[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Luisa robiła właśnie zdjęcie, gdy zjawił się Tytus.
- Będzie co pokazywać wnukom - skomentował
bezceremonialnie.
Kiedy to powiedział, Alys ostrym ruchem zwróciła głowę w jego
stronę i motyl odleciał. Podążyła za nim wzrokiem, a zanim oderwała
oczy od barwnych skrzydeł na lazurowym niebie, Tytus odszedł.
Jezioro było tak przepiękne, że aż żal było odjeżdżać, ale
niestety musieli wsiadać do autokarów. Czekał na nich Efez,
najwspanialej zachowane starożytne miasto spośród wszystkich, które
zwiedzali. Robiło ono zaiste imponujące wrażenie, lecz po długim,
wypełnionym po brzegi dniu Alys i ciotka z ochotą ruszyły w
powrotną drogę. Podczas ich całodniowego pobytu na lądzie statek
przepłynął do innego portu i tam czekał na swych utrudzonych
pasażerów.
Tej nocy Alys spała jak zabita i rano ledwie zdążyła na autokar.
Ciotka uznała, że w tym upale dwie całodniowe wyprawy pod rząd to
dla niej za wiele, więc wróciły w połowie dnia. Tytus jednak, a także
Jack i Gail, zdecydowali się na całodniową wycieczkę i Alys miała ich
zobaczyć dopiero wieczorem.
Siedziała właśnie na pokładzie, czytając i łapiąc ostatnie
promienie słońca, kiedy przyszła Gail.
- Twoja ciotka powiedziała mi, że tu jesteś - rzekła, wyciągając
się na leżaku obok Alys.
- Jak przeszedł dzień?
- Fantastycznie.
157
RS
Alys była zaskoczona. Pani Gilbert, podobnie jak ciotka,
wybrała krótszą trasę. Z kim zatem Gail spędziła cały dzień? Zapytała
ją o to, podejrzewając, że padnie imię Tytusa, lecz czekała ją
niespodzianka.
- Prawdę mówiąc z Jackiem. Wiesz... - Gail wydawała się nieco
zakłopotana - on jest nawet całkiem, całkiem...
- Wiem...
- A już na pewno ciekawszy, niż myślałam.
- Ma swoje ukryte głębie - dodała Alys wiedząc, że Gail dałaby
się pokroić w talarki za wszystko, co pachnie tajemnicą.
- Jakie znowu głębie?
- Dowiesz się w swoim czasie.
Ale Gail nabrała podejrzeń.
- Naprawdę wiesz coś o Jacku czy tylko mnie nabierasz?
-Wiem.
- No to dlaczego nic nie mówisz?
- Przyrzekłam dotrzymać tajemnicy.
- No tak. - Gail popatrzyła na Alys uważnie i ciężko westchnęła.
- I nie zdradzisz jej, choćby z ciebie darli pasy. Są tacy ludzie. -
Wzruszyła ramionami i zmieniła temat. - Jak ci pewnie wiadomo,
mamy tkwić w tym porcie do północy. Pomyślałam więc, że
mogłybyśmy wybrać się na kolację do miasta. Obgadałam to już z
twoją ciotką...
- Wiesz co...
Gail podniosła się szybko i już ze schodków zawołała:
- O siódmej na nabrzeżu!
158
RS
- Gail! - krzyknęła za nią Alys, zrywając się z leżaka. -
Będziemy tylko my dwie?
- Nie, bierzemy Jacka! - odkrzyknęła Gail z dołu i już jej nie
było.
Alys zeszła bez entuzjazmu do kajuty, żeby przeprosić ciotkę,
lecz Luisa była zdania, że to świetny pomysł.
- Przeleć się trochę, kochanie. Zmiana towarzystwa dobrze ci
zrobi - powiedziała wesoło.
Niedługo potem, na wysokich obcasach i w białej, zapiętej na
karku sukience, która podkreślała piękną opaleniznę i smukłą figurę,
Alys schodziła ostrożnie na nabrzeże. Był tam już Jack; w jasnym
płóciennym garniturze prezentował się całkiem elegancko.
Uśmiechnął się i musnął wargami jej policzek.
- Jak idzie? - zapytała.
- Niezle, zupełnie niezle.
Alys poszła za spojrzeniem Jacka. Po trapie schodziła Gail w
sukni ze złotej lamy. Sprowadzał ją Tytus.
- Co to ma znaczyć?! - Alys ze złością zwróciła się do Jacka.
- Nic. Gail najpewniej uznała, że będzie weselej, jeśli pójdziemy
we czwórkę.
- Za żadne skarby!
Jack jednak przytrzymał ją za łokieć.
- Nie panikuj! Zobaczmy najpierw, co jest grane.
- A może ja nie chcę być pionkiem w jej gierkach? - Alys nie
panowała nad sobą. - Ty chyba też o tym nie marzysz?
159
RS
Odpowiedział jej uśmiechem i poszli się przywitać. Gail
roznosiła energia - gestykulowała i nie przestawała mówić.
- Przejdzmy się trochę, zanim pójdziemy coś zjeść -
zaproponowała. - Słyszałam, że są tu fantastyczne sklepy.
Miasto było fascynującą mozaiką starzyzny i nowoczesności.
Przed jasno oświetlonymi sklepami z biżuterią przesiadywali
pucybuci, którzy najwyrazniej konkurowali ze sobą wypracowanym
zdobnictwem swoich stołeczków. Za parę groszy można się było
zważyć na przenośnej wadze u zabieganych małych chłopców,
podczas gdy natarczywi, chudzi jak szczapa młodzieńcy prześcigali
się w uprzejmości, żeby tylko naraić klientów właścicielom sklepów z
galanterią skórzaną. Tutaj również, jak wszędzie, dokąd zawinął
statek, powietrze było wonne, lecz im dalej na wschód, tym
intensywniejszy był zapach piżma. W każdym porcie pachniało
jednak inaczej i Alys przeszło przez myśl, że każde miejsce na ziemi
musi mieć swój własny, niepowtarzalny zapach.
- O czym myślisz? - zagadnął ją Tytus. Jack odszedł obejrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]