
błyskawicznie, potem drugi, trzeci, czwarty i piąty. Szósty i ostatni kawałek złapała
razem z palcami chłopca, odgryzając je tak szybko, \e dzieciak zdą\ył tylko
wrzasnąć. Pogryzła je i połknęła. Chłopiec odsunął szybko rękę od muru chlewa i
gapił się na kikut. "Mogło być gorzej" - pomyślał. Stracił czubek kciuka i połowę palca
wskazującego. Rany obficie krwawiły. Krew kapała na koszulkę i buty. Maciora
chrząknęła z zadowoleniem.
Chłopiec zaczął biec pojękując.
- Jutro - powiedziała maciora do drugiego chłopaka - nie \yczę sobie tego
podstarzałego świńskiego mięsa. Muszę zachować jasny kolor. Muszę być biała i...
piękna. - Pomyślała, \e to świetny \art.
- Tak - odpowiedział Murzyn. - Tak, oczywiście.
- Bez wpadki - rozkazała.
- Tak.
- Albo sama po niego przyjdę. Rozumiesz?
- Tak.
- Przyjdę po niego sama. Znajdę go, gdziekolwiek się skryje. Zjem go w łó\ku,
jeśli mi się tak spodoba. Gdy będzie spal, zjem mu stopy, potem nogi, jaja, biodra...
- Tak, tak.
- Chcę go - powiedziała maciora, zgrzytając zębami. - On jest mój.
- Henessey nie \yje? - zapytał doktor Leverthal. Pochylała się nad biurkiem,
pisząc jeden ze swych raportów. - To kolejny wymysł. Raz chłopak mówi, \e
Henessey jest w Centrum, potem, \e nie \yje. On po prostu nie potrafi powiedzieć
prawdy.
Zakładając, \e Lacey wierzył w duchy, obecność Henesseya w Centrum wcale
nie zaprzeczała jego śmierci. Tej kobiecie nie da się jednak niczego wytłumaczyć. To
bez sensu. Wiara w duchy jest głupotą, wynika z jakichś nieokreślonych strachów.
Natomiast w samobójstwo Henesseya Redman był w stanie uwierzyć.
Zamierzał u\yć tego argumentu.
- Wiec skąd Lacey wziął tę historię o śmierci Henesseya? To śmieszne sądzić,
\e ją wymyślił. Wreszcie raczyła podnieść wzrok. Jej twarz była bez wyrazu.
- Bujna wyobraznia nie jest tutaj niczym niezwykłym. Mogę panu
zaprezentować fantazje, jakie nagrałam na taśmie. Niesamowita inwencja niektórych
z nich na pewno pana zaszokuje.
- Czy były ju\ tutaj przypadki samobójstw?
- Podczas moich rządów? - Myślała przez chwilę z piórem uniesionym nad
kartką. - Dwie próby. śadna, jak sądzę, nie była na serio. Wołali o pomoc.
- Czy Henessey próbował wcześniej? Pozwoliła sobie na odrobinę szyderstwa
i potrząsnąwszy głową, odparła:
- Henessey był niezrównowa\ony, ale nie w tym sensie. Wydawało mu się, \e
będzie \ył wiecznie. To było jego marzenie. Henessey, nietzscheański Ubermensch.
Miał w sobie pogardę dla tłumu. Kiedy się czymś zainteresował, potrafił być
niezwykle u\yteczny. Razem z nami, zwykłymi śmiertelnikami, którymi pogardzał,
zajmował się tymi nieszczęśliwymi...
Wiedział, \e zamierzała powiedzieć "świniami", jednak powstrzymała się w
ostatniej chwili.
- ... Tymi nieszczęśliwymi zwierzętami z farmy - powiedziała, patrząc znowu
na le\ący na biurku raport.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]