[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej komplementy. Zaprosiłem parę razy na lunch. Może nie powinienem... Ale dałem jej
do zrozumienia, że mam duże stosunki, znam różne ważne osobistości. To oczywiście
blaga. Gdyby nie Flora, byłbym po dziś dzień skromnym pośrednikiem w handlu nie-
ruchomościami. Dzięki Florze stałem się administratorem licznych nieruchomości. To
awans! Teraz pewnie przypadnie mi zarząd majątku Flory... Chyba że mnie powieszą.
Ale nie, w tym stanie nie wieszają ludzi... Nie mogą mnie skazać... Jestem niewinny! Ja
jej nie zabiłem! Chciałem, tak, któż na moim miejscu nie miałby ochoty jej zabić! Ale
nie zabiłem. Jak tego dowieść? I ta Polly... Nie powinna być wplątana w tę okropną hi-
storię. Ona też jest niewinna. Jestem pewny, że ona nie zabiła Flory. Jestem pewny...
— Niech się drogi pan nie denerwuje — powiedziała Dina.
— Musicie, musicie mi uwierzyć! — mówił Wallie Sanford. — Dowiedziałem się, że
Polly wybiera się do mojej żony w odwiedziny. Wiedziałem, po co. Przestraszyłem się...
Widzicie, było tak.Wyszedłem z biura wcześniej i przyjechałem tu pociągiem. O czwar-
tej czterdzieści siedem. Poszedłem na przełaj, przez nie zabudowane parcele. Chciałem
odwieść Florę od jej zamiarów. Wiedziałem, dlaczego zaprosiła Polly. Nie chciałem...
— Urwał, chwilę chwytał oddech, potem ciągnął dalej: — Byłem już blisko domu, kie-
dy usłyszałem strzały. Dwa strzały. Potem z bramy wjazdowej wytoczył się samochód.
Za nim drugi...Wbiegłem do willi... Ona leżała na podłodze... Zabita! — Szarpnął gwał-
townie głową i szepnął: — Nie zmartwiłem się wcale,.. Była zła, nie możecie sobie wy-
obrazić, jak była zła...
April i Dina mocniej chwyciły się za ręce.
71
— Uciekłem — spowiadał się szeptem Wallie Sanford. — Zdawałem sobie sprawę,
że na mnie przede wszystkim padnie podejrzenie. Policja szuka mnie... Ukrywam się
przed nią. Ale jestem okropnie zmęczony. Ach, jaki jestem zmęczony! — Schował swoją
wymizerowaną twarz w dłoniach. — Muszę kraść mleko, jedzenie, gazety... Może powi-
nienem sam zgłosić się na policję. Ale oni... Jakże im udowodnię?
— Niech się pan uspokoi — łagodnie i serdecznie prosiła Dina. — Wszystko byłoby
dobrze, gdyby pan mógł chociaż jedną noc przespać porządnie.
— Potrzeba panu snu — dodała April — i przestrzeni życiowej. Otwartych prze-
strzeni, jak najdalej stąd i jak najprędzej. Wie pan, są na świecie pociągi, autobusy. A na
szosie mógłby pan się też zabrać z kimś na łebka. — Spojrzała na pobladłą twarz San-
forda i szybko zakończyła: — Jeśli źle radzę, daj mi w zęby.
— Naprawdę — poparła siostrę Dina — powinien pan stąd zwiać jak najdalej. Był-
by pan bezpieczny.
— Bezpieczny! — westchnął Wallie Sanford. — Tak, mógłbym być bezpieczny. Ale,
widzicie, nie mogę uciec. Muszę zostać tutaj. Muszę dostać się do domu. Flora ukryła
dowody przeciwko mnie... Jeśli ja ich nie znajdę, znajdzie je policja.
— Niech pan nam powie, gdzie są, a już my je wydobędziemy — rzekła April.
Wallie Sanford zwrócił na nią zrozpaczone oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]