[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak - odpowiedzieli zgodnie.
- Nie wydaje mi się, żeby to była procedura poprawna...
- mruknął mały biurokrata.
- Dalej, miły panie Qwerty, pan będzie łaskaw... - poparła ich kobieta.
Odpowiednio ugłaskany człowieczek dał się ubłagać i zasiadł ponownie przed potężną
przenośną klawiaturą. -Kilmore Cove. Jak to się pisze?
- Tak jak się wymawia, alfabetem łacińskim.
- Zaraz sprawdzę...
I kiedy dzwignie klawiszy zaczęły się miarowo unosić i opadać, kobieta wróciła do użalania
się nad biurokracją.
- Zawsze to samo. Wszędzie. Formularze do wypełnienia i rejestry do sporządzenia.
- Mogę panią zapytać, jak pani tu dotarła? - zapytała ja Anita, żeby zmienić temat.
- Niech mi panienka tego nie przypomina! Nie chcę o tym mówić! To była podróż bez
końca. Wiecie, na naszej wyspie niechętnie się przemieszczamy, nawet po to, żeby złożyć
wizytę naszemu królowi. Ale żeby dotrzeć tutaj! Cóż to za wysiłek utorować sobie drogę
wśród roślinności,
a potem spuścić się w tę wilgotną studnię... To jest powód, dla którego nie lubimy za bardzo
uczestniczyć w tych zebraniach: całymi dniami marsz w ciemnościach. Dla kogoś takiego jak
ja, kto lubi jasne błękitne niebo...
- Kilmore Cove! - wykrzyknął triumfalnie człowieczek od rejestru. - Dobrze! W końcu
mam! Oto i ono: Kornwalia, Zjednoczone Królestwo, Europa. O la la! Na Bachusa, o rety...
na Bachusa... o la la! Ale... czy to możliwe? Tu musi być błąd,
- Jaki błąd? - zapytał speszony Jason.
- Z tego wynika, że macie jeszcze Wrota Czasu!
Człowieczek znieruchomiał i sprawdzał linijki wydrukowane na długim rulonie papieru, który
wysuwał się spod wałka. Popatrz, popatrz. Oto ostatnie zebrania, które opuściliście: 1456,
zebranie w związku z wynalezieniem druku ruchomą czcionką; 1509, zebranie z okazji
wynalazku zegara...
- Nas też w 1509 roku nie było - wtrąciła półgłosem kobieta, puszczając oko do dzieci. -
Nie zostaliśmy jeszcze wtedy wymyśleni.
Człowieczek ciągnął nieco znużony: - Rzekłbym, że właściwie nigdy się nie pojawialiście!
Jason chrząknął nieco speszony. - Hmm... jednak teraz jesteśmy, prawda? Ale... co to za
historia z tymi wrotami?
Qwerty jednak tak był pogrążony w papierach, że nawet go nie usłyszał. - O, tutaj była jakaś
notatka! - wystukał rządek czarnych X, żeby skreślić dwie linijki i poirytowany wzruszył
ramionami.
- Zawsze te same stare akta. W każdym razie uporządkuję to, jak tylko skończymy. To
oczywiste, że musi być błąd. Jakie nazwiska mam wpisać do rejestru?
- Doprawdy... - szepnęła Anita.
- Jason Covenant i Anita Bloom - powiedział Jason.
- Jason Covenant - wystukał mały biurokrata. -1 Anita... O la la, nie Ranita,vlra'ta... o
tak, dobrze... Zrobione.
Wtedy Jason uznał, że bez sensu jest spodziewać się odpowiedzi od Qwerty'ego i zwrócił się
do kobiety stojącej obok. - Czy pani potrafi mi coś powiedzieć o tych drzwiach?
- Zależy, o których drzwiach mówimy. Qwerty? Miałeś może na myśli drzwi-ze świata
w świat?
- A niby jakie inne mógłbym mieć?
- Zna je pani? - nalegał Jason, coraz bardziej niecierpliwy i ciekawy.
- A kto ich nie zna! - zawołała kobieta. - Musiały być fantastyczne, ale... niestety...
- Niestety...?
- Niestety, do nas nigdy nie dotarły... - westchnęła kobieta.
- O la la... - mruknął człowieczek, uzupełniając szybko jakieś dokumenty wydrukowane
na tym samym rulonie papieru wychodzącym z jego maszyny.
- Co to za czasy musiały być dla podróżników! szepnęła pani cała rozanielona. -
Zanim to Zgromadzenie głosowało, żeby drzwi usunąć. Szczerze mówiąc, ja bym nadal je
budowała. Również z tego powodu, że doszło do mnie, że odkąd je zamknięto, jest nas coraz
mniej.
- Coraz mniej kogo?
- Nas - odpowiedziała kobieta. A kiedy spostrzegła, że ani Jason, ani Anita jej nie
zrozumieli, dorzuciła: - Domyślam się, że nie znacie historii, prawda?
Z pytającego wyrazu twarzy obojga wynikało jasno, że jej nie znali.
Kobieta westchnęła. - W gruncie rzeczy, ja też o tym wiele nie wiem, ale... cóż, różne krążą
pogłoski. I jeśli to prawda, że w Kilmore Cove są jeszcze drzwi-ze świata w świat, to
strzeżcie ich jak oka w głowie, ponieważ jest doprawdy mało prawdopodobne, a nawet
całkiem nieprawdopodobne, by się gdzieś jeszcze zachowały.
Jason ż Anitą patrzyli na nią w milczeniu, niecierpliwie czekając na dalszy ciąg tej historii.
- To był odwieczny spór wśród mieszkańców miejsc z wyobrazni - ciągnęła kobieta. -
Sądzę, że tak stary jak same te miejsca z wyobrazni. Z jednej strony byli konstruktorzy wrót,
ci wspaniali architekci komfortu, którzy rozwinęli technologię tak wyrafinowaną, że
pozwoliła im budować drzwi umożliwiające łączność nawet z najodleglejszymi miejscami z
wyobrazni. Pomyślcie tylko, co za cudo!
Jason spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.
- A z drugiej strony byli ci inni, czy też duża część tych innych, którzy uważali, ze
podobna łatwość przemieszczania się skazałaby na zagładę wszystkie miejsca z wyobrazni.
Obawiali się inwazji ze strony... tych z zewnątrz, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. I ja się
zgadzam, że potrzebna była jakaś kontrola, ponieważ piękno miejsca wyimaginowanego leży
w jego elitarności. Ludzie wyselekcjonowani jak należy, w zgodzie z regułami miejsca, nawet
kiedy chodzi o reguły dość niezwykłe, jak w Kraju Pożeraczy Głów. Mam rację?
Dzieci zgodnie przytaknęły.
- Krótko mówiąc, w końcu konstruktorom wrót uniemożliwiono dalszą pracę. I według
mnie to był błąd: po tym, jak wrota zostały zniszczone, żeby bronić naszego spokoju. .. może
dlatego, że jestem kobietą, ale... - i mówiąc to, zwróciła się do Anity - ... muszę wam wyznać,
że cały ten spokój jest też straszliwie nudny\
- Chwileczkę. Mówi pani, że doszło do walki? - zapytał cicho Jason.
- Nie, żeby aż do walki, nie. Powiedziałabym raczej do... wielkiej niezgody. Do
podziału na mniej więcej dwie frakcje. Z jednej strony konstruktorzy i, jeśli się nie mylę, jakiś
młodzieniec z Eldorado czy z Krainy Puntu... i oczywiście ci włoscy kupcy, jak oni się
nazywają?
- Wenecjanie? - podsunęła Anita.
- Właśnie. Dla nich Wrota Czasu były ogromnym ułatwieniem w handlu, wiecie. I jak
nie przyznać im racji?
PAPIERY, PAPIERZYSKAI NIESPODZIEWANY LT ^
- kobieta głęboko westchnęła. - Chciałabym choć raz w życiu spróbować prawdziwych
włoskich lodów. Tyle o nich słyszałam! Ale z tego miejsca, gdzie mieszkam, byłaby to
podróż bez końca!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]