[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ojciec Ji chce ją wydać za jakiegoś swojego wspólnika. Jej ciotka uważa, że ten
człowiek to potwór i życzyłaby sobie, żeby zupełnie zniknął z życia Ji. Potrzebują boha-
tera. Najlepiej byłoby, gdybyś pojawił się tam na białym koniu.
Jake przesunął ręką po włosach. Luke milczał. Jake zawsze był najspokojniejszy ze
wszystkich braci, pełnił rolę niewzruszonego przywódcy rodziny, ale nie oznaczało to, że
nigdy się nie denerwuje. W tych rzadkich przypadkach, gdy emocje brały w nim górę,
stawał się bardziej niebezpieczny niż wszyscy pozostali bracia razem wzięci.
- A czego chce Ji? - zapytał w końcu.
- Nie wiem - Luke sięgnął do kieszeni spodni, wyjął wizytówkę i położył ją na sto-
le - ale w tej chwili przebywa z wizytą u wuja i ciotki w Singapurze. Tu jest ich numer
telefonu, możesz do niej zadzwonić i zapytać.
Jake patrzył na czerwony błyszczący kartonik pokryty kremowymi hieroglifami,
ale nie wziął go do ręki.
- Ciotka może mieć trochę nie po kolei w głowie. Księżniczka, na którą czyha po-
twór... to zupełnie jak z bajki.
- W takim razie wujowi też odbija - powiedział Luke. - Bo w pełni zgadza się z
tym, co myśli jego żona.
Madeline spała niespokojnie, wstała wcześnie i już o siódmej była w biurze. Jej
pracownicy w weekendy nie pracowali, a prawdę mówiąc, ona również nie miała tu nic
do roboty. Przyszła tylko dlatego, że to było lepsze niż wylegiwanie się w łóżku i rozpa-
R
L
T
miętywanie zdarzeń z ostatniego wieczoru. Aatwiej było o tym wszystkim zapomnieć,
niż przyznać, że jej życie zmieniło się nieodwracalnie.
Pięć po dziewiątej zadzwonił telefon. Odczekała kilka sygnałów, nim wreszcie
odebrała. Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie, po czym kobiecy głos zapytał:
- Pani Delacourte? Nazywam się Jianne Xang. Wczoraj wieczorem była pani na
wystawie w galerii mojej ciotki i wuja w towarzystwie Luke'a Bennetta.
- Tak - powiedziała Madeline.
- Miałam nadzieję, że poda mi pani jego numer telefonu.
- Mam jego numer w komórce. Czy mogłaby pani chwilę zaczekać? Albo może
pani zadzwonić do dojo jego brata. Tam się zatrzymał. U Jake'a.
W słuchawce nieoczekiwanie zapanowało niezręczne milczenie.
- Proszę zaczekać, wezmę komórkę.
- Shi shi ni - powiedziała Jianne. Było to uprzejme podziękowanie.
Madeline podała jej numer komórki Luke'a. Jianne podziękowała jeszcze raz, tym
razem po angielsku, i rozłączyła się.
Madeline spojrzała na szafkę pełną projektów, które miały nigdy nie ujrzeć światła
dziennego, i ukryła twarz w dłoniach. Jej rola w historii Jake'a i Jianne Xang chyba do-
biegła już końca. Przedstawiciele obydwu rodzin nawiązali kontakt. Czego jeszcze mogli
od niej chcieć?
Telefon znów zadzwonił. Madeline jęknęła. Jeśli Jianne Xang zamierzała ją prosić
o numer telefonu do dojo, to owszem, mogła jej podać. Może Jake kiedyś jej za to po-
dziękuje. Może Ji i Jake znów wrócą do siebie, Bruce Yi zdecyduje się robić z nią intere-
sy, firma Delacourte znów będzie się rozwijać, a Luke poszuka sobie innego zajęcia i
przestanie się zajmować rozbrajaniem materiałów wybuchowych.
- Twoja gospodyni podała mi twój numer do pracy. Chyba zaczyna się do mnie
przyzwyczajać. - To był głos Luke'a.
- Hej - powiedziała Madeline ostrożnie.
- Właśnie dzwoniła do mnie Ji. Podobno podałaś jej mój numer. Chce się umówić
ze mną na lunch.
- Brzmi niezle.
R
L
T
- No tak. Potrzebuję twojej pomocy.
- Już ci przecież pomogłam.
- Potrzebuję jeszcze czegoś. A jeśli Ji przyjdzie zdenerwowana? Jeśli zacznie pła-
kać? - zapytał ponuro. - Co ja wtedy zrobię?
- Jak to? Honorowy wojownik nie potrafi pocieszyć roztrzęsionej kobiety?
- Ten wojownik ucieka jak najdalej od roztrzęsionych kobiet - mruknął Luke. -
Dziwne, że jeszcze tego nie zauważyłaś.
W tempie, w jakim rozwijała się ich znajomość, nie miała najmniejszej szansy tego
zauważyć.
- A czy ty jesteś roztrzęsiona, Maddy? - zapytał cicho. - To znaczy, z powodu
wczorajszego wieczoru.
- Właściwie nie, ale mam mętlik w głowie, więc jeśli liczysz na mój jasny umysł,
to muszę cię rozczarować.
- Jasność umysłu jest znacznie przeceniana. Siedzę tu i próbuję przekonać sam sie-
bie, że chcę cię zaprosić na lunch tylko po to, żebyś mi pomogła z Ji, a w następnej chwi-
li zaczynam obmyślać plan, jak znalezć się z tobą sam na sam.
Cóż można było odpowiedzieć na takie stwierdzenie? Mocno zacisnęła powieki.
- Może wczoraj trochę przesadziliśmy - powiedział Luke takim tonem, jakby sam
bardzo pragnął w to uwierzyć. - Może, jeśli nie będziemy się zapędzać zbyt daleko w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]