[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i niepokój. Nawet morfina nie pomagaÅ‚a. WydawaÅ‚o siê, ¿e Spi, gdy pielêgniar-
ka na minutê zostawiÅ‚a go samego w pokoju. Przez ten czas zdoÅ‚aÅ‚ jakoS zwlec
siê z łó¿ka, rêkami przeszukaæ pokój i znalexæ no¿yczki. ZerwaÅ‚ banda¿e i wbiÅ‚
ostrze w oczodół, jakby chciaÅ‚ sobie wyrwaæ mózg. UpadÅ‚, nim zd¹¿yÅ‚ to zro-
biæ, ale rana okazaÅ‚a siê wystarczaj¹ca. ZmarÅ‚ po upÅ‚ywie dwóch dni.
Rodzice byli bladzi i roztrzêsieni. ZdoÅ‚aÅ‚em opanowaæ ból i podszedÅ‚em,
¿eby ich pocieszyæ. W tych strasznych chwilach wszystko jakby rozmywaÅ‚o
siê we mgle, lecz mimo to pamiêtam wra¿enie, ¿e mój umysÅ‚ bezskutecznie
próbowaÅ‚ wprowadziæ porz¹dek do koszmaru rzeczywistoSci. Ojciec Myersa
miał na sobie drogie skórzane mokasyny i zegarek marki rolex. W czasie stu-
diów Myers raczej nie szastaÅ‚ pieniêdzmi. Nie miaÅ‚em pojêcia, ¿e pochodzi
z bogatej rodziny.
PomogÅ‚em rodzicom przyjaciela zaÅ‚atwiæ formalnoSci zwi¹zane z prze-
wiezieniem ciała do Stanów. Pojechałem z nimi do Nicei i razem patrzyliSmy
na lotnisku, jak Å‚aduj¹ kontener z trumn¹ do luku baga¿owego samolotu.
PodaÅ‚em im rêkê i uSciskaÅ‚em oboje. Z pÅ‚aczem zniknêli w tunelu prowadz¹-
cym do wyjScia. Godzinê póxniej znalazÅ‚em siê w La Verge.
WróciÅ‚em tam, aby speÅ‚niæ obietnicê. ChciaÅ‚em ul¿yæ cierpieniu rodzi-
ców Myersa& i swojemu. Bo byÅ‚em jego przyjacielem. Pañstwo maj¹ tyle
spraw do zaÅ‚atwienia powiedziaÅ‚em do rodziców. DÅ‚uga podró¿, formal-
noSci zwi¹zane z pogrzebem .
CoS ScisnêÅ‚o mnie za gardÅ‚o.
Proszê pozwoliæ sobie pomóc. ZapÅ‚acê rachunki, spakujê jego rzeczy
oraz ksi¹¿ki i wySlê do pañstwa do domu. Proszê okazaæ mi tê uprzejmoSæ
i pozwoliæ coS dla siebie zrobiæ. To dla mnie bardzo wa¿ne .
Myers speÅ‚niÅ‚ swoje ambitne pragnienie i wynaj¹Å‚ pokój w hotelu, który
zajmowaÅ‚ Van Dorn. Nie dziwcie siê, ¿e byÅ‚ wolny. Kierownictwo hotelu
wykorzystywało go w celach promocyjnych. Obok drzwi wisiała plakietka
z informacj¹ o wartoSci historycznej pokoju. Wyposa¿enie byÅ‚o w tym sa-
mym stylu jak to, które znajdowaÅ‚o siê tam w czasach pobytu Van Dorna.
199
TurySci rzeczywiScie pÅ‚acili, ¿eby zajrzeæ i wci¹gn¹æ w nos zapach geniu-
szu. Ale w tym sezonie nie było wielkiego ruchu, a Myers miał bogatych
rodziców. Z wÅ‚aSciwym sobie entuzjazmem, popartym sÅ‚uszn¹ sumk¹, zdoÅ‚aÅ‚
nakÅ‚oniæ wÅ‚aSciciela, aby wynaj¹Å‚ mu pokój.
Ja wynaj¹Å‚em inny bardziej przypominaj¹cy komórkê ni¿ hotelowy
pokój, dwa numery dalej. Z oczami piek¹cymi jeszcze od Å‚ez wszedÅ‚em do
pachn¹cego stêchlizn¹ sanktuarium Van Dorna, ¿eby spakowaæ rzeczy dro-
giego przyjaciela. Reprodukcje obrazów malarza le¿aÅ‚y wszêdzie, niektóre
zbryzgane krwi¹. Z bólem w sercu uÅ‚o¿yÅ‚em je w stos.
WłaSnie wtedy znalazłem dziennik.
Podczas kursu postimpresjonizmu na studiach przeczytaÅ‚em kopiê pa-
miêtnika Van Dorna. Wydawca zrobiÅ‚ odbitkê rêcznie zapisanych stronic,
oprawił je, zamieScił tłumaczenie i opatrzył przypisami. Zrozumienie treSci
od samego pocz¹tku nastrêczaÅ‚o trudnoSci, ale w miarê jak Van Dorn zagÅ‚ê-
biaÅ‚ siê w swoje dzieÅ‚o, a zaÅ‚amanie nerwowe siê pogÅ‚êbiaÅ‚o, jego zapiski
zmieniÅ‚y siê w istne zagadki. Pismo, dalekie od starannoSci nawet gdy byÅ‚
caÅ‚kiem zdrów, rychÅ‚o wymknêÅ‚o siê spod kontroli i w koñcu przybraÅ‚o for-
mê niemal caÅ‚kowicie nieczytelnych linii i zawijasów kreSlonych w gor¹cz-
kowym poSpiechu.
Usiadłem przy niewielkim drewnianym biurku i przerzucałem strony
dziennika, rozpoznaj¹c niegdyS przeczytane zdania. Z ka¿dym przeczytanym
akapitem robiÅ‚o mi siê zimniej: ten pamiêtnik ró¿niÅ‚ siê od opublikowanej
fotokopii. ByÅ‚ to w istocie notatnik, i choæ chciaÅ‚em wierzyæ, ¿e Myers ja-
kimS cudem zdobyÅ‚ oryginaÅ‚, wiedziaÅ‚em, ¿e sam siebie oszukujê. Kartki nie
byÅ‚y po¿Ã³Å‚kÅ‚e i kruche od staroSci, a atrament nie zmieniÅ‚ barwy na br¹zowa-
w¹. Ten notes zostaÅ‚ kupiony i zapisany niedawno. To byÅ‚ dziennik Myersa,
a nie Van Dorna. ZrobiÅ‚o mi siê dla odmiany gor¹co.
Za biurkiem spostrzegÅ‚em półkê, a na niej stos innych notatników. Siê-
gn¹Å‚em niepewnie i pospiesznie przekartowaÅ‚em. WÅ‚osy stanêÅ‚y mi dêba.
Wszystkie notesy były takie same& i zapisane identycznymi słowami.
Dr¿¹c¹ rêk¹ podniosÅ‚em z półki odbitkê oryginalnego pamiêtnika i po-
równaÅ‚em z notatnikami. Jêkn¹Å‚em, wyobraziwszy sobie Myersa przy biur-
ku, w szaleñczym skupieniu kopiuj¹cego ka¿de sÅ‚owo, liniê, zawijas. ZrobiÅ‚
to osiem razy.
Myers rzeczywiScie zrobiÅ‚ wszystko, aby zgÅ‚êbiæ zagadkê dezintegracji
umysÅ‚owej Van Dorna. I zrobiÅ‚ to skutecznie. Van Dorn pozbawiÅ‚ siê oczu
ostrym koñcem pêdzla. W szpitalu dla nerwowo chorych dokoñczyÅ‚ dzieÅ‚a,
przebijaj¹c sobie mózg no¿yczkami. Tak samo jak Myers. Choæ byÅ‚o raczej
odwrotnie. Czy kiedy Myers zaÅ‚amaÅ‚ siê ostatecznie, upodobniÅ‚ siê caÅ‚kowi-
cie do Van Dorna?
UkryÅ‚em twarz w dÅ‚oniach. Z mojej SciSniêtej krtani wydobyÅ‚ siê szloch.
DÅ‚ugo, bardzo dÅ‚ugo nie mogÅ‚em przestaæ. SiÅ‚¹ woli staraÅ‚em siê opanowaæ
200
cierpienie. ( Pomarañczowy to cierpienie , powiedziaÅ‚ Myers.) Rozum wal-
czyÅ‚ z bólem. ( Krytycy, którzy poSwiêcili siê analizie dzieÅ‚ Van Dorna& Ich
geniusz nie zdobył uznania, tak jak obrazy Van Dorna. Cierpieli. Tak samo
jak on. I tak jak on wszyscy wykÅ‚uli sobie oczy .) Czy zrobili to pêdzlem?
Czy doprowadzili analogiê do koñca? Czy u¿yli no¿yczek, ¿eby przebiæ so-
bie mózg?
Przez zmru¿one powieki spojrzaÅ‚em na reprodukcje. ByÅ‚o ich mnóstwo.
RcieliÅ‚y siê na podÅ‚odze, na Scianach, na łó¿ku, oknach, nawet na podÅ‚odze.
Wir kolorów, eksplozja geniuszu.
Tak mySlałem kiedyS o tych obrazach. Ale teraz, po tym co pokazał mi
Myers w Metropolitan Museum, widziaÅ‚em to, co kryÅ‚o siê za zasÅ‚on¹ Swie-
tlistych cyprysów, Å‚¹k i sadów: tajemnicz¹ ciemnoSæ wypeÅ‚nion¹ niebieskim
kÅ‚êbowiskiem ramion i ciaÅ‚, otwartych w krzyku ust i oczu pociemniaÅ‚ych od
bólu. ( Niebieski to obÅ‚êd , powiedziaÅ‚ Myers.)
WystarczyÅ‚o niewielkie przesuniêcie punktu percepcji, by zobaczyæ, ¿e
nie ma tam sadów i pól, tylko obraz przeraxliwej udrêki duszy. Doprawdy,
Van Dorn rzeczywiScie zapocz¹tkowaÅ‚ nowy etap impresjonizmu. Piêkno
boskiego dzieÅ‚a przesyciÅ‚ swoj¹ odraz¹. Pejza¿e Van Dorna nie powstaÅ‚y z za-
chwytu, lecz ze wstrêtu. Gdziekolwiek spojrzaÅ‚, widziaÅ‚ tylko swój koszmar.
Niebieski istotnie byÅ‚ dla niego kolorem obÅ‚êdu, i ka¿dy, kto wpatrywaÅ‚ siê
w ten obÅ‚êd zbyt dÅ‚ugo, te¿ mu ulegaÅ‚. ( Nigdy wiêcej nie patrz na obrazy
Van Dorna, bÅ‚agam ciê , napisaÅ‚ w liScie Myers.) Czy¿by w ostatniej fazie
zaÅ‚amania nagle odzyskaÅ‚ jasnoSæ umysÅ‚u i postanowiÅ‚ mnie przestrzec? ( Nie
mogê wytrzymaæ bólu. Potrzebujê odpoczynku. Jadê do domu .) Naprawdê
pojechaÅ‚ do domu, ale inaczej, ni¿ sobie to wyobra¿aÅ‚em.
PrzyszÅ‚a mi do gÅ‚owy jeszcze jedna niepokoj¹ca mySl. ( Ka¿dy z nich
próbowaÅ‚ sam malowaæ. W stylu Van Dorna , powiedziaÅ‚ o krytykach My-
ers.) Jak gdyby przyci¹gniêty magnesem, mój wzrok powêdrowaÅ‚ do prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]