[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle dwa pierwsze materiały się kończą, wracamy do studia
i prezenterka poważnym tonem mówi: Dziś wieczorem pojawiły
się wątpliwości co do uczciwości sir Nicholasa Murraya,
założyciela White Globe Consulting i jednego z rządowych
doradców. W poufnej notatce służbowej, do której jako jedyna
dotarła nasza redakcja, wspomina on o wyłudzaniu łapówek i
praktykach korupcyjnych, najwyrazniej je tolerując .
Na widowni tu i ówdzie słychać przejęte szepty. Patrzę na
Vicks, jest zdumiewająco spokojna. Przypuszczam, że wiedziała,
czego się spodziewać.
Sprawa przybrała jednak nieoczekiwany obrót, ponieważ
dosłownie przed kilkoma minutami redakcja ITN dowiedziała się,
że autorem słów przypisywanych sir Murrayowi mógł być w
rzeczywistości inny pracownik White Globe Consulting. Oficjalne
zródła w firmie na razie stanowczo zaprzeczają, by cokolwiek o
tym wiedziały. Nasz reporter Damian Standforth zadaje pytanie:
czy sir Nicholas Murray jest przestępcą czy może padł ofiarą
intrygi?
Co to ma znaczyć, do cholery?! Głos Vicks niesie się po
całej sali.
Rozlega się szum rozmów przerywany okrzykami Ciszej! ,
Zamknij się! , Dajcie posłuchać! . Ktoś podkręcił dzwięk do
maksimum. Patrzę na ekran kompletnie zdezorientowana.
Czyżby Sam znalazł jakiś dowód? Wyciągnął go z
kapelusza? W kieszeni odzywa mi się komórka. Przysłał SMS-a:
Jak zareagowała Vicks?
Patrzę na nią i dreszcz mnie przechodzi.
Wygląda, jakby chciała kogoś pożreć żywcem.
White Globe Consulting w ciągu ostatnich trzydziestu lat
miał znaczący wpływ na świat biznesu& mówi głos zza kadru,
a towarzyszy mu szerokie ujęcie siedziby firmy.
Moje palce są tak naładowane adrenaliną, że tekst pisze się
sam:
To Twoja sprawka?
Moja.
Osobiście skontaktowałeś się z ITN?
Zgadza się.
Ponoć informatycy nie znalezli dowodów. Co się stało?!
Nie znalezli.
Próbuję coś z tego zrozumieć. Nie znam się na PR, jestem
tylko fizjoterapeutką, ale nawet ja wiem, że nie można tak sobie
zadzwonić do telewizji z sensacją, nie mając czym jej poprzeć.
Jak?
Zaczęłam pisać, ale nawet nie wiem, jak sformułować
pytanie, więc wysyłam tak, jak jest. Czekam dłuższą chwilę, po
czym od razu dostaję SMS-a na dwie strony.
Złożyłem oficjalne oświadczenie. Podtrzymuję to, co
powiedziałem. Jutro udzielę im wywiadu na wyłączność, opowiem
o oryginalnej notatce, o zarządzie, który umywa ręce, o wszystkim.
Wrabiają go. A kampania PR-owska firmy poszła za daleko.
Prawda musi wyjść na jaw. Namawiałem też Malcolma, ale
odmówił. Ma troje dzieci, nie może ryzykować. Działam więc
sam.
Szumi mi w głowie. Sam postawił wszystko na jedną kartę.
Został demaskatorem. Nie mogę uwierzyć, że się zdecydował na
tak ryzykowny krok. Chociaż nie, jednak mogę.
Poważna rzecz.
Nie wiem, co jeszcze napisać. Jestem w szoku.
Ktoś musiał mieć jaja, żeby bronić Nicka.
Patrzę na te słowa i się zastanawiam.
Ale dowodu nadal nie ma, prawda? Jest tylko Twoje słowo.
Po chwili Sam odpisuje:
Wystarczy, że to stawia sprawę pod znakiem zapytania.
Ciągle jesteś w sali konferencyjnej?
Tak.
Ktoś wie, że do mnie piszesz?
Podnoszę wzrok Vicks żywo dyskutuje z jakimś facetem i
też trzyma komórkę przy uchu. Przypadkiem łapie moje spojrzenie
i nie wiem, czy z powodu wyrazu mojej twarzy, ale nieznacznie
mruży oczy. Patrzy na telefon, który trzymam w dłoni, potem
znów na mnie. Oblatuje mnie strach.
Chyba nie. Na razie.
Możesz wyjść tak, żeby Cię nikt nie zauważył?
Liczę do trzech i jak gdyby nigdy nic rozglądam się po sali,
jakby zainteresował mnie wystrój wnętrza. Kątem oka widzę
Vicks, która teraz patrzy prosto na mnie. Opuszczam niżej telefon,
żeby go nie zauważyła, i piszę:
Gdzie jesteś?
Na zewnątrz.
Mało precyzyjnie.
Wiem, ale nie mam pojęcia, gdzie jestem.
Za moment przychodzi następny SMS:
Jest ciemno, jeśli to pomoże. Trawa pod stopami.
Będziesz miał duże kłopoty?
Odpowiedz nie nadchodzi. Rozumiem, że jest twierdząca.
Dobra, olewam Vicks. Po prostu ziewnę, beztrosko podrapię
się po nosie, obrócę się na pięcie i wyjdę za tą grupką ludzi. Potem
się schowam za tamtym grubym filarem.
Tylko najpierw rzucę okiem.
Vicks rozgląda się dookoła ze sfrustrowaną miną i opędza od
ludzi, którzy czegoś od niej chcą. Niemal widzę w jej oczach te
kalkulacje: ile przestrzeni mózgowej przydzielić dla obcej
dziewczyny, która może coś wie, a może stanowi tylko fałszywy
trop i szkoda marnować na nią czasu?
W ciągu pięciu sekund znajduję się na korytarzu. Po
dziesięciu mijam opustoszałe lobby, unikając wzroku
niepocieszonego barmana. Niech się nie martwi, za chwilę będzie
miał pełno roboty. Po piętnastu jestem na zewnątrz,
zignorowawszy portiera. Biegnę żwirowym podjazdem za róg
budynku, aż poczuję pod stopami trawę. No, chyba udało mi się
uciec.
Zwalniam, żeby uspokoić oddech. Jeszcze nie otrząsnęłam
się z szoku po tym, co się właśnie wydarzyło.
Stracisz pracę?
Znów cisza. Idę jeszcze kawałek, powoli przyzwyczajając się
do nocnego nieba, chłodnego wiatru i miękkiej trawy. Hotel jest
już dobre czterysta metrów za mną i zaczynam się rozluzniać.
Niewykluczone.
Dość spokojnie do tego podchodzi. O ile to można ocenić po
jednym słowie82.
Jestem na zewnątrz. W którą stronę mam iść?
Bóg raczy wiedzieć. Wyszedłem za budynek i wkroczyłem w
nicość.
To tak jak ja.
No to się spotkamy.
Nie powiedziałeś mi, że mama Ci zmarła.
Napisałam to z rozpędu, bezmyślnie. Patrzę teraz na ekran i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]