[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zszedł na dół pół godziny pózniej ogolony, ubrany w dżinsy i bluzę.
L R
T
- Chcesz teraz wpaść do mnie do biura? - spytał. - Niewiele tam jest do zobaczenia, ale jeśli cię to
interesuje.
Zmusiła się do uśmiechu. Widok zdjęć Catherine podziałał na nią trochę deprymująco. Na jednych Ca-
therine była sama, na innych razem z Jackiem. Młodzi, inteligentni, ambitni.
A co ona sobą reprezentuje? Nic. Dopiero od niedawna usiłowała się jakoś bardziej zakotwiczyć".
Wcześniej ciągle zmieniała pracę, a także mężczyzn. Wiodła ożywione życie towarzyskie, polityka jej nie
pociągała. Czy Jack mógł kogoś takiego darzyć szacunkiem?
Przykryła swoje wątpliwości uśmiechem.
- Bardzo interesuje.
- No dobra, tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Sceptycznie potraktowała słowa Jacka. I słusznie, uznała, kiedy idąc wyłożonym marmurem
korytarzem, doszli do jego imponujÄ…cego biura.
Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę, był wspaniały widok z okna. Drugą był człowiek w dżinsach,
żółtej koszuli i okrągłych okularach pochylony nad komputerem. Właściwie nie powinna się dziwić, że
podwładni Jacka pracują również w weekendy.
- Miło cię wreszcie poznać, Dale - powiedziała, kiedy Jack przedstawił jej szefa gabinetu.
Starała się nie okazać antypatii, jaką w niej wzbudził podczas pierwszej rozmowy telefonicznej. Na ogół
unikała oceniania ludzi po wyglądzie, ale... Jej zdaniem facet cierpiał na kompleks Napoleona. Niewysoki, z ni-
skim poczuciem wartości, ciągle gotów do walki. Skinął Ginie na powitanie, po czym spojrzał zdziwiony na
szefa.
- Nie wiedziałem, że dziś się tu pojawisz.
Co za dupek, pomyślała. Nie rozumiała, dlaczego Jack toleruje kogoś takiego, dopóki nie zobaczyła
zdjęcia na biurku Dale'a. Przedstawiało Dale'a, Catherine i Jacka. Stali objęci, w identycznych czerwonych
bluzach z logo Harvardu, uśmiechając się do aparatu.
Catherine Mason towarzyszyła jej właściwie przez cały dzień. Udało jej się nie myśleć o zmarłej żonie
Jacka jedynie podczas zwiedzania Departamentu Stanu oraz pózniej, gdy korzystając z pięknej czerwcowej
pogody, wybrali się na spacer wzdłuż rzeki.
Po spacerze zajrzeli do paru ekskluzywnych butików, wieczorem zaś Jack zaprosił ją do swojej
ulubionej tajskiej restauracji. Uradowany właściciel uścisnął jego dłoń.
- Panie ambasadorze! Dawno pana nie gościliśmy!
- To prawda, panie Preecha.
Szczupły Azjata obejrzał się i uśmiechnął szeroko.
- %7Å‚yczy pan sobie stolik przy oknie?
Jack przedstawił Ginę. Widać było, że mężczyzna próbuje poskromić ciekawość, ale nie udało mu się.
- Często przychodziliście tu z Catherine? - spytała Gina, kiedy zająwszy miejsca, zamówili coś do picia.
- Nie. Zmarła cztery lub pięć miesięcy po naszej przeprowadzce do Waszyngtonu. Lubisz shumai?
Podają je z ryżem i sosem sezamowo-imbirowym. Będziesz się czuła jak w Bangkoku.
Zauważyła, że specjalnie zmienił temat.
L R
T
- Nie mam zielonego pojęcia, co to jest shumai i nigdy nie byłam w Bangkoku, ale wierzę ci na słowo.
Okazało się, że shumai to gotowane na parze chińskie pierożki z siekaną wołowiną, kurczakiem lub kre-
wetkami. Oprócz pierożków Jack zamówił gotowany na parze ryż, smażone na złocisty kolor trójkąty z tofu,
jakieś warzywo korzeniowe, którego nazwy nie potrafiła wymówić, oraz herbatę. Wyszła z restauracji syta
niczym karmiony raz na miesiąc pyton, który właśnie skonsumował posiłek. Była zbyt objedzona, aby dłużej
spacerować po Georgetown lub mieć siłę i ochotę na seks. Kiedy ze smutkiem wyznała to Jackowi, roześmiał
się i obiecał, że wszystkim się zajmie.
Dotrzymał słowa. Gdy wyczerpany padł na materac, pościel była skłębiona, a Gina czuła się w pełni
ukontentowana.
Drugą noc z rzędu zasnęła w ramionach kochanka i drugi raz powitała dzień w cudownym ciepłym
kokonie. Budziła się powoli; zapach Jacka wdzierał się jej do nozdrzy, owłosienie na torsie łaskotało ją w nos.
Czuła się dobrze i bezpiecznie. Na swoim miejscu.
Ni stąd, ni zowąd, choć wcale o niej nie myślała, przed jej oczami znów pojawiła się Catherine. Przez
moment nawet miała wrażenie, że żona Jacka stoi obok i patrzy na nich. Nie była zła ani przybita widokiem
męża z inną kobietą, ale nie była też szczęśliwa.
- No, pora wstawać - powiedział Jack. - Niedzielny lunch to długa tradycja w rodzinie Masonów -
dodał, odgarniając Ginie włosy z czoła. - Myślę, że dziś będziemy tylko my i moi rodzice, ale nigdy nic nie
wiadomo.
- Teraz mi to mówisz? - przeraziła się. Spokojnie, dasz radę, powtarzała sobie w duchu, biorąc prysznic,
potem susząc włosy i się malując. Dzielnie stawi czoło ojcu i matce Jacka, którzy na pewno uwielbiali jego
żonę. Psiakość! Głowę by dała, że w zaparowanej łazience słyszy ironiczny śmiech Catherine.
L R
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Na ogół w niedzielne poranki panował w Waszyngtonie nieduży ruch. Prowadząc range rovera po
niemal pustych ulicach, Jack skręcił na 14th Street Bridge. Po waszyngtońskiej stronie mostu wznosił się
pomnik Jeffersona, po stronie Wirginii dominowała szara granitowa bryła Pentagonu. Zamiast jechać
autostradÄ…, Jack wybraÅ‚ starÄ… jedynkÄ™. Tuż za Woodbridge zatrzymaÅ‚ siÄ™ na parkingu przed Gas Pump Café.
- Do lunchu siądziemy pewnie między pierwszą a drugą, a tu dają najlepsze naleśniki w tej części kraju.
Gina przyjrzała się odrapanej ruderze. Przed wejściem stała zardzewiała pompa paliwowa licząca ze sto
lat. Na ścianach wisiały równie zardzewiałe tablice reklamujące wszystko, poczynając od napojów firmy Nehi i
tabaki Red Coon, a kończąc na oleju silnikowym Gargoyle. Ze środka wydobywał się zapach smażonego be-
konu i kiełbasek.
Dopiero gdy usiedli przy drewnianym stole, zdała sobie sprawę, że Jack zdecydował się na postój z
uwagi na nią. Najwyrazniej uważał, że grzanka, którą zjadła na śniadanie, to za mało jak na kobietę w ciąży.
Miał rację. Zamówiła dwa naleśniki polane sosem, dwa jajka sadzone i szklankę soku pomarańczowego. Gdy
wyszli z lokalu kilka minut po dziewiątej, wiedziała, że spokojnie wytrzyma do pierwszej czy drugiej.
Pełny brzuch sprawił też, że przestała się bać spotkania z Masonami.
- Smakowało, maluszku? - spytała, gładząc się po brzuchu. - Bo mnie tak.
Jack uśmiechnął się.
- Zastanawiałaś się nad imieniem?
- Charlotte, jeśli to będzie dziewczynka - odparła.
- A jeśli chłopiec?
Domyśliła się, o co mu chodzi. Otóż gdyby udało się Jackowi namówić ją do małżeństwa, niewątpliwie
chciałby, by syn kontynuował tradycję Masonów i został kolejnym Masonem z numerem po nazwisku -
Johnem Harrisem Masonem IV. Zaczęła się zastanawiać, czy jest wredną zołzą. Czy koniecznie musi
wszystkim udowadniać, że doskonale sobie poradzi w roli samotnej matki? Siedzący obok przystojny,
wykształcony, bogaty mężczyzna pragnął zaopiekować się nią i dzieckiem. Dlaczego miałaby mu nie
pozwolić?
Westchnęła. Dlatego, że byłaby na siebie wściekła za pójście na łatwiznę. Tak dotąd funkcjonowała. Ile-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]