[ Pobierz całość w formacie PDF ]

działania.
 I wykorzystałeś ten dar, kiedy się poznaliśmy? Zobaczyłeś zwierzołaka?
 Wiedziałem już wcześniej, że czai się w lesie. Kiedy nadjechałaś, zrozu-
miałem, że się go nie spodziewasz. Ja go widziałem, a ty nie. Widziałem, jak wy-
skoczył z zarośli i strącił cię z konia. Kilka chwil potem zobaczyłem to wszystko
ponownie. Na szczęście nie zabił cię od razu.
 Tylko dzięki temu, że mnie ostrzegłeś.
 Może i tak.  Konrad wzruszył ramionami.
 A teraz coś widzisz?
 Nic.  Pokręcił głową.  To znaczy nie widzę żadnej różnicy. Widzę
ciebie, jak tu siedzisz, i tyle.  Ponad głową dziewczyny spojrzał na las.  Nie
ma żadnego niebezpieczeństwa.
 Czyli ty wyczuwasz zagrożenie? Potrafisz przewidzieć, że stanie się coś
złego, i możesz temu zapobiegać?
 Zapobiec nie potrafię. Widzę, co się za chwilę ma stać, i mogę co najwyżej
uczynić wszystko, by tę wiedzę wykorzystać. Jeśli w pobliżu jest jakieś dzikie
zwierzę, mogę je ominąć. Wiem, którędy będzie szło, i wybieram inną drogę.
Elyssa miała rację: widział nadciągające zagrożenie. Czasami zupełnie try-
wialne, na przykład, pod jakim kątem spadnie na niego kij Adolfa Brandenhe-
imera. A czasem o wiele poważniejsze. Właśnie ta zdolność tyle razy ocaliła mu
w puszczy życie.
I czasami omal nie zabiła.
Nie mógł całkowicie polegać na swoim darze, bo dwukrotnie już go zawiódł,
i to w krytycznej sytuacji. Po raz pierwszy podczas walki ze zwierzołakiem, który
napadł na Elyssę. Było wtedy tak, jakby oślepł, bo nie wiedział, co za chwilę zrobi
stwór, jak uderzy.
Prawym okiem śledził bieg wydarzeń, ale lewe nie podpowiadało mu nic.
Wszystko było czarne, przyszłość jawiła się jako pusta otchłań  zupełnie jak-
by pisana mu była śmierć. Pomyślał nawet przez ułamek sekundy, że nie widzi
przyszłości, bo już jej przed sobą nie ma.
Nie zginął. Mało tego, zabił zwierzołaka. Ale najstraszniejsze w tej walce było
owo nagłe oślepnięcie, niemożność ujrzenia tego, co się ma wydarzyć.
32
Po raz drugi przytrafiło mu się to, kiedy z łuku ustrzelił odyńca. Martwe zwie-
rzę opadła wataha wilków, o których bliskiej obecności nie miał pojęcia. Omal
nie padł ofiarą drapieżników.
Owszem, niebezpieczeństwo powiększało zasięg jego wzroku. Ale zbyt wiel-
kie przeciążenie zmysłów zdawało się odbierać mu ten dar i stawał się wtedy tak
samo bezradny jak wszyscy.
Do dzisiejszego dnia potrafił wybiec w przyszłość najwyżej na kilka sekund.
Dzisiaj zobaczył, co będzie za wiele lat.
Elyssa nie spuszczała zeń wzroku, chciała usłyszeć, co zobaczył w lusterku.
Był oszołomiony, podniecony, gdyż po raz pierwszy zobaczył swoją twarz.
I to wszystko. Niczego więcej nie widział, bo niby co miał widzieć?
 Jeśli widzisz tylko zagrożenie  powiedziała Elyssa  to nie wiesz, co
się za chwilę stanie. . .
Spojrzał na nią, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. Z nieprzeniknioną
miną odłożyła lusterko na trawę za sobą.
Pochyliła się, odpięła bez pośpiechu sprzączkę jednego ze skórzanych sanda-
łów i strząsnęła go ze stopy. Wylądował obok Konrada. Potem w ten sam sposób
pozbyła się drugiego. Poszybował w powietrzu i byłby uderzył chłopaka w pierś,
gdyby ten go zręcznie nie przechwycił w locie.
Miała na sobie jedwabną bladoniebieską bluzkę i długą, aksamitną spódnice.
Zaczęła rozwiązywać powoli, jedną po drugiej, na przemian to lewą, to prawą
ręką, wstążki, którymi bluzka była związana z przodu, od szyi po talię.
Skończywszy, wstała z ziemi i między zwisającymi teraz luzno połami bluzki
mignęły Konradowi piersi dziewczyny. Jej talię okalał wąziutki srebrny pasek,
ale służył on tylko do ozdoby, bo turkusową spódnicę podtrzymywała tasiemka.
Elyssa ją rozwiązała.
Spódnica uszyta była z pojedynczego pasa materiału, owiniętego dwukrotnie
wokół bioder dziewczyny. Stając przodem do Konrada, Elyssa zaczęła ją odwijać,
dopóki nie obnażyła ciała od biodra po kostkę lewej nogi. Przytrzymywała przez
chwilę oba końce spódnicy lewą dłonią przyłożoną do biodra, potem uniosła rękę
i, kiedy spódnica opadała na ziemię, ona odwróciła się plecami do Konrada.
Obejrzała się na niego przez ramię. Miała teraz na sobie tylko niebieską bluz-
kę. Zciągnęła ją powoli i upuściła.
Nieraz już widywał ją nagą, ale to było dlań coś nowego. Zazwyczaj zrzucała
z siebie ubranie pośpiesznie, nigdy nie robiła tego tak wyzywająco.
Obróciła się bardzo powoli przodem do Konrada. Nie licząc srebrnego naszyj-
nika, paska i bransolet na przegubach i kostkach nóg, była zupełnie naga.
Stała na rozstawionych nogach, ręce oparła na biodrach. Konrad nigdy nie
mógł się nadziwić bieli smukłego ciała Elyssy. Tę biel podkreślały jeszcze bar-
dziej krucza czerń włosów i róż sutek.
Oblizał suche wargi i zbaraniały gapił się na dziewczynę.
33
 Idziemy się kąpać?  bąknął.
Pokręciła głową. Uniosła prawą rękę i przywołała go skinieniem palca wska-
zującego.
Posłuchał. Wstał i podszedł do niej.
Elyssa uniosła drugą rękę i zaczęła ściągać Konradowi z grzbietu obszarpa-
ną koszulę. Rękaw zaczepił się na jego prawej dłoni, w której trzymał skórzany
sandał. Elyssa wyjęła mu sandał z ręki, odrzuciła go, ściągnęła do końca koszulę
i sięgnęła do postronka podtrzymującego stare portki.
Stali naprzeciwko siebie, patrząc jedno drugiemu w oczy. Oczy Elyssy były
tak ciemne, że nie dało się odróżnić tęczówek od zrenic.
Konradowi portki opadły do kostek. Był bardziej nagi od Elyssy; nie miał na
sobie ozdób.
 Naprawdę nie chcesz się kąpać?  wykrztusił.
Przez nieprzeniknioną dotąd twarz Elyssy przemknął przełomy uśmiech.
 Czego innego chcę  powiedziała i przysunęła się do niego.
Konradowi dech zaparło w piersiach, ze zdumienia i błogości. Często się doty-
kali, ale tylko przez przypadek albo podczas zabawy. Teraz było zupełnie inaczej.
Objęła go, a on położył dłonie na piersiach dziewczyny i jął je delikatnie gładzić.
Przypomniało mu się, jak pierwszy raz dotknął niewieściego ciała.
Przed kilku laty Elyssa poprosiła go, żeby nauczył ją strzelać z łuku. Stał za
nią i pokazywał, jak trzymać łuk i strzałę, a pączkujące piersi dziewczyny na-
pierały mu na przedramię. Otarł się o nią, żywiąc nadzieję, że tego nie zauważy.
Ale zauważyła  i kiedy chciał się odsunąć, przywarła do niego, dając tym do
zrozumienia, że ma ją przytulić mocniej.
Potem często dochodziło między nimi do fizycznego kontaktu, czy to poprzez
ubranie czy kiedy byli nadzy. Z początku nie przywiązywali do tego większej
wagi, ale z czasem to się zmieniło.
Pocałowali się.
Całowali się już wcześniej, ale nigdy w taki sposób. Do tej pory muskali się
tylko wargami na pożegnanie. Teraz ich usta zwarły się ze sobą zachłannie.
Elyssa rozchyliła wargi i Konrad poczuł jej wilgotny język. Otworzył usta
i wybiegł mu na spotkanie swoim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •