[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bożego posłańca.
- Tak. Zoe takie ma. Ona jest archaniołem, tak jak ja. No, niezupełnie tak jak ja. Ona
ma te, o.
- Mhm. Czyli są też anioły kobiety?
- O, tak. Nie zawsze tak było. Wszystko się zmieniło, kiedy wy się napatoczyliście.
- My?
- Ludzie. Ludzkość. Kobiety. Wy. Wcześniej wszyscy byliśmy tacy sami. Ale kiedy
wy się napatoczyliście, zostaliśmy podzieleni i przydzielono nam role. Jedni dostali te, o, inni
dostali inne rzeczy. Nie wiem dlaczego.
- Czyli ty masz pewne części ciała?
- Chcesz zobaczyć?
- Skrzydła? - spytała Molly. Właściwie nie miałaby nic przeciwko obejrzeniu jego
skrzydeł, o ile takie posiadał.
- Nie, skrzydła mamy wszyscy. Chodziło mi o szczególne części. Chcesz zobaczyć?
Wstał i sięgnął do spodni. Nie pierwszy raz słyszała taką propozycję, ale pierwszy raz
z ust Bożego posłańca.
- Nie, nie trzeba. - Złapała go za rękę i posadziła z powrotem.
- No dobra. Powinienem iść. Sprawdzę, jak tam cud, i wracam do domu.
- Cud?
- Zwiąteczny cud. Po to tu przybyłem. O, spójrz, na jednej z nich masz bliznę.
- Podzielność uwagi godna kolibra - zauważył Narrator. - Skończ jego cierpienia.
Anioł wskazywał postrzępioną, kilkunastocentymetrową bliznę nad prawą piersią
Molly, pamiątkę po nieudanym numerze kaskaderskim na planie filmu Zmechanizowana
śmierć: Wojownicza Laska VII. Ta kontuzja doprowadziła do jej zwolnienia. Blizna, która
zakończyła jej karierę heroiny filmów akcji klasy B.
- Boli? - spytał anioł.
- Już nie - odparła.
- Mogę dotknąć?
Nie pierwszy raz słyszała to pytanie, ale... no, wiecie...
- Dobra - powiedziała.
Palce miał smukłe i delikatne, a paznokcie trochę za długie jak na faceta, ale jego
dotyk był ciepły i promieniował z piersi na całe ciało. Kiedy odsunęła jego dłoń, spytał:
- Lepiej?
Dotknęła się w tym samym miejscu, w którym on jej dotknął. Skóra była gładka.
Zupełnie gładka. Blizna zniknęła. Obraz anioła rozmył jej się przed oczami, do których
napłynęły łzy.
- Ty sentymentalna, cukierkowa krowo - odezwał się Narrator.
- Dziękuję - powiedziała Molly, lekko pociągając nosem. - Nie wiedziałam, że
możesz...
- Jestem dobry w zjawiskach pogodowych - stwierdził anioł.
- Idiota. - powiedział Narrator.
- Muszę już iść - oznajmił Razjel, wstając z krzesła. - Muszę iść do kościoła i
sprawdzić, czy cud się udał.
Molly przeprowadziła go przez salon do wyjścia. Przytrzymała mu drzwi. Mimo to
wiatr załopotał połami jego płaszcza i dostrzegła pod nim białe końcówki skrzydeł. Zmiała się
i płakała jednocześnie.
- Pa - powiedział anioł. Wyszedł między drzewa.
Tuż przed tym, jak Molly zamknęła drzwi, wleciało przez nie coś ciemnego. Zwieczki
w salonie zgasły od podmuchu, widziała więc tylko cień, frunący przez dom i znikający w
kuchni.
Zatrzasnęła drzwi i poszła do kuchni, trzymając miecz w pogotowiu. W blasku
płonących świeczek widziała cień nad kuchennym oknem i dwoje pomarańczowych,
lśniących w mroku oczu.
Wzięła świeczkę ze stołu i podeszła bliżej, aż cień zaczął rzucać własne cienie.
To było jakieś zwierzę. Wisiało na okiennicy nad zlewem i przypominało czarny
ręcznik z małym, psim pyszczkiem. Nie wyglądało niebezpiecznie, tylko, cóż, trochę
głupkowato.
- Dobra, dosyć tego. Jutro wracam do leków, nawet gdybym musiała pożyczyć
pieniądze od Leny.
- Nie tak prędko - poprosił Narrator. - Będę tu taki samotny, kiedy już mnie nie
będzie. A ty znowu zaczniesz nosić normalne ciuchy. Dżinsy i swetry, na pewno tego nie
chcesz.
Ignorując Narratora, Molly podeszła do stworzenia na okiennicy, aż stanęła zaledwie o
pół metra od niego i popatrzyła mu w oczy.
- Anioły to jedno, ale nie mam pojęcia, czym ty, do cholery, jesteś, mały.
- Nietoperzem owocożernym - powiedział Roberto.
- Może to Hiszpan - wtrącił Narrator. - Słyszałaś ten akcent?
- Wychodzę - oznajmiłTheo, podciągając się na choinkę.
- Ma jeszcze jeden nabój - przypomniałTucker Case.
- Zaraz to wszystko spalą. Muszę się stąd wydostać.
- I co zrobisz? Zabierzesz im zapałki?
Lena złapała Theo za ramię.
- Theo, nigdy nie rozpalą ognia przy takim deszczu i wietrze. Nie wychodz tam. Ben
nie zrobił nawet dwóch kroków.
- Gdybym zdołał się dostać do jakiejś terenówki, mógłbym zacząć po nich jezdzić -
powiedział Theo. - Val dała mi kluczyki do swojego rangę rovera.
- To się nie uda - stwierdził Tuck. - Jest ich masa. Może załatwisz paru najsłabszych,
ale reszta po prostu ucieknie do lasu, a tam ich nie dosięgniesz.
- W porządku. Jakieś propozycje? Ta kaplica spłonie jak hubka, deszcz czy nie deszcz.
Jeśli czegoś nie zrobię, upieczemy się tutaj.
Lena popatrzyła na Tucka.
- Może Theo ma rację. Jeśli zdołamy przegonić ich do lasu, reszta z nas zdoła się
wyrwać na parking. Wszystkich nie dorwą.
- Dobra - powiedział Theo. - Podzielcie ludzi na grupy po pięć, sześć osób.
Najsilniejszemu w każdej grupie dajcie kluczyki do terenówek. Upewnijcie się, czy każdy
wie, dokąd ma iść. Kiedy usłyszycie klakson rangę rovera, odgrywający Shave and a Haircut,
to będzie znaczyło, że zro biłem, co mogłem. I wszyscy biegiem na parking.
- Ho, ho, wymyśliłeś to na haju - powiedział Tuck. - Jestem pod wrażeniem.
- Przygotuj wszystkich. Nie wyjdę na ten dach, dopóki nie będę pewien, że nikt na
mnie nie czeka.
- A jeśli usłyszymy wystrzał? Jeśli złapią cię, zanim dostaniesz się do wozu?
Theo wyciągnął kluczyk z kieszeni i podał go Tuckowi.
- Wtedy przyjdzie kolej na ciebie, nie? Val miała przy sobie zapasowy kluczyk.
- Chwileczkę. Ja tam nie wybiegnę. Ty masz wymówkę, jesteś naspawany, jesteś
gliniarzem, żona cię wywaliła, a twoje życie legło w gruzach. A mnie się całkiem niezle
układa.
- Czy kiedy posterunkowy Crowe wyjdzie, będziemy mogli odciąć mu głowę? - spytał
Joshua Barker.
- Dobra, może i nie - powiedział Tuck.
- Idę - oznajmił Theo. - Zbierz wszystkich pod drzwiami.
Patykowaty policjant zaczął się wdrapywać na choinkę. Tuck patrzył, jak wspina się
na dach, a potem odwrócił się do pozostałych.
- Dobra, słyszeliście, co powiedział. Podzielmy się na grupy po pięć, sześć osób i
stańmy przy drzwiach. Nacho, wez młotek, trzeba będzie wyciągnąć gwozdzie z tych
umocnień. Kto chce prowadzić terenówkę?
Wszyscy, z wyjątkiem dzieci, podnieśli ręce.
- Nie zapali, jest mokra - oznajmił Marty o Poranku.
Próbował uzyskać płomień z przemoczonej jednorazowej zapalniczki. %7ływe trupy
stały wokół niego, patrząc na oblaną benzyną stertę, którą usypali pod ścianą kaplicy.
- Uwielbiam grilla - powiedział Arthur Tannbeau. - Na ranczo w każdą niedzielę...
- Tylko w Kalifornii ktoś może nazwać plantację cytrusów  ranczem - przerwał mu
Malcolm Cowley. - Tak jakbyś jezdził z wieśniakami konno, żeby zapędzić mandarynki do
zagrody.
- Czy nikt nie znalazł w którymś samochodzie suchej zapalniczki albo zapałek? -
spytał Dale Pearson.
- Dzisiaj nikt już nie pali - odparła Bess Leander. - Zresztą to obrzydliwy, brudny
nałóg.
- Powiedziała ta, która po gościu w swetrze ma jeszcze na podbródku tkankę
mózgową - wtrącił Malcolm.
Bess uśmiechnęła się, zawstydzona. Przez jej przegniłe wargi było widać większą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •