[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No, tego... troglodyty. Kto wie, co taki sobie myśli? Może powinnam sobie poszukać
adwokata? Myślisz, że będzie mnie skarżył? - Ama była wyraznie zaniepokojona.
Rozśmieszyła go, ale ukrył to i zapytał:
- Podszywałaś się pod policję?
- Nigdy w życiu! Ja?! Aż taka głupia nie jestem! Kazałam mu tylko podnieść łapy do góry,
bo myślałam, że to Jacuś, a zaraz potem... Cholera, wcale ich nie było widać - powiedziała z urazą.
- Byłam pewna, że nikt tego warsztatu nie pilnuje.
- Bo ich nie miało być widać. - Krzysztof zahamował przed swoim domem, otworzył pilotem
bramę i wjechał na podjazd. - A ciebie w ogóle nie powinno tam być. Ale namieszałaś,
dziewczyno!
- Gdzie jesteśmy? - przerwała Ama, wyjrzawszy przez okno.
- Wysiadaj. Zapraszam do siebie. Porozmawiajmy spokojnie, bo muszę jakoś jutro
wytłumaczyć Aukaszowi, co robiłaś w policyjnej zasadzce. - Krzysztof westchnął. - Chodz.
Ama przez chwilę miała ochotę się kłócić, ale w końcu uznała, że właściwie jest ciekawa, jak
pan prokurator mieszka. Otoczenie dużo mówi o człowieku.
Została wprowadzona do salonu, posadzona w bardzo - jak stwierdziła - wygodnym fotelu i
na chwilę pozostawiona sama sobie. Wykorzystała czas, rozglądając się z uwagą po pokoju. Był
potwornie wielki, zastawiony starociami, ale - o dziwo! - przytulny. Niektórzy prokuratorzy mają
dobry gust - zdecydowała w myślach Ama.
- Czego się napijesz? - Krzysztof stanął w drzwiach, patrząc na nią wyczekująco. - Kawy?
Herbaty? Coś mocniejszego?
- Herbaty. Masz zieloną? - spytała, pewna, że usłyszy zaprzeczenie.
- Służę uprzejmie. - Zaskoczył ją. - Też lubię. Zwłaszcza po ciężkim dniu.
Kiedy postawił przed nią filiżankę z aromatycznym płynem, nie umiała ukryć zdziwienia. Z
wszelkimi ziołami była za pan brat, bo ją fascynowały. Jej ukochanym napojem była zielona
herbata. Mogła ją pić w każdych ilościach o dowolnej porze, a najlepszy przepis na jej parzenie
dostała od znajomej matki, która zajmowała się medycyną niekonwencjonalną.
Herbata, jaką teraz podał Krzysztof, dorównywała smakiem i zapachem jej własnej.
- Kto cię tego nauczył? - wyrwało się jej z pretensją.
- Miałem kiedyś małe problemy zdrowotne. - Krzysztof usiadł obok, trzymając w ręku
filiżankę. - Twoja matka poleciła mi znajomą, która prowadzi salon medycyny
niekonwencjonalnej...
- Marta Artymowicz. - Ama poczuła dziwną urazę. - Mnie też ona nauczyła. Wszystko wie o
ziołach. I co? Pomogła ci?
- Bardzo. Od tamtej pory tak przywykłem do zielonej herbaty, że piję ją codziennie. Słuchaj,
Ama, mogę ci opowiedzieć cały swój życiorys, ale nie teraz. Teraz chcę wiedzieć, co robiłaś pod
warsztatem Pawła?
Ama nastroszyła się, ale wzruszyła ramionami i opowiedziała mu o przypadłościach Izy,
wizycie u Aęckich i rozmowie z Pawełkiem. Krzysztof wreszcie zrozumiał, skąd się tam wzięła, i
ulżyło mu.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? - spytał z wyrzutem. - Dałem ci swój numer właśnie po
to. Gdybyś zapytała, powiedziałbym ci, że policja pilnuje warsztatu i nie musiałabyś się narażać.
- Wcale się nie narażałam - przerwała Ama z irytacją. - Siedziałam w samochodzie jak lord i
nawet zdążyłam opracować strategię. Byłam pewna, że to ten bałwan Jacuś przylezie. Miałam przy
sobie śrubokręt... nie, korkociąg, a w bagażniku lewarek. Co mi się mogło stać? Zresztą, zaraz się
objawili ci twoi cichociemni.
Krzysztof poczuł, że trafia go straszny szlag. Gwałtownie odstawił filiżankę na stolik i
spojrzał na Amę płonącym wzrokiem.
- Do jasnej cholery! Ama! Nie dociera do ciebie, że ten bandzior mógł ci zrobić krzywdę?!
To nie był żaden pieprzony Jacuś, tylko ruski mafioso! Miał przy sobie nóż! Co byś mu zrobiła tym
durnym korkociągiem?! Lewarek w bagażniku?! Uważasz, że grzecznie by poczekał, aż go
przyniesiesz?! A gdyby tam nie było policji?! I rano by mnie wezwali do twoich zwłok?! Co ja
mam, do diabła, z tobą zrobić?! Zamknąć cię w piwnicy?!
Na Amę krzyk działał jak płachta na byka. Mało brakowało, żeby zawartość jej filiżanki
znalazła się na ubraniu pana prokuratora. Powstrzymała się, bo nagle tamta sytuacja pod
warsztatem stanęła jej przed oczami. Kiedy ruski troglodyta się odwrócił i zobaczył za sobą
kobietę, coś mu tam mignęło na tym zakazanym pysiu i zrobił taki ruch, jakby zamierzał sięgnąć do
kieszeni. A ona wtedy była tak zaskoczona zamianą Jacusia w obcego bandziora, że mógł pięć razy
wymacać, gdzie ma serce i unieszkodliwić ją na zawsze. Gdyby nie policja...
Ama zastygła jak posąg, zbladła i nagle dostała dygotek nie do opanowania. Usiłowała coś
powiedzieć, ale usta tak jej się trzęsły, że nie była w stanie wydusić słowa.
Krzysztofowi natychmiast przeszła furia. Zerwał się z fotela, podbiegł do dziewczyny,
przytulił ją do siebie i zaczął uspokajająco gładzić po włosach. Z jednej strony szarpnęły nim
wyrzuty sumienia, że stracił nad sobą panowanie, z drugiej - poczuł ulgę, że dotarło do niej
wreszcie, w jakim była niebezpieczeństwie.
- Już lepiej? - zapytał cicho. - Napijesz się koniaku?
Potrząsnęła głową i na chwilę przytuliła się do niego. Wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy
niewyraznie wymamrotała:
- Nie mów mojej matce, że ma córkę idiotkę, dobrze?
- Nie powiem - przyrzekł z rozbawieniem. - Będę miał argument przetargowy za każdym
razem, kiedy znowu narozrabiasz. Bo jestem pewien, że jeszcze nie raz będę cię musiał wyciągać z
tarapatów...
Józef Pazurek został brutalnie wyrwany ze snu o nieludzkiej porze. Wstawał przeważnie o
siódmej, teraz zaś cały jego organizm informował go, że nadal życzy sobie wypoczywać. Pazurek z
jękiem naciągnął na siebie pierzynę i usiłował spać dalej.
Na nic się to zdało. Siedmiomiesięczny Portos skomląc i powarkując na przemian, oparł się
przednimi łapami o łóżko i ściągnął przykrycie jednym szarpnięciem. Następnie wskoczył na
właściciela, zaległ na nim całym ciężarem swoich dwudziestu kilogramów, zamaszyście oblizał
jego twarz i głośnym szczeknięciem oznajmił pobudkę.
Pazurek się poddał. Pokochał to bandyckie stworzenie od chwili, kiedy je ujrzał na targu jako
małego szczeniaka, zapchlonego i sponiewieranego przez jakiegoś małpoluda uważającego się za
człowieka. Kupił je, bo jakże mógł postąpić inaczej? Weterynarz mu powiedział, że to labrador i
wyrośnie z niego duże psisko, ale Pazurek uznał, że skoro już raz podjął decyzję, musi wykazać się
odpowiedzialnością. W końcu był samotny, bo żona zmarła parę lat wcześniej, dzieci już dawno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]