[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w razie rozwodu, a była ona bardzo wysoka. Caroline podpisała umowę bez słowa sprze-
R
L
T
ciwu. Skoro Valente dotrzymał wcześniej złożonych obietnic, nie oczekiwała niczego
więcej.
W drodze do kościoła siedziała jak na rozżarzonych węglach. Valente uparł się, by
wzięli ślub w tym samym kościele, w którym czekał na nią pięć lat wcześniej. Na scho-
dach leżał czerwony dywan, kolejny dowód na operatywność ludzi Valentego. Caroline
nie mogÅ‚a pozbyć siÄ™ wrażenia déjà vu. Przez lata zastanawiaÅ‚a siÄ™ bowiem, jak wyglÄ…-
dałoby jej życie, gdyby poślubiła Valentego.
Całą przestrzeń surowego wnętrza kościoła wypełniały kwiaty. Caroline odsunęła
od siebie wspomnienia pierwszego ślubu. Valente to nie Matthew, skarciła się w duchu.
Valente stał przed ołtarzem w idealnie skrojonym fraku. Odwrócił się do niej. W jego
oczach odmalował się niekłamany zachwyt.
Wewnętrzny głos mówił jej, że pod koniec dnia Valente nie będzie taki zachwy-
cony. Pragnął jej, ale ich małżeństwo zniszczy jego pragnienie już na samym początku.
Uroczystość była krótka i wzruszająca. Valente mocno trzymał ją za rękę, gładko
wsunął jej obrączkę na palec. W chwili, kiedy pastor ogłosił ich mężem i żoną, a Valente
pochylił się, żeby ją pocałować, uświadomiła sobie, że nie jest już nietykalna.
- Masz lodowatą skórę, chyba zmarzłaś, belezza mia - szepnął.
Caroline nie zmarzła. Zmroziła ją myśl o zbliżającej się nieuchronnie chwili, w
której Valente przekona się o jej bezużyteczności jako kobiety. Wtedy przestanie być je-
go  piękną".
- Wyglądasz ślicznie. Kto wybrał suknię?
- Ja - przyznała nie bez dumy. - Mama za bardzo lubi kokardy i falbany.
Valente pochylił się do jej ucha i wyszeptał:
- A ja bardzo lubiÄ™ koronki.
Caroline spąsowiała. To była aluzja do prezentu, jaki przesłał jej wczoraj. Komplet
jedwabnej koronkowej bielizny barwy kości słoniowej: biustonosz, figi, pas, pończochy i
podwiązki. Nigdy nie miała czegoś takiego na sobie. Zmusiła się do włożenia tego pod
suknię. %7ładen inny prezent nie powiedziałby jej jaśniej, czego pan młody od niej ocze-
kuje.
R
L
T
Valente wymarzył sobie kobietę, która będzie paradować przed nim półnaga, a w
łóżku okaże się śmiała i bezpruderyjna. Kobieta pewna swojej urody i seksualności
chciałaby nosić taką bieliznę, by podniecać swojego partnera. Ale Caroline bała się mę-
skiego podniecenia, świadoma własnych ograniczeń i lęków, małych piersi i wąskich
bioder, tak odległych od bujnej kobiecości, jaką wolała większość mężczyzn.
- Wyglądasz jak królowa śniegu. Uśmiechnij się - poinstruował ją Valente na
schodach przed kościołem. Jego ochroniarze pilnowali, by fotoreporterzy nie wychodzili
zza barierek. Tłumek dziennikarzy wykrzykiwał pytania w niezrozumiałym języku.
- Czemu się nami interesują? To cudzoziemcy? - wyszeptała.
- Włosi. U siebie jestem bardzo znany. To naturalne, że moja żona jest obiektem
zainteresowania dziennikarzy.
Przyjęcie weselne odbywało się w hotelu, w którym zatrzymał się Valente. Jego
fizyczna powściągliwość wobec niej zamieniała się w zachowanie męża wobec żony.
Obejmował ją w pasie, brał za rękę, tańczył, mocno przyciskając do siebie, że aż brako-
wało jej tchu. Czuła jego podniecenie.
- Czekam, kiedy wreszcie będziemy sami, cara mia - szepnął jej do ucha.
- Tak - odparła ze ściśniętym gardłem, bojąc się chwili, w której przestanie się kryć
za obecnością innych.
Zakrył dłonią jej kieliszek do szampana, gdy kelner usiłował go napełnić.
- Chcę, żeby moja żona była przytomna - powiedział żartobliwie.
Usiłowała skwitować te słowa śmiechem, ale jej się nie udało.
- Nie mam problemu z alkoholem - zaoponowała słabo.
- Ale masz problem z jedzeniem - odparował. - Bawisz się nim, a nie jesz.
- TracÄ™ apetyt, kiedy jestem zdenerwowana, to wszystko.
- Czym siÄ™ tak denerwujesz?
- Twoimi gośćmi. Tutaj są bardzo ważni ludzie. - Caroline rozpaczliwie szukała
rozsądnie brzmiącego wytłumaczenia, bojąc się podać prawdziwy powód.
Wśród gości Valentego byli włoscy politycy, międzynarodowi biznesmeni i liczni
pyszałkowaci kuzyni zachowujący się niczym arystokraci niezadowoleni z konieczności
obcowania z przedstawicielami niższych klas społecznych. Kiedy spytała, skąd nagle w
R
L
T
jego drzewie genealogicznym takie osoby, Valente wzruszył ramionami i odpowiedział
wymijajÄ…co.
- Nie daj się nikomu zdołować, tesora mia. To twój dzień. Ty jesteś tu najważniej-
sza.
Caroline nie czuła się najważniejsza. Czuła się jak oszustka. Komentarze matki
utwierdziły ją w tym przekonaniu.
- Pomyśl tylko - mówiła Isabel Hales, gdy córka zmieniała ślubny strój na szafiro-
wą sukienkę i zdobiony koralikami żakiet - pięć lat temu odrzuciłaś Valentego, a on zbił
majątek i wrócił, żeby cię zdobyć!
- Było inaczej. Nie pojawiłam się wtedy w kościele i bardzo go zawiodłam.
- To nie twoja wina.
Pięć lat temu Valente mnie kochał, a teraz jestem dla niego tylko seksualną zdoby-
czą, pomyślała gorzko.
Tuż po starcie prywatnego odrzutowca Valente utkwił w niej badawczy wzrok.
- Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakby ktoś wyssał z ciebie życie. Od wyjścia z
kościoła zachowujesz się jak chodząca i mówiąca lalka.
Caroline skurczyła się w miękkim skórzanym fotelu.
- Przez dwa tygodnie żyłam w ciągłym napięciu - odrzekła.
- Per meraviglia! To był dzień twojego ślubu! Czyż nie tego właśnie chciałaś? -
żachnął się. Odpiął pas i wstał z miejsca.
Słyszała pulsowanie krwi w uszach. W końcu dopięła swego. Nalegała na małżeń-
stwo, którego on wcale nie chciał, mimo to zorganizował wszystko i świetnie odegrał ro-
lę pana młodego.  Chodząca i mówiąca lalka", powiedział. Trafił w sedno. Z jednej
strony nie znał jej w ogóle, z drugiej zaś znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś jest
nie tak. Niełatwo powiedzieć świeżo poślubionemu mężowi o lęku przed nocą poślubną.
Przez chwilę miała taki zamiar, ale kiedy zbierała się na odwagę, do kabiny wszedł ste-
ward z wózkiem z napojami.
- Jestem po prostu zmęczona - mruknęła przepraszająco.
Mówiła prawdę. Miała za sobą kilka nieprzespanych nocy.
R
L
T
Valente przyjął do wiadomości to wytłumaczenie. Uśmiechnął się do niej, odpiął
jej pas i wziął ją na ręce.
- Spróbuj się zdrzemnąć podczas lotu.
Zaniósł ją do części sypialnej i pomógł zdjąć żakiet. Zdjęła buty i położyła się w
sukience. Przymknęła oczy.
- Nie byłoby ci wygodniej bez sukienki? - spytał zaskoczony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •