[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Policjant wciąż się na nią gapił. Zza okularów. Za którymi - wiedziała to - czaiły się szare,
wszystkowiedzące, przenikliwe oczy. Cofnęła się.
- Wie pan, panie poruczniku, jestem bardzo zmęczona. Proszę mi wybaczyć, idę się przespać.
- Słusznie, niech pani to zrobi.
- A pan? Będzie pan tu stał? I gapił się na mój dom?
- Coś w tym rodzaju.
Ann ruszyła w głąb mieszkania, a potem zawróciła.
- Czy będzie pan tu do dziewiątej, a potem uda się do biura prokuratora okręgowego po nakaz
przeszukania mojego mieszkania?
Uśmiechnął się.
- Czy pani nie sądzi, że miałbym do tego powód?
- Policja spędziła w moim mieszkaniu pół nocy. - To było konieczne.
Ann, zdenerwowana, zacisnęła zęby.
- Dobranoc, poruczniku - powiedziała.
- Miłych snów.
Była zmęczona. Tak bardzo, że to wino, które wypiła, rozgrzało całe jej ciało. To, co miała zamiar teraz
zrobić, można było usprawiedliwić tylko w jeden sposób.
Poznaj swojego wroga. Stań z nim twarzą w twarz, pomyślała, przyglądając się policjantowi.
- Jeżeli chce pan zobaczyć moje mieszkanie, panie poruczniku, to proszę przyjść na górę. I napić się wina.
Spojrzał na nią pytająco.
- Naprawdę zaprasza mnie pani na górę?
To szaleństwo. On przecież był wrogiem. I prawdopodobnie podejrzewał ją, że chowa narzędzie zbrodni
pod szlafrokiem.
- Tak, panie poruczniku, zapraszam pana na górę. Idiotka! - pomyślała sama o sobie.
A on wahał się tylko przez sekundę, chowając oczy za ciemnymi szkłami. A potem wzruszył ramionami i
uśmiechnął się krzywo.
Ruszył w stronę drzwi.
Ann patrzyła na miejsce, w którym stał przed chwilą, i czuła, że ogarnia ją panika. Co ja u diabła robię?
Stała dalej bez ruchu, a potem usłyszała, że on wchodzi przez główne drzwi na dole i idzie po schodach.
Usłyszała jego głos - niski, trochę ochrypły - kiedy rozmawiał z policjantem dyżurującym na klatce
schodowej.
A potem dało się słyszeć pukanie do drzwi jej mieszkania.
Co ja na miłość boską robię?
Popełniam wielki błąd. Zaraz, zaraz - powiedziała sobie - przecież wystarczy, żebym mu kazała odejść.
%7łebym mu oświadczyła, że będę z nim rozmawiała tylko w obecności swojego adwokata.
No tak, świetny pomysł. Doskonały, nie ma co. Bo to przecież tylko wzbudzi podejrzenia. I skończy się
na tym, że zostanę natychmiast aresztowana.
- Proszę pani? - rozległ się za drzwiami jego głos. Ann weszła szybko do mieszkania, a potem pobiegła
przez salon do frontowych drzwi. Otworzyła je ostrożnie. I już miała coś powiedzieć. Jednak słowa
zamarły jej na wargach.
Rozdział piąty
- Aadnie tu - powiedział, rozglądając się.
Rzeczywiście mieszkanie było ładne. Część służąca jako salon i pracownia miała dwadzieścia stóp na
czterdzieści, w jednym jej końcu znajdowała się mała kuchnia, a na prawo od wejścia był balkon. Po
stronie kuchni Ann ustawiła sztalugi pod świetlikiem, przez który właśnie wlewało się do wnętrza jasne
poranne światło. Wnętrze robiło wrażenie przestronnego, a równocześnie było przytulne. W pobliżu drzwi
balkonowych stała kanapa i stolik oraz sprzęt grający, a zaraz obok ładna, stylowa szafa. W mieszkaniu
znajdowały się dwie sypialnie, do których wchodziło się z salonu. Jedna służyła Ann, a druga Katie, kiedy
ta przebywała w domu. Jednak teraz Katie tu nie było. Dzięki Bogu znajdowała się w dziewiczej puszczy
nad Amazonką, uczestnicząc w studenckiej wyprawie. Katie - studentka medycyny - zajmowała się pewną
chorobą genetyczną przekazywaną z pokolenia na pokolenie wśród członków pewnego nadamazońskiego
plemienia.
Katie, pomyślała Ann i poczuła ukłucie w sercu. Muszę udowodnić, że Jon jest niewinny, jeżeli nie ze
względu na nas dwoje, to ze względu na nią, bo Katie tak bardzo kocha ojca.
- Napije się pan kawy? - zapytała policjanta.
- Wolałbym ten napój, który pani piła - odrzekł. Zciągnęła usta i poszła do kuchni. Wyjęła wino
z lodówki, a z sosnowego kredensu kieliszek. Nie zdawała sobie sprawy, że on stoi tuż za nią, dopóki nie
sięgnął do kredensu.
Po kubek na wodę. Wziął od niej wino i nalał sobie do kubka.
- Kiedy wszedłeś między wrony... - mruknął. - Zdrowie!
Przełknął chablis, jakby to była woda.
- Czy pan powinien pić na służbie? - zapytała Ann.
- Nie jestem na służbie.
- Więc co pan tu robi? Szuka pan narzędzia zbrodni w moim mieszkaniu po godzinach pracy?
- Tak - odparł prosto z mostu.
Nalał sobie jeszcze wina, a potem podszedł do sztalug. Nie pytając o pozwolenie, odsłonił obraz
znajdujący się na nich. Spojrzał i zagwizdał. Obraz był prawie skończony. Był to portret starej Cajunki,
kwiaciarki, u której Ann co rano kupowała kwiaty na Jackson Square. Kobieta uśmiechała się. Jej
spojrzenie było ciepłe i serdeczne. Twarz miała tak pomarszczoną, że trudno się było zorientować, jakiej
jest rasy, zresztą sama mogła tego nie wiedzieć. W Nowym Orleanie zdarzało się to ludziom często. Była
stara, zmęczona życiem i miała piękną duszę. Obraz jest dobry, pomyślała Ann. To jeden z najlepszych
moich obrazów. Był prawie skończony, trzeba było tylko domalować tło.
- Myślałem, że Jon Marcel malował Damy z Dzielnicy Czerwonych Latarni" - powiedział porucznik.
- To prawda, malował je.
- Więc...
Wyrwała mu płachtę i przykryła nią sztalugi.
- To jest mój obraz.
- Pani?
- Tak.
Powinien był coś powiedzieć. Prosiło się o jakiś komplement. Ale on nie powiedział jej komplementu.
- Aha - mruknął tylko, sącząc powoli wino i chodząc o pokoju.
Pokręcił głową.
- Obszerne, ładne i takie kobiece - powiedział.
- No cóż, przepraszam.
- Nie musi pani przepraszać mnie. Ale co na to Jon? Nie ma nic przeciwko temu?
- Pokój nie jest pełen falbanek i Jon nie ma nic przeciwko jego wyglądowi. Dlaczego miałby mieć?
Wzruszył ramionami.
- No bo... no bo... to jest właściwie pani pokój - odrzekł. - Pachnie tu nawet pani perfumami.
- To zapach mydła. Przed chwilą brałam prysznic. Panu też by się przydał.
Spojrzał na nią pytająco.
- Czyżbym pachniał jak nie umyty samiec?
- Po prostu potrzebny panu prysznic.
- Czy to kolejne zaproszenie?
- Tak, do pana własnego domu, poruczniku. Niech się pan tam napije i umyje dla własnego dobra.
Uśmiechnął się znowu, rozglądając się po pokoju. Podszedł do kanapy.
- Chce pan zajrzeć pod poduszki i zobaczyć, czy nie ma tam noża?
- A powinienem to zrobić?
- Jak pan chce.
Uśmiechnął się szeroko i podniósł poduszkę. Ann, mrucząc coś, poszła do kuchni i nalała sobie jeszcze
wina. Gdyby tego nie zrobiła, on wypiłby wszystko sam.
- Więc gdzie są prace mężusia? - zapytał.
- Słucham?
- Prace pani męża. Przecież nie wszystkie są w galerii? Czy malarze muszą mieć oddzielne pracownie? Bo
mają inne wibracje?
Zmarszczyła brwi.
- Prace mężusia są w domu mężusia - powiedziała spokojnie.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Mieszkacie państwo oddzielnie?
- Tak.
Pokręcił głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]