[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mój sposób nie działa, więc robię, co każe. Krew spływa mi do gardła. Staram się ją
przełykać, ale pęcznieje w ustach i nie pozwala złapać oddechu. Siadam i wypluwam na
ścierkę. Ogromna grudka zakrzepłej krwi lśni złowrogo. Z całą pewności nic takiego nie
powinno wydostać się z mojego nosa.
- Daj mi to - mówi mama.
Podaję jej ścierkę, ona przygląda się temu, co udało mi się wykrztusić, a następnie
zawija. Jej ręce, podobne jak moje, są poplamione krwią.
- Co robić, mamo? On tu zaraz będzie.
Za chwilę ci przejdzie.
Spójrz na moje ubranie!
Potrząsa głową z rozpaczą.
- Lepiej się połóż.
To nie jest dobry pomysł, ale nic przecież nie działa. Wszystko zaprzepaszczone.
Mama przysiada na krawędzi kanapy. Leżę płasko na plecach i obserwuję cienie, które
pojawiają się i rozpraszają. Wyobrażam sobie, że jestem na tonącym statku. Jakiś cień
rozpościera nade mną swoje skrzydła.
- Czujesz się trochę lepiej? - pyta mama.
O wiele.
Nie sądzę, żeby mi uwierzyła, bo wychodzi do kuchni i po chwili wraca z lodem na
tacy. Kuca przy kanapie i przekłada go na kolana. Zamrożone kostki spadają z jej spodni na
dywan. Podnosi jedną nich, czyści z włosów i podaje mi.
- Połóż ją na nosie.
Lepszy byłby mrożony groszek.
Zastanawia się na tym chwilę, a potem znowu wybiega z pokoju i zaraz wraca z
paczką mrożonej kukurydzy.
- Może być? Nie było groszku.
Zmieje się, więc chyba jest poprawa.
- O co chodzi? - pyta. - Co cię tak rozbawiło?
Ma rozmazany tusz do rzęs pod oczami i włosy w nieładzie. Chwytam ją za ramię i
pomaga mi usiąść. Czuję się jak staruszka. Opuszczam nogi na podłogę i ściskam dwoma
palcami nos tak, jak uczyli mnie w szpitalu. Pulsuje mi w skroniach.
- Nie przestaje, prawda? Dzwonię po tatę.
Uzna, ze sobie nie radzisz.
Trudno.
Pospiesznie wystukuje numer taty. Myli się i musi uczynić to jeszcze raz.
- Prędzej, prędzej - mruczy pod nosem.
W pokoju robi się jasno. Ozdoby na komiku lśnią jak kości.
- Nie odbiera. Dlaczego nie odbiera? Czy na kręgielni panuje aż taki hałas?
To jego pierwszy wolny wieczór od tygodni, mamo. Daj mu spokój. Poradzimy sobie.
Jej twarz kurczy się ze strachu. Nigdy nie uczestniczyła w transfuzji krwi ani punkcji
lędzwiowej. Nie pozwolono jej być przy mnie podczas przeszczepu szpiku kostnego, ale
mogła towarzyszyć mi w wielu innych zabiegach. Nigdy tego nie robiła. Obiecywała, że
będzie odwiedzać mnie częściej, ale zawsze kończyło się na wspólnym spędzaniu świąt.
Nadszedł czas, by stanęła oko w oko z rzeczywistością.
- Musisz mnie zawieść do szpitala, mamo.
Jest przerażona.
- Tata ma samochód.
Wezwij taksówkę.
A Cal?
Przecież śpi.
Kiwa głową nieprzytomnie. Sprawy organizacyjne ja przerastają.
- Napisz mu wiadomość.
Nie możemy zostawić go samego!
Ma jedenaście lat. Jest prawie dorosły.
Waha się przez chwilę, a potem przerzuca kartki w notesie, żeby znalezć numer firmy
taksówkarskiej. Przyglądam się jej, ale mam kłopoty z koncentracją. Ogarnia mnie lęk, czuję
się zdezorientowana. Zamykam oczy i przypominam sobie matkę z filmu, który kiedyś
obejrzałam. Mieszkam w górach ze strzelbą i gromadką dzieci. Była pewna siebie i
zdyscyplinowana. Nakładam postać tej kobiety na moją mamę jak plaster.
Kiedy znowu otwieram oczy, widzę, jak trzyma w dłoni ręczniki i sięga po mój
płaszcz.
- Chyba nie powinnaś zasypiać - mówi. - Pomogę ci wstać. Ktoś dzwoni do drzwi.
Kręci mi się w głowie, jestem rozpalona. Odnoszę wrażenie, że to sen. Mama
podtrzymuje mnie i prowadzi do przedpokoju. Słyszę szepty zza ściany.
To nie taksówkarz, w drzwiach stoi Adam, gotowy udać się na randkę. Próbuję zejść
mu z oczu, potykam się i cofam w głąb korytarza, ale dostrzega mnie.
- Tessa! O Boże! Co się stało?
Ma krwotok z nosa - wyjaśnia mama. - Sądziłyśmy, że to taksówkarz.
Jedziecie do szpitala? Zawiozę was samochodem mojego taty.
Wchodzi i próbuje mnie objąć, jakby naprawdę zamierzał wsadzić nas do swojego
auta, jakby naprawdę nie miało dla niego żadnego znaczenia to, że zachlapię krwią siedzenia.
Wyglądam jak ofiara wypadku drogowego. Czy on nie rozumie, że nie powinien oglądać
mnie w takim stanie?
Odpycham go.
- Wracaj do domu, Adamie.
Zawiozę cię do szpitala - powtarza. Pewnie myśli, ze nie usłyszałam, co mówił, albo
że krwotok zmącił mi umysł.
Mama bierze go pod rękę i delikatnie wyprowadza za drzwi.
- Poradzimy sobie - oświadcza. - Wszystko będzie dobrze. Zobacz, taksówka
przyjechała.
Chcę być przy niej.
Wiem - szepcze mama. - Przykro mi.
Adam dotyka mojej ręki, kiedy mijam go na ścieżce - Tesso - mówi.
Nie odpowiadam. Nie patrzę na niego, bo jego głos jest tak natarczywy, że mogłabym
zmienić zdanie. Co za ironia losu. Odnalezć miłość i być zmuszoną z niej zrezygnować. Ale
nie mam wyboru. Muszę to przetrwać, zanim zacznie boleć jeszcze bardziej.
Mama rozkłada ręczniki na tylnym siedzeniu taksówki, upewnia się, że mam zapięty
pas, i zachęca kierowcę do wzięcia ostrego zakrętu tuż za naszą bramą.
- Dobrze - ilustruje go. - może pana jechać szybciej. - Przemawia do niego, jakby grała
w filmie.
Adam patrzy za nami, stojąc przy ogrodzeniu. Macha do nas. Robi się coraz mniejszy
i mniejszy, w miarę jak się oddalamy.
- Miły chłopak - rzuca mama.
Zamykam oczy. Mam wrażenie, że spadam.
Mama szturcha mnie łokciem.
- Nie zasypiaj.
Zwiatło księżyca odbija się w szybie taksówki. Z przodu rozpościera się mgła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]