[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podłogi, jej ciało było bezwładne jak u lalki. Unosiła w górę oczy pełne zdumienia.
Przez chwilę czas zatrzymał się dla niego.
Nie miał pojęcia, co się stało, lecz pocałunek, jaki wymienił z tą kobietą -jeśli w ogóle
dało się to nazwać pocałunkiem - różnił się od wszystkich pieszczot, jakich zaznał w życiu.
Całował już setki kobiet. Prawdę mówiąc, całkiem to lubił i nigdy nie rezygnował z
nadarzającej się okazji czy to w barze, czy za kościołem. Ale ten pocałunek był inny. Jakby nie
było tam Roweny jakby on i ta kobieta byli jedynymi ludźmi na świecie, odwrócił się i
pocałował ją po raz drugi.
Objął ją mocno i natychmiast wyczuł że wcale nie jest tak koścista, jak to sobie
wyobrażał, ale milutko zaokrąglona, i spodobały mu się jej skromne wymiary. Była bardzo
drobna. Gdyby otoczył ją dwoma ramionami, rozpłynęłaby się w nich.
153
Początkowo pocałunek był łagodny. Cole smakował Dorie, jej świeżość, jej czystość.
Niewątpliwie był pierwszym mężczyzną który w ogóle ją dotknął, objął, złożył usta na jej
ustach. Gdzieś po głowie błąkało mu się wspomnienie tego, że za pierwszym spotkaniem była
wroga i najeżona, ale nie mógł pogodzić tamtego wrażenia z tą uległą kobietą którą trzymał w
ramionach. Otworzyła się przed nim tak, jak nie zrobiła tego dotychczas żadna. A w jej
pocałunku było coś, czego nie potrafił określić, coś, czego nie zasmakował nigdy dotąd.
Gdyby nie zdrowy rozsądek, rzekłby, że to miłość. Ale to było niemożliwe. Nic ich nie
łączyło.
Ramię na temblaku bolało, ale nie czuł tego, gdy objął ją drugą ręką a potem zdrową
lewą dłonią obrócił ku sobie jej twarz, by mocniej posmakować jej ust. Ssał jej dolną wargę,
łagodnie wciągał ją do ust i był pewien, że nigdy nie smakował niczego słodszego.
Dopiero po dobrych kilku chwilach usłyszał Rowenę.
Sądząc po tonie jej głosu, od dłuższego czasu usiłowała zwrócić na siebie uwagę
Cole'a.
Niechętnie, z trudnością spojrzał na Rowenę, widząc ją przez mgłę, jak z daleka.
Nadal mocno trzymał Dorie i nie chciał wypuścić jej miękkiego, przylegającego ciała. Poza
tym była tak bezwolna, że upadłaby, gdyby jej nie trzymał.
- Panie Boże święty - przemówiła Rowena pełnym zdumienia głosem. - Myślałam, że
będę na was musiała wylać wiadro zimnej wody. - Usiłowała zażartować, ale nie udało się jej,
bo stała przed nią para bardzo zażenowanych ludzi.
- Tak, no, więc tak.... - zaczął Cole, jąkając się jak uczniak. Ciało trzymane w
ramionach zaczęło się prężyć i wiedział, że powinien wypuścić Dorie, lecz nie chciał.
Dopiero po kilku chwilach uświadomił sobie, że panna Latham prze dość mocno rękami o
jego ramię.
- Panie Hunter - mówiła - proszę mnie puścić.
Gdy mózg Cole'a zaczął znowu funkcjonować, ogarnęło go bezbrzeżne zażenowanie.
- Tak, oczywiście - rzekł i puścił pannę Latham, jakby była zakazanym owocem.
Gruchnęła z łomotem na sofkę, ale nie pomógł jej. Prawdę mówiąc, zrobiłby wszystko, by nie
musieć jej znów dotykać.
- Widzę, że wy dwoje jesteście w sobie zakochani - rzekła Rowena. - Nie miałam o
tym pojęcia. Dorie, jak mogłaś ukrywać przede mną coś takiego? Dlaczego mi o tym nie
powiedziałaś? Pozwoliłaś mi wierzyć, że pan Hunter nie miał żadnego powodu, by uratować
cię w banku że zrobił to tylko dlatego, iż jest człowiekiem bardzo odpowiedzialnym,
troskliwym, jest...
- Durniem - odezwał się Cole. Zaczynał dochodzić do siebie. Przetarł ręką oczy i
ukradkiem zerknął na pannę Latham. Była równie oszołomiona jak on. Jeśli nic podobnego nie
przytrafiło się człowiekowi z jego doświadczeniem był pewien, że tym bardziej nic takiego
nie zdarzyło się jej.
- Wiecie, co powinniście zrobić? - rzekła Rowena tonem osoby, która nigdy w życiu
nie napotkała na drodze żadnej przeszkody.- Myślę, że powinniście wziąć ślub. W tej chwili.
Dorie też zaczęła przychodzić do siebie.
-Roweno, to śmieszne. Pan Hunter...
- Tak - usłyszał swój głos Cole. - To byłoby świetne. Rowena w lot zareagowała na to
oświadczenie.
- Możemy w tej chwili pójść do kościoła i...
- Nie! - prawie krzyknęła Dorie. Odwrócili się ku niej. Stała zaciskając ręce po bokach.
- Dorie, twoja łydka!
- Roweno, moja łydka ma się świetnie poza jednym siniakiem. Nie jest się skazanym
na łóżko z powodu siniaka. - Skierowała się do Cole'a. - Panie Hunter, przepraszam za siostrę.
Uwielbia kierować innymi, a nie mając tu męża i dzieci jest skazana na mnie, i teraz na pana.
154
- Wyprostowała się i popatrzyła mu w oczy. - Wiem, że rozmawialiśmy o... o różnych
rzeczach, ale to było kilka dni temu. Teraz sprawy się zmieniły.
-Jakie sprawy? - zapytał sucho.
Oczywiście, że nic się nie zmieniło. Prawdę mówiąc, wszystko było aż nazbyt realne i
aż za bardzo takie samo. Rowena przyjechała do Teksasu wydać za mąż swoją nudną małą
siostrzyczkę i nie zamierzała odstąpić od tego zamiaru. To, czy mężem Dorie będzie łysy
mężczyzna w średnim wieku czy rewolwerowiec, nie sprawiało jej wielkiej różnicy.
- Roweno - cicho rzekła Dorie - mogłabyś zostawić nas na chwilę? Pan Hunter i ja
musimy zamienić parę słów.
Rowena zaśmiała się tak że Cole'owi wydało się to wulgarne.
- Nie wiem czy powinnam zostawić zakochane gołąbeczki same. Przynajmniej do
czasu ślubu.
Cole był o wiele za stary, by podporządkować się kobiecie, która traktowała go tak
jakby nadal chodził w krótkich spodenkach i potrzebował przyzwoitki. Obdarzył ją
spojrzeniem, po którym kiedyś kilku mężczyzn zrezygnowało z sięgnięcia po rewolwer.
-No więc chyba zaczekam na zewnątrz - rzekła Rowena i przemknęła do wyjścia
Gdy za siostrą zamknęły się drzwi, natychmiast odezwała się Dorie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]