[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Powoli odwrócił się i spojrzał na nią.
- Jeżeli chcesz coś powiedzieć, to powiedz. Moja nauka wystarczyła, żebym zarobił parę
milionów dolarów. To dla ciebie mało?
Wpatrywała się w swojego precla.
- Myślałam raczej o ludziach, którzy nie mają takiego szczęścia jak ty.
- Wspomagam biednych tak samo jak inni.
- Wiesz, powiem ci coś: zaprosiłam kuzyna lana, żeby z nami mieszkał.
- Mojego kuzyna lana? Czy to nie ten naburmuszony, wściekły dzieciak, którego
wyratowałaś z bójki?
- Pewnie można go tak określić, chociaż ja bym powiedziała raczej, że jest równie...
stanowczy jak ty.
- Dlaczego chcesz sobie brać na głowę taki kłopot?
- Jest bardzo inteligentny, ale musiał rzucić szkołę, żeby pomóc utrzymywać rodzinę. To
jeszcze chłopiec, a pracuje w kopalni od lat. Nie masz chyba żalu, że cię najpierw nie
spytałam, ale ten dom jest taki duży, a to przecież twój brat stryjeczny.
Kane zapinał plecak. Gdy znów ruszyli, teraz już na bardziej płaskim terenie, powiedział:
- Nie mam nic przeciwko temu, ale trzymaj go ode mnie z daleka. Niezbyt lubię dzieci.
Houston ruszyła za nim.
- A swojego syna?
- Nawet go nie widziałem, to jak mam go lubić?
- Myślałam, że jesteś ciekawy.
Jego głos dochodził teraz zza kępy białej osiki.
- Teraz jestem tylko ciekaw, czy stara Hattie Green sprzeda mi część swoich akcji kolei.
Dysząc ciężko, próbowała go dogonić, ale zahaczyła koszulą o gałąz. Starając się
uwolnić, zawołała:
- Czy udało ci się kupić ten budynek z apartamentami od Vanderbilta?
Kane odwrócił się, żeby jej pomóc.
- A, to. Oczywiście. Chociaż nie było łatwo, bo załatwiałem to na odległość. Za to, co
wydaję na telegramy, mógłbym kupić tę spółkę.
- To nie kupiłeś jeszcze Western Union? - spytała udając zdziwienie.
Chyba nie zrozumiał żartu.
112
- Niewiele. Któregoś dnia zainstalują telefony w całym kraju, ale teraz to jest cholernie
mało przydatne. Nie można zadzwonić do nikogo spoza Chandler. A kto chce rozmawiać
z kimś w Chandler?
Popatrzyła mu w oczy i powiedziała słodko:
- Mógłbyś zadzwonić do swojego syna i powiedzieć mu cześć.
Kane jęknął przeciągle i ruszył dalej.
- Edan miał rację. Trzeba się było ożenić z wiejską dziewczyną, która nie wtrącałaby się
w nie swoje sprawy.
Houston prawie biegła, żeby mu dotrzymać kroku i przez cały czas zastanawiała się, czy
nie posunęła się za daleko, ale Kane chyba nie był zły.
Szli jeszcze prawie kilometr, nim doszli do wejścia opustoszałej kopalni. Znajdowało się
ono na bardzo stromym stoku, a przed nim rozciągała się rozległa panorama doliny.
Houston wzięła do ręki kawałek węgla i oglądała go w świetle słońca. Był piękny i można
było uwierzyć, że pod wpływem czasu i ciśnienia rzeczywiście staje się diamentem.
Popatrzyła w dół na strome zbocze.
- Tak, jak myślałam - powiedziała. - Ten węgiel jest bezwartościowy.
Kane, który bardziej interesował się widokiem, spojrzał przelotnie na kawałki węgla
leżącego na ziemi.
- Dla mnie jest taki sam, jak reszta. Co z nim takiego?
- Węgiel jest w porządku, nawet bardzo dobry gatunek, ale nie może tu dotrzeć kolej. A
bez kolei węgiel jest bezwartościowy, o czym mój ojciec dokładnie się przekonał.
- Myślałem, że twój ojciec zarobił pieniądze na handlu.
- Tak, ale przyjechał do Colorado, bo usłyszał o tutejszym bogactwie węgla. Myślał, że
będzie tu pełno bogatych ludzi, którzy tylko marzą o kupieniu od niego dwustu pieców
węglowych, które z narażaniem życia przewiózł przez  Wielką Pustynię , jak nazywają
obszar między St. Joseph a Denver.
- Wydawało się rozsądne. Więc sprzedał piece i zaczął interes?
- Nie, prawie zbankrutował. Widzisz, rzeczywiście był w Colorado węgiel, można było
zbierać szuflami, ale nie dotarła tu jeszcze kolej. Wozy zaprzężone w woły nie były w
stanie przewiezć tyle, żeby interes był opłacalny.
- Więc co zrobił twój ojciec?
- Miał wielkie marzenia. - Houston uśmiechnęła się. - U stóp góry, na której stoimy, leżała
mała rolnicza osada i ojciec pomyślał, że to idealne miejsce na miasto. Jego miasto. Dał
każdemu rolnikowi po jednym piecu pod warunkiem, że będzie kupował węgiel tylko z
Zakładów Węglowych Chandlera w Chandler.
- Nazwał miasteczko od swojego nazwiska?
- Właśnie tak zrobił. Chciałabym zobaczyć twarze ludzi od nas, gdyby im teraz
powiedzieć, że mieszkają w mieście wielmożnego pana Williama Houstona Chandlera.
- A ja cały czas myślałem, że miasto zostało nazwane na jego cześć, bo uratował setkę
dzieci z płonącego budynku albo coś w tym rodzaju.
- Pani Jenks z biblioteki uważa, że miasto uhonorowało mojego ojca za wkład w jego
rozwój.
- Więc jak się to stało, że zrobił pieniądze nie na węglu?
113 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •