[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marlow zatrzymał taksówkę.
Szybko, do Yardu! rzucił do kierowcy.
Na pańskim miejscu powiedział Higgins, siadając byłbym ostrożny w cza-
sie konferencji prasowej.
Nie wierzy pan w winę tego Dobelyou?
Ależ tak, oczywiście! To złodziej. Zatrzymanie go wydaje mi się konieczne.
Jeżeli uciekł...
Jeżeli uciekł, to znaczy, że się boi.
Marlowa denerwowały niekiedy subtelności Higginsa. Był na dobrym tropie
William W. Dobelyou nie pozostanie długo na wolności, Scotland Yard użyje wszyst-
kich możliwych środków.
Higgins?
Proszę?
Muszę panu powiedzieć, że znakomicie wywiązał się pan z zadania.
Aby być zupełnie szczerym, nadinspektorze, nie jestem tak do końca przekonany.
Dlatego też postanowiłem spędzić tę noc w Londynie, aby być gotowym jutro rano.
Ale... co zamierza pan zrobić?
Udać się na pogrzeb Frances Mortimer.
Rozdział V
Frances Mortimer nie spisała testamentu i nikt nie znał jej ostatniej woli. Mąż za-
decydował, że zostanie pochowana w rodzinnym grobowcu w Romney Marsh, małej
miejscowości w hrabstwie Kent, na wschód od Londynu.
Jesień była już prawie w pełni, a mimo to pogoda była piękna. Słońce rozjaśniało cie-
płym blaskiem łagodną zieleń łąk, na których pasły się owce. Mieszkańców wioski zdu-
miał najazd wspaniałych samochodów, elegancki karawan oraz dystyngowany, pogrą-
żony w smutku orszak żałobny. Nabożeństwo odbywało się w starym kościele. Przybyły
z Canterbury pastor wygłaszał długą żarliwą mowę pogrzebową ku czci nieboszczki.
Higgins siedział w głębi kościoła, w pobliżu chrzcielnicy. Zaskoczony był zarówno
ciepłem na zewnątrz, niezwyczajnym o tej porze roku, jak i chłodem panującym we-
wnątrz świątyni. W normalnym świecie powinno być odwrotnie. Choć po tym, jak
zobaczył niektóre fantazyjne koszule z ostatniej kolekcji Harborowa, nie był już pe-
wien, czy istnieje jeszcze normalny świat. Zwątpił we wszystko. Rewizja w mieszka-
niu Dobelyou, sprawnie przeprowadzona przez nadinspektora Marlowa, zakończyła
się odkryciem cennych przedmiotów należących do właścicieli okradzionych domów.
Scott Marlow mógł poszczycić się celnym ciosem wymierzonym w gang antykwariuszy.
Teraz należało już tylko oczekiwać pojmania samego Dobelyou, który prawdopodobnie
ukrywał się u jednego z paserów.
Higgins wynajął taksówkę na koszt Scotland Yardu nadinspektor, ogromnie za-
dowolony z wyników jego pracy, nie odmówił mu wycieczki do Kentu. Higgins chętnie
uniknąłby tych zmian temperatury, które wywoływały bóle w kręgach szyjnych, wzma-
gane jeszcze niewygodą krzeseł. Aż się nie chciało wierzyć, że wierni byli w takich wa-
runkach zdolni do modlitwy.
Od początku tego smutnego dla Mortimerów dnia Higgins obserwował i słuchał.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, toteż dowiedział się z zasłyszanych rozmów, że część
rodziny zapomniała przybyć na pogrzeb, obawiając się klątwy mumii, o której było
w Anglii coraz głośniej. Higgins spostrzegł kilka znanych osobistości z British Museum
27
i ze świata polityki, przedstawicieli organizacji dobroczynnych oraz nieuniknionych
stałych bywalców wszelkich uroczystości celebrowanych w ściśle wąskim gronie, nie
licząc dziennikarzy z niedyskretnymi aparatami fotograficznymi.
Barry, szofer o wyglądzie uwodziciela, czuł się chyba raczej nieswojo. Higgins pod-
szedł do niego i powiedział cicho, podczas gdy w świątyni rozległa się żałobna mu-
zyka.
Cóż za straszny dramat, nieprawda? Pani Mortimer była wspaniałą kobietą.
Czy pan jest przyjacielem rodziny?
Powiedzmy: dalszym przyjacielem. Z tego co wiem. Pani Mortimer nie miała
wrogów... to zabójstwo jest zupełnie niezrozumiałe.
Tak powiadają odparł Barry ostrożnie.
Jakaś dama w podeszłym wieku odwróciła się i zakaszlała, spoglądając na nich ze
złością. Zawstydzony Higgins uśmiechnął się do niej. Obiecał sobie wypytać jeszcze
szofera o miejsca, które odwiedzała Frances Mortimer. Osoby z tych sfer często nie
zwracają uwagi na obecność służby.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]