[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wykonał skłon do prawego kolana. Obmyślał treść ogłoszenia, które planował
zamieścić w Seattle Times i, Post-Intelligencer , a także w kilku pomniejszych dziennikach
i gazetkach uniwersyteckich. Yute szukał zastępczej matki dla zarodka z ciała Kobiety
Tundry.
- Jak się masz, doktorze?
Yute podniósł głowę. Nadchodził Robert Duncan, siwowłosy mężczyzna z kozią
bródką, profesor historii sztuki i notoryczny plotkarz. Nie było sposobu, aby mu się
wymknąć.
- Zwietnie. A ty?
- Nie najgorzej. - Duncan najwyrazniej miał ochotę na pogawędkę. W szarym
garniturze i czarnej muszce wyglądał jak brat blizniak pułkownika Sandersa. Jak tam twój
urlop dziekański? Podobno pracujesz od kilku tygodni dzień i noc.
Yute zerknął na chmury pędzone silnym wiatrem. Zbliżał się front wyżowy, a wraz z
nim złota jesień.
- Wszystko idzie po mojej myśli. Nawet lepiej, niż się spodziewałem.
- Co to za tajemnica, którą ukrywasz w laboratorium? Znalazłeś brakujące ogniwo
ewolucji? Pops mówi, że pozwalasz mu sprzątać u siebie tylko w wyznaczonych godzinach.
Yute z uśmiechem potrząsnął głową.
- Mam tam lemura z Madagaskaru. Być może, jest to całkiem nowy gatunek. Nie chcę
niczego zdradzać przed publikacją. Wpadnij kiedyś, to pokażę ci szkielet. Niemało się dzięki
niemu dowiedziałem. Chętnie bym dłużej pogadał, ale bardzo mi się dzisiaj śpieszy -
usprawiedliwił się Yute omijając Duncana.
- Jak zwykle nic nie można od ciebie wyciągnąć - zdążył powiedzieć blizniak
pułkownika Sandersa.
- Wiedzy jest tyle, że żaden z nas nie jest w stanie jej objąć. Dlatego się
specjalizujemy, prawda?
Yute włączył stoper i pobiegł.
- Specjalizacja?! - Zawołał Duncan. - Wiesz o historii więcej ode mnie. A ja nie wiem
nic o jaskiniowcach!
Yute nie odwrócił się. Skręcił w uliczkę za budynkiem z piaskowca, w którym
mieściła się biblioteka. Tam zwolnił i wyrównał tempo. Miał do pokonania trasę dziesięciu
kilometrów. Jego długie nogi poruszały się miarowo w rytm oddechu.
Po przebiegnięciu ośmiu przecznic przeskoczył ogrodzenie z łańcucha kotwicznego i
znalazł się na ścieżce prowadzącej do przystani. Bez wysiłku mijał spacerujących i
biegnących ludzi. Sprawiało mu to przyjemność. Doganiał biegacza i po pewnym czasie
zostawiał w tyle. Troje młodych ludzi na trawie pod olbrzymimi wiązami zginało się w
tanecznych ruchach gimnastyki tai chi. Szczupła, drobna Wietnamka rozkładała parasol nad
wózkiem do sprzedawania hot dogów. Yute zbliżył się do drewnianych doków i slipów; w
słonawy aromat powietrza wmieszała się woń ryb. Ponad lasem aluminiowych i drewnianych
masztów kołowały stada mew. W oddali, za przystanią, po zatoce sunęły żaglówki. Ich białe
żagle przypominały wydęte gardła ptaków morskich w tańcu godowym.
Yute przypomniał sobie o Kobiecie Tundry i zauważył, że badania, które dotąd
przeprowadził, nasunęły mnóstwo pytań. Jakie białka zapobiegły zamarznięciu tkanki? Z
czego pochodziły? Skąd neandertalka wiedziała, co jeść? Skąd w ogóle bierze się ludowa
wiedza medyczna?
Indianie z plemion arktycznych, między innymi Caiyuhowie, wycinali nadnercza
upolowanych karibu i dawali ciężarnym kobietom i małym dzieciom. Analiza chemiczna
wykazała, że gruczoł zawiera olbrzymie ilości witaminy C, niesłychanie ważnego związku,
który niełatwo znalezć w innych rodzajach żywności spożywanych przez mieszkańców tych
szerokości geograficznych. Lecz nauka odkryła ten fakt dopiero niedawno, a Indianie znali go
od tysięcy lat. Jak się dowiedzieli?
Wszyscy wiedzą, że jedzenie marchwi poprawia widzenie w nocy. To prawda, gdyż
marchew zawiera duże ilości beta-karotyny, której organizm potrzebuje do wytwarzania
witaminy A, a ta z kolei służy do produkcji retynalu, jednego ze składników światłoczułego
pigmentu w siatkówce. Zwiatło rozkłada pigment, wysyłając w ten sposób sygnał do ośrodka
w mózgu odpowiedzialnego za widzenie czarno-białe, które jest szczególnie przydatne w
nocy. Wie o tym współczesna nauka. Ale ludzie od wieków twierdzili, że marchew poprawia
widzenie w ciemności. Skąd wiedzieli?
Kora wierzby jako środek przeciwbólowy, glinka kaolinowa i skórka z jabłek na
biegunkę - z tych ludowych medykamentów produkuje się aspirynę. Lista jest długa. Skąd
wiedziały o nich akuszerki, babcie i indiańscy szamani?
Co do jednego tylko Yute miał pewność: Kobieta Tundry nie zdobywała wiedzy
metodami naukowymi. Nie posługiwała się obserwacjami, eksperymentami, nie wysuwała
hipotez i teorii. Ona po prostu wiedziała.
Yute zawrócił, gdy stoper pokazał 28:05:36. Biegł swoim ulubionym tempem cztery i
pół kilometra na minutą. Z taką prędkością pokonywał trasę maratonu. Kiedy poziom
endorfiny podnosił się po około pięciu kilometrach, wpadał w trans i biegł długimi susami,
oddychając głęboko.
Chodnikiem z naprzeciwka zbliżał się mężczyzna w dżinsach i nylonowej kurtce z
wielkim czarnym rotweilerem na skórzanej smyczy. Na masywnej szyi psa skórzana obroża
połyskiwała srebrnymi ćwiekami. Yute prześliznął się między samochodami i przebiegł na
drugą stronę ulicy. Minął się z dwiema blondynkami w kolorowych koszulkach, które biegły
szybko, wymachując ramionami. Uśmiechnęły się na widok Yute.
- Dzień dobry! - Zawołały chórem.
- Tak, to bardzo piękny dzień - odpowiedział Yute z uśmiechem.
*
Na wzgórzu w pobliżu przystani Chena i Jimmy siedzieli na ławce obserwując
dziesiątki kolorowych żagli podskakujących na falach zatoki Puget Sound. Z placu zabaw
dobiegały śmiechy i piski dzieci bawiących się pod opieką rodziców. Brodaty mężczyzna
rzucał wysokim łukiem latający talerz w stronę kudłatego psa, który łapał zabawkę prawie za
każdym razem. Kobieta w słomianym kapeluszu malowała akwarelą pejzaż przystani.
Chena zebrała się na odwagę i podeszła do małej Wietnamki o siwiejących włosach,
która siedziała na płóciennym stołku pod parasolem.
- Dzień dobry - powiedziała dziewczyna z uśmiechem.
Wietnamka skinęła głową i podniosła się powoli, ale nie odwzajemniła uśmiechu.
- Mój chłopak i ja możemy pomóc pani w zamian za dwa hot dogi mówiła dalej
Chena. - Nie mamy pieniędzy.
Kobieta potrząsnęła głową marszcząc brwi i usiadła z powrotem.
- A gdybyśmy popchnęli ten ciężki wózek pod górę, kiedy będzie pani wracać?
- Mąż to zrobi - odparła kobieta sięgając do nitki, która wystawała z jej bawełnianego
pantofla.
- Moglibyśmy go umyć.
- A czy jest brudny?
Nie, jest tak czysty, że można by na nim robić operacje chirurgiczne, pomyślała Chena
spoglądając na swoje odbicie w aluminiowej powierzchni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]