[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mieć pretensji, że pan długo śpi, jeśli ma pan na to ochotę.
Aleja napalę. Zaraz się za to wezmę. Czy można? zapytał prosząco.
Oczywiście kiwnąłem głową. We dworze jest kolega Bigos. Ma klucz
od piwnicy z węglem.
Janiak chciał natychmiast ruszyć do dworu, lecz go zatrzymałem.
Co to za budynek? wskazałem świątynię dumania".
Spojrzał na mnie z takim zdumieniem, jakbym go zapytał: Dlaczego słońce
świeci?"
Nie wiem, proszę pana. Zawsze tutaj stał. To pewnie stary lamus.
Za mały na lamus. Zresztą lamus zbudowano by koło wozowni. Drzwi
zrobiono nie tak dawno. A gdzie jest klucz do zamka?
Znowu wyraz zdumienia pojawił się na jego twarzy.
Klucz musi być we dworze. Pan Czerski kazał te drzwi wstawić i założyć
zamek.
Chciałem powiedzieć: Te klucze zginęły", lecz w dłoni panny Wierzchoń coś
zabrzęczało. Wyjęła z kieszeni duży pęk kluczy. Tych samych, które uznałem za
zaginione. Podając mi je, powiedziała:
Leżały na pana biurku. Pan chyba zle ich szukał...
Długą chwilę dopasowywałem klucz do zanika. Okazało się jednak, że w tym dużym
pęku brakowało klucza do drzwi świątyni dumania".
Do tego zamka był mały, płaski klucz rzekł Janiak.
Czerski miał ten klucz w tym pęku, czy trzymał go gdzieś oddzielnie?
Nie wiem, panie kierowniku. Gdy zrobiono drzwi, zamknął je i na tym
koniec. Nie wiem, co zrobił z kluczem. Nie widziałem też nigdy, żeby choć raz
otwierał drzwi i wchodził tutaj. Po co by zresztą miał tu wchodzić, między te
rupiecie?
A po co drzwi dorobił? Mówił coś na ten temat?
65
Tak, panie kierowniku. Pan Czerski znalazł tutaj kiedyś rozbite butelki po
winie i powiedział do mnie: Wezwijcie, Janiak, stolarza, niech drzwi nowe doro
bi. Nie będą mi tu pijacy urządzać libacji."
Ach, tak... rozczarowałem się. Bo już mi się zdawało, że wpadłem na
trop nowej zagadki.
Janiak poszedł do dworu. Panna Wierzchoń śledziła wzrokiem jego oddalającą się,
przygarbioną sylwetkę. Potem zdecydowanym ruchem wsadziła obydwie ręce do kieszeni
płaszczyka i ostro zwróciła się do mnie:
Bardzo chciałabym wiedzieć, panie kustoszu, dlaczego tak usilnie stara się
pan nam wmówić, że we dworze grasuje tajemniczy duch.
Ja... wam... wmawiam? wyjąkałem.
Tak. Ani Bigos, ani ja nie zauważyliśmy śladów ducha. Lecz pan z uporem
twierdzi, że we dworze dzieje się coś niesamowitego. Gdy przyjechaliśmy, to pan
zaraz poszedł na górę szukać ducha i podniósł pan alarm, że ktoś był w bibliotece.
To pan na serio potraktował opowieści o nocnych światłach w opieczętowanym
dworze. To wreszcie pan nie przyznał się do kradzieży gąbki i zastawił pan pu
łapkę, która pana zdemaskowała. To pan twierdził, że klucze zginęły, a przecież
leżały na pańskim biurku. To wreszcie pan mówił, że wino było zatrute. A my po
prostu jesteśmy przyzwyczajeni do starego, mocnego burgunda.
Ależ... panno Wierzchoń... zacząłem.
Nie dała mi jednak możliwości wyjaśnień. Tupnęła nogą.
We dworze nie dzieje się nic niesamowitego. Nic nie zginęło, nikt nie usi
łuje niczego ukraść. A pan we wszystkich sprawach wietrzy jakieś tajemnice i za
gadki, stworzył pan atmosferę podejrzliwości.
Czułem się bezbronny wobec tych oskarżeń. Bo w gruncie rzeczy ta dziewczyna
miała rację. Tak na zdrowy rozum, jak dotąd, nie zdarzyło się nic złego. Zagadkowe
znaki, słowa, które wypowiedział umierając Czerski? Zniknięcie piątego rozdziału z
katalogu? Brak trzech książek? Ależ przecie po wielekroć sam sobie tłumaczyłem, że te
sprawy zapewne mają jakieś bardzo proste wyjaśnienie.
yle się pracuje w atmosferze podejrzliwości dorzuciła na koniec.
Przepraszam. To się więcej nie powtórzy powiedziałem z pokorą.
Poczerwieniała. Spodziewała się, że będę się bronił, a może nawet ją oskarżę
o to samo, bo przecież i ona przyczyniła się do powstania atmosfery podejrzliwości. A ja
zareagowałem zupełnie inaczej. Z pokorą. I przyjąłem winę na siebie, choć nie byłem
całkowicie winien.
Zrobiło jej się trochę nieprzyjemnie. Obróciła się na pięcie i odeszła. A ja znowu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]