[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z szowinistycznym, antyfeministycznym facetem (a kto ją wpychał w ramiona tego
bubka?!) i niczym Feniks odradzają się, odkrywając na nowo uroki orgazmu łechtacz-
kowego!
12.00. Dlaczego tak się wściekam?! A może ja coś przegapiłam? Może jednak trzeba
było uciec z domu w wieku piętnastu, szesnastu lat z czterdziestoletnim rozwodnikiem
i robić wątpliwą karierę u jego boku. Może mieszkałabym teraz w wilii w najdroższej
i najbardziej snobistycznej dzielnicy Poznania i jeździła alfa romeo? A ja nie! Studia,
kursy, następne kursy i następne, bo rodzice to inteligenci i wmówili mi, że tak ma wy-
glądać moja przyszłość za 2100 złotych.
13.00. Koniec tego użalania się nad sobą! Muszę się dowartościować! Dzisiaj wyjdę
wcześniej z redakcji i wydam wszystkie pieniądze u kosmetyczki. Nigdzie kobieta nie
czuje się tak dopieszczona jak w gabinecie kosmetycznym.Wstaję od biurka, co natych-
miast budzi zainteresowanie Pawła, Wojtka, a szczególnie Moniki... Siadam.
32
14.00. Skróciłam tekst o jedną trzecią. Będzie awantura. Trudno. Cholera! Jeszcze
trzy godziny! Może symulować nagły ból zęba? Ten numer nie przejdzie — był wyko-
rzystany dwa tygodnie temu.
14.30. Sprawdzam zawartość portfela i oddycham z ulgą — dobrze, że nie wyszłam.
Mam w portfelu tyle, co na zabieg u doktora Frankensteina, a nie u przyzwoitej kosme-
tyczki. Ale byłaby obsuwa!
22.00. Oglądam jakiś idiotyczny program w telewizji,Wacek śpi na moich kolanach
— nic nie rozumiem, bo mówią po niemiecku, ciągle ktoś na coś wpada, z czymś się
zderza, coś go rozjeżdża, czasem dziecko wpada do klozetu... Słyszę, jak wszyscy ryczą
ze śmiechu. Nie wiem, o co chodzi... Może zaczyna mi brakować poczucia humoru?
Gwałtownie potrzebuję faceta, bo stanę się nie do zniesienia albo zwariuję! Sama siebie
zaczynam wkurzać! Czy tak na kobietę wpływa brak seksu?
4.00 rano. Już wiem, dlaczego stare panny były tak nie lubiane i lekceważone!
33
20 września, czwartek
16.52. Skończyłam. Wyłączyłam komputer, w toalecie szybka korekta makijażu.
Super! Wyglądam intrygująco i tajemniczo. Wychodzę na korytarz.
— Czy jesteś pewna, Brygida, że wszystko skończyłaś? — To Paweł.
— Yesss... — syczę i już mnie nie ma.
17.01. Prawie biegnę na parking. Ciekawa jestem, co takiego ważnego się wydarzy-
ło, skoro Iwona nie chciała powiedzieć ani słowa więcej, tylko:
— To sprawa życia i śmierci.
Umieram z ciekawości.
17.20. Stoję w cholernym korku, a mam tylko dwie godziny, żeby odebrać zdjęcia,
o które prosił szef, i zrobić drobne zakupy (Wacek znów nie ma nic do jedzenia — jeśli
moje zapiski przeczytają ci z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, to wsadzą mnie do
więzienia bez wyroku).
18.00. Zdjęcia są super! Szef będzie zadowolony. Mijam sklep z butami. Już wczo-
raj sunąc w ślimaczym tempie obok, zdążyłam przyjrzeć się butom na wystawie. Ale
nie wolno mi wchodzić do sklepu obuwniczego, ponieważ mam kompletnego bzika
na punkcie butów! Nie wolno mi w ogóle o tym myśleć! Pisk opon zsynchronizowany
z gwałtownym skrętem w uliczkę w prawo był chyba dla wszystkich sygnałem, że wy-
darzyło się coś nadzwyczajnego i po prostu musiałam to zrobić.
18.10. Jestem w sklepie z butami. Przymierzam trzecią parę, uwielbiam to! Może
jeszcze te wysokie, bordowe? Zabójcza szpila! Super! Widziałam takie w programie
„Fashion”! Beżowe też są odlotowe... Przecież nigdy ich nie włożę!
— Dlaczego? Powinnaś mieć takie buty — szepcze mi do ucha mój prywatny
demon.
— Ale przecież nie mam pieniędzy...
— Nie żartuj, masz kartę!
— Mam debet!
34
— Nie aż tak wielki.
— Są idealne! Płacę.
18.30. Wrzucam pudło do bagażnika i zastanawiam się, do czego będę nosiła be-
żowe buty na odlotowej szpili. Nienawidzę beżu!
18.35. Na szczęście tuż obok jest supermarket. Chodzę z koszykiem, potrącając tych,
co się śpieszą do kasy, i nie wiem, co wziąć dla Iwony. Ciasto — nie jada słodyczy, dla-
tego zawsze miała figurę jak Miss Universum. Wino? No to oczywiste. Wybieram wino
tunezyjskie, moje ostatnie odkrycie: „Château Bou Argoub”. Owoce? Przecież nie jadę
do szpitala! Wkładam do koszyka wszystko, co niezbędne, czyli wino, i idę do kasy.
18.40. Stoi przede mną w kolejce do kasy. Wysoki, piękny, klasyczny profil. Zerkam
na dłonie. Są idealne i bez obrączki! Nic na mnie nie działa tak jak piękne, zadbane mę-
skie dłonie. Na dodatek, bez tego zbędnego krążka. Stoję i gapię się jak cielę, a on pa-
kuje zakupy do torby. Tymi pięknymi dłońmi! Nie zauważyłam, że teraz moja kolejka.
Kasjerka uśmiecha się znacząco — ona też widzi! Szybko płacę i idę za nim. Jestem bar-
dzo podekscytowana, ponieważ mam absolutną pewność, że podążam za swoim prze-
znaczeniem!
18.45. On wsiada do autobusu — a nie do mercedesa? — ja za nim! Nie mam czasu
na myślenie. Mam go na muszce. Co tu wymyślić, jak zwrócić na siebie uwagę, co po-
wiedzieć? Musi być mój! Ktoś szarpie mnie za rękaw — odwracam się wściekła, gotowa
do gwałtownego ataku. Przede mną stoi kanar i zakatarzonym głosem mówi:
— Pozwoli pani bilecik do kontroli.
— Nie mam biletu — mówię szeptem, żeby się nie kompromitować, ale i tak cały
autobus patrzy na mnie. Tylko nie on, nawet nie odwrócił głowy. Bredzę coś o przezna-
czeniu, o życiowej szansie, o mężczyźnie mojego życia... Przystanek. Zostaję wyprowa-
dzona z autobusu, jak przestępca! On też wysiada. Jak w popiele na pogorzelisku zapło-
nęła ostatnia iskierka nadziei i... zgasła. Nie odwracając się, zniknął za rogiem razem ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]