[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciemność przeszyła miniaturowa błyskawica. Huk wystrzału był ogłuszający.
A potem zapanowała nagła dotkliwa cisza.
39
Laboratorium ogołocone było z wszelkich przyrządów i notatek. Zostało tylko nieco
potłuczonego szkła i kilka buteleczek z pospolitymi, łatwo dostępnymi chemikaliami.
- Można by powiedzieć, że Hulsey i jego syn chcieli jak najszybciej zniknąć po tym,
jak dali Thaxterowi i Norcrossowi zatruty narkotyk - osądził Edmund.
Caleb zapalił lampę i obrzucił wzrokiem bałagan.
- Coś tu niedawno umarło.
- Na tyłach pokoju jest klatka. - Edmund ruszył ostrożnie w jej kierunku, krzywiąc
nos. - To szczury. Jest ich sześć. - Odwrócił się. - Cóż, Agencja Jonesa będzie chyba teraz
szukać dwóch szalonych naukowców.
- Obydwaj zaczną się wkrótce rozglądać za kimś, kto by finansował ich prace. Tak to
już jest z naukowcami. Nie da się prowadzić badań naukowych bez pieniędzy, wcześniej czy
pózniej Hulsey znajdzie sobie nowego mecenasa. A gdy to zrobi, my go też znajdziemy.
- Przyszło mi właśnie do głowy, że będzie pan potrzebował pomocy w szukaniu
Hulseya, jego syna i innych członków Zakonu.
- Nie musi mi pan przypominać o zadaniach, jakie nas czekają - jęknął Caleb.
- Chciałem tylko skorzystać z okazji i powiadomić pana, że jestem gotów w każdej
chwili zaoferować moje usługi pańskiej agencji.
- Nie prowadzę agencji pośrednictwa pracy, panie Fletcher.
- No cóż. - Edmund odchrząknął. - Pomyślałem tylko, że panu o tym wspomnę. Co
teraz?
- Przeszukamy laboratorium. Kiedy poprzednim razem Hulsey musiał uciekać,
zapomniał różnych papierów. Jeśli dopisze nam szczęście, może znajdziemy coś, co powie
nam, dokąd się udał.
- Jestem ciekaw, czy trzymał tu paproć panny Bromley - powiedział Edmund,
rozglądając się. - Ale nic na to nie wskazuje.
- Zaraz sprowadzę Lucindę. Może uda jej się wykryć jakieś ślady natury botanicznej.
- Wątpię, by cokolwiek znalazła. Caleb podszedł do klatki. Popatrzył na
znieruchomiałe ciała szczurów.
- Nie jestem tego taki pewien - powiedział.
- Moja Ameliopteris amazoniensis tu była - oznajmiła Lucinda. - Czuję to. Ten
wstrętny złodziej zabrał ją, opuszczając laboratorium. To czyni z niego podwójnego złodzieja.
- Szczury, Lucindo - przypomniał jej cierpliwie Caleb. Wzdychając, Lucinda
przemierzyła pokój i przyjrzała się szczurom. Jej zmysły zadrgały. Mocniej otuliła się
płaszczem.
- Dawał im tę samą zatrutą wersję narkotyku, którą znalezliśmy w tabakierkach lorda
Thaxtera i Allistera Norcrossa - oznajmiła. - Musiał ją testować na szczurach, żeby się
upewnić, że zabija.
- Hulsey chciał mieć pewność, że jego zemsta się powiedzie - dodał Caleb.
40
Przyniosłem nową wersję narkotyku, sir. - Hulsey wyciągnął paczuszkę z kieszeni
wymiętego płaszcza. Położył ją na stole laboratoryjnym. - Myślałem, że pan Norcross
wpadnie po nią dziś rano, ale skoro nie przyszedł, postanowiłem sam ją panu przynieść.
Wiem, że ostatnimi czasy nie może pan wychodzić z domu.
Ellerbeck spojrzał na zawiniątko, starając się opanować rosnącą rozpacz. Allister
wyszedł z domu dwa dni temu wieczorem, mówiąc, że zamierza śledzić Caleba Jonesa. Do tej
pory nie wrócił.
Pomyślał, że sprawy przybrały bardzo zły obrót, ale sam niczego nie mógł się
dowiedzieć. Zazwyczaj to Allister przynosił mu wieści z zewnątrz. Teraz, kiedy został sam,
właściwie nic nie mógł zrobić. Nie ośmielił się skontaktować ze Scotland Yardem, żeby
zapytać, czy przypadkiem na ulicach Londynu nie odnaleziono ciała pewnego dżentelmena.
Nie mógł też zwrócić się z prośbą o pomoc do Agencji Jonesa.
Szperał w pamięci bez przerwy, ale nie przypominał sobie, żeby jego syn nosił przy
sobie cokolwiek, co ujawniałoby fakt, że mieszka przy Ransley Square. Jeśli Allister zmarł
lub został zamordowany, to najprawdopodobniej dowie się tego z notatki w gazecie,
zawiadamiającej o tajemniczej śmierci niezidentyfikowanego mężczyzny.
- Jest pan pewien, że ta nowa wersja będzie skuteczna? - zwrócił się do Hulseya.
- O tak, sir. - Hulsey skłonił lekko głowę. - Szczury cieszą się wspaniałym zdrowiem.
Nie widać żadnych efektów ubocznych. Zapewniam pana, że za dzień czy dwa poczuje się
pan o wiele lepiej. Niech pan spróbuje. Sam pan się przekona. Ten specyfik działa bardzo
stymulująco i jest stabilniejszy niż poprzedni.
Ellerbeck wziął paczuszkę do ręki i ją otworzył. Ujął szczyptę proszku w palce i przed
zażyciem zbadał ją uważnie, wykorzystując resztki swych zdolności. Stwierdził, że emanuje z
niego silna energia, lecz to było wszystko. Problem polegał na tym, iż jego zmysły były tak
bardzo osłabione, że nie potrafił już wyczuć niuansów botanicznych prądów.
- Mam wrażenie, że jest o wiele silniejszy - powiedział. Zabłysła w nim maleńka
iskierka nadziei. Może jeszcze nie było za pózno.
- W rzeczy samej - potwierdził Hulsey. - Zapewniam też pana, że w tej nowej formie
specyfik przechowuje się o wiele dłużej.
- Jak długo?
- Och, myślę, że jakiś miesiąc czy dwa. - Hulsey zafascynowany obrzucił wzrokiem
cieplarnię. - Widzę, że ma pan tu bardzo interesującą kolekcję, sir. Czy mogę się trochę
rozejrzeć?
- Może innym razem - uciął krótko Ellerbeck. - Nie czuję się dziś dobrze. Nie jestem
w nastroju na oprowadzanie gości.
Hulsey wzdrygnął się lekko, słysząc odmowę, ale szybko się opanował.
- Tak, oczywiście, sir. Przepraszam. Nie chciałem się narzucać. Ellerbeck wciągnął
nosem szczyptę proszku. Nie mam nic do stracenia, pomyślał.
Poczuł nagle, że zmysły jego wyostrzyły się, odsuwając na bok niepokój. Ogarnęło go
poczucie mocy. Po raz pierwszy od wielu tygodni mógł wyczuć przepływające przez
cieplarnię prądy, a było ich mnóstwo. Wpadł w euforię. Mimo wszystko nie jest za pózno.
Nie tylko przeżyje, ale zostanie najpotężniejszym członkiem Zakonu. W notatkach
Stilwella znalazł informację, że narkotyk był w stanie przywrócić potencję i siłę. Stilwell
wierzył także, iż może on wydłużyć życie o parę dziesięcioleci. Ellerbeck pomyślał, że zdąży
jeszcze spłodzić kilku synów - zdrowych synów - by zastąpili mu Allistera.
- Ma pan rację, Hulsey - wyszeptał, starając się nie pokazać po sobie ekstazy, jaka
odświeżała właśnie jego przytłumione zmysły. - Zdaje się, że jest bardzo skuteczny.
- Owszem, sir. Tak jak obiecałem. - Hulsey odchrząknął. - Jeśli nie ma pan nic
przeciwko, panie Ellerbeck, obawiam się, że jestem zmuszony prosić o swoje wynagrodzenie.
Ostatnimi czasy miałem duże wydatki w laboratorium, musiałem zaopatrzyć się w nowe
składniki, niezbędne do ulepszenia mieszanki.
Ellerbeck poczuł do niego pogardę, lecz zaraz potem ogarnęło go rozbawienie.
- Może i jest pan błyskotliwym naukowcem, Hulsey, ale Thaxter miał rację. W głębi
duszy jest pan sklepikarzem. Zupełnie jak ta aptekarka.
- Tak, sir. - Skryte za szkłami okularów oczy Hulseya błyszczały. - Zupełnie jak ta
aptekarka.
41
Caleb oparł się o stół w cieplarni Lucindy i przyglądał się, jak za pomocą jakiegoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]