[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczekiwała już na nic. Naczynie było puste; brakowało jej nawet łez.
Zastanawiała się, dlaczego nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, by posłuchać
mowy drzew albo wpatrywać się w burzowe chmury. Jej rodzice zawsze mieli na to czas.
Latem tańczyli z nią w deszczu i ze śmiechem wskakiwali w kałuże. Jesienią zabierali ją na
wyprawy w góry, gdzie razem wdychali dojrzały zapach ziemi i podziwiali paletę jesiennych
liści. Zimą mama ubierała ją ciepło i zabierała na podwórze, gdzie razem łapały na język
płatki śniegu, a wiosną tato pokazywał jej, jak doskonale palec nadaje się do robienia dziurek
w ziemi pod nasiona.
Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że to są przyjemne wspomnienia. Aatwo było
widzieć w rodzicach wyłącznie wady, obwiniać ich, wyrzucić na zawsze z życia i zapomnieć
wielką prawdę: że ją kochali. Wiele lat temu uznała, że ich nie potrzebuje. Przez całe życie
miała potrzebę kontroli wszystkiego, co ją otacza. Wydawało jej się, że zapewni jej to
bezpieczeństwo, że jeśli będzie nad wszystkim panować, to nie stanie jej się nic złego.
Spędzała życie w budynkach z klimatyzacją. Pogoda za oknem ani zmiany pór roku nie miały
na nią żadnego wpływu. Zbyt pózno uświadomiła sobie własną naiwność. Natura i tak robiła
swoje.
Na wszystko jest czas. Czas, by się urodzić i czas, by umrzeć...
Przed domem trzasnęły drzwiczki samochodu. Annie przechyliła głowę i
nasłuchiwała. Usłyszała kroki na schodkach, odgłos otwieranych drzwi, uderzenie walizki o
podłogę i brzęk kluczyków.
John wrócił.
Całe jej ciało napięło się. Podciągnęła kolana do piersi i otoczyła je ramionami,
zwijając się w kulkę, ale nie zeszła z werandy. Kroki Johna przemierzały cały dom. Nie
zawołał jej, ale wiedziała, że jej szuka, i czekała na niego.
Gdy stanął za jej plecami, wstrzymała oddech. %7ładne z nich nie chciało odezwać się
pierwsze, choć oboje wiedzieli o swojej obecności. Rusz się, błagała go w duchu. Pragnęła,
by wykazał się odwagą, by wziął ją w ramiona i powiedział głośno wszystko, co leżało mu na
sercu, by ją pocałował i wszystko naprawił. Nie chciała znów być tą, która pierwsza
wyciągnie rękę, nie pragnęła być silna. Bała się i była zmęczona. Była dziewczynką z
własnych wspomnień i chciała, by ktoś się nią zaopiekował. Chociaż raz.
Cisza przedłużała się i przez głowę Annie przebiegła myśl, że John znów próbuje
odgrywać rolę bezradnego szczeniaka, którego trzeba pogłaskać po głowie. Poczciwa, dobra
Annie powinna teraz rozładować sytuację serdecznym śmiechem, dobrym żartem albo
namiętnym seksem. Nie tym razem, pomyślała, zaciskając pięści. Nie mam już siły. Jeśli John
chce coś naprawić, sam musi wykazać inicjatywę.
- Chcesz porozmawiać?
A więc wyciągnął rękę, chociaż jego głos brzmiał jak szelest zeschłych liści. Powinna
teraz powiedzieć:  Tak". Zbyt wiele jednak mieli sobie do wyjaśnienia. Otworzyła usta, ale z
jej ściśniętego gardła nie wydobył się żaden dzwięk.
Usłyszała, że John odwraca się i odchodzi. Opuściła nisko głowę i jej ramiona
zadrżały od szlochu.
Naraz jego kroki znów zadudniły na podłodze, a drzwi na werandę otworzyły się z
takim rozmachem, że uderzyły o ścianę. John obszedł krzesło dokoła i stanął przed nią. Włosy
miał potargane, policzki nieogolone, a na jego twarzy malowała się determinacja. Wreszcie
ich wzrok się spotkał. Miłość błyszcząca w niebieskich oczach Johna oślepiła Annie. Widok
tej twarzy sprawiał jej fizyczny ból.
- Nie będę tego więcej robił! - wykrzyknął John. - Nic mnie nie obchodzi, czy masz
ochotę rozmawiać, czy nie! Miałaś rację, Annie. Milczenie nie jest dla nas dobre.
Potrzebujemy rozmowy i musimy porozmawiać. Teraz. Nie będziemy już więcej grać w
żadne gry!
Annie była oszołomiona. Gdy nie zareagowała, John pochwycił ją za ramiona tak
mocno, że zabolało, i postawił przed sobą.
- Popatrz na mnie, do cholery!
Podniosła wzrok. Przez łzy zobaczyła, że on również płacze.
- Annie, ja już nie mogę tego znieść - powiedział ochrypłym głosem. - Jestem tak zły i
tak głęboko urażony, że sam nie wiem, czy mam na ciebie krzyczeć, czy może wyjść stąd i
już nigdy nie wracać. PróbowaÅ‚em to zrobić, ale nie mogÄ™. Nie mogÄ™. Kocham ciÄ™. °
- John...
Puścił ją i z westchnieniem potarł czoło.
- Myślisz, że cię zawiodłem, że za mało cię kocham, że nie jestem prawdziwym
mężczyzną, bo nie walczyłem o ciebie z R.J.? Nie rozumiesz, że to mnie zabija? Nic mnie nie
obchodzi R.J. Bridges. Ty mnie obchodzisz. Jak myślisz, jak się czułem, gdy zobaczyłem jego
rękę na twoim udzie? Nie byłem wściekły na niego, tylko na ciebie, że mu na to pozwoliłaś!
Daj spokój, Annie, przecież nie jesteś głupia. Takie rzeczy nie zdarzają się same. To ty
zawsze kontrolujesz sytuacjÄ™.
- Ja... nie, John. To nieprawda.
- Owszem, to prawda - odwarknął ze złością i dodał po chwili: - A ja ci na to
pozwalałem. Myślałem nawet, że właśnie dlatego jesteśmy tak dobrą parą. Ty byłaś lewą
półkulą mózgu, a ja prawą. Zły gliniarz i miły gliniarz. Ale to nie zawsze dobrze wychodzi,
prawda?
Annie potrząsnęła głową i wpatrzyła się w swoje stopy.
- Posłuchaj - podjął John, opacznie rozumiejąc jej milczenie. - Przez jakiś czas to
działało, ale może czas już zmienić scenariusz. Jeśli tego chcesz, to ja się zgadzam. Nie
zrozum mnie zle, nie chcę niczego robić na siłę. Jaskiniowe maniery może sprawdzają się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •