[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wasza sprawa, toby wam o tym powiedziała. Odwalcie się od niej. Tak się
zachowujecie, że możecie człowieka nie wiem do czego doprowadzić...
- Wstał. - Chodz, Ben, idziemy do wody... Umyj się dokładnie. Ja też
spróbuję się umyć. Ale przy tych brudach, w których żeśmy się tu
unurzali, to może nam zająć cały tydzień.
 Nareszcie pojawiła się maleńka szczelina w tym jego szczelnym pancerzu
- pomyślał Neil, obserwując bez radości, jak Michael i Benedykt
142
idą w stronę morza. Michael szedł wyprostowany, z głową do góry. - Do
diabła! Widać mu na niej zależy. Ale czy ona o tym wie? Nie sądzę, żeby
wiedziała... Jeśli mi się uda, to postaram się utrzymać ją w tej
niewiedzy..."
- Po raz pierwszy zauważyłem, że straciłeś cierpliwość - powiedział
Benedykt wchodząc do wody.
Michael zatrzymał się. Woda sięgała mu po pas. Spojrzał na szczupłą,
ciemną, zgryzioną twarz Bena i na jego własnej twarzy też odmalowało się
zmartwienie. - To było głupie z mojej strony... - przyznał. - Nigdy nie
należy odbezpieczać broni tylko do połowy, bo jednak nie wygarnąłem im
wszystkiego do końca. Mnie rzadko kiedy ponosi temperament... Nie
znoszę, gdy ludzie doprowadzają mnie do tego. To jest bez sensu. Dlatego
ich opuściłem. Gdybym został, to zrobiłbym z siebie jeszcze większego
durnia.
- Ale masz przecież dość siły, by nie dać się sprowokować - zauważył
Benedykt z podziwem w głosie. - Chciałbym być taki jak ty.
- Daj spokój, przyjacielu! Ty jesteś najlepszy z nas wszystkich - zapewniał
go z przekonaniem Michael.
- Naprawdę tak sądzisz, Mikę? Bardzo się staram, ale nie jest mi łatwo.
Za dużo straciłem...
- Sam siebie zatraciłeś, Ben, nic więcej. Ale wszystko jest jeszcze do
odrobienia. Wciąż masz jeszcze szansę na znalezienie drogi powrotu.
- To przez wojnę! To ona zrobiła ze mnie mordercę. Choć wiem, że to z
mojej strony tylko wymówka, bo tak naprawdę to nie wojna jest winna,
lecz ja sam. Po prostu nie miałem dość siły, by zdać egzamin, przed jakim
mnie Bóg postawił.
- Nie! To jednak wojna! - zdecydował Michael. - Wojna każdemu z nas
wyrządziła jakąś krzywdę, nie tylko tobie, Ben! My wszyscy jesteśmy w
dziesiątce dlatego, że wojna nas skrzywdziła. Gdyby nie wojna, bylibyśmy
zdrowi. Mówią, że wojna jest czymś naturalnym, ale ja się z tym nie
zgadzam. Może jest zjawiskiem naturalnym dla rodzaju ludzkiego, może
jest naturalna dla starców, którzy ją zwykle wszczynają. Ale dla tych,
którzy muszą walczyć na wojnie, jest ona najbardziej nienaturalnym
sposobem na życie.
- A ja widzę w tym jednak rękę Boga - stwierdził Benedykt, zanurzając się
tak głęboko, że woda przykryła mu całe plecy. Po chwili znowu się
wynurzył i dodał: - I dlatego uważam, że musi być naturalna. To Bóg
posłał mnie na wojnę. Nie zgłosiłem się na ochotnika, ale
143
modliłem się, by Bóg mi powiedział, co mam robić. Bóg kazał mi czekać i
powiedział, że jeśli uzna, że taki egzamin jest mi potrzebny, to pośle mnie
na wojnę, no i posłał... A więc to musi być naturalne...
- Poród i stan małżeński to też są naturalne zjawiska - skrzywił się
Michael.
- A ty masz zamiar się ożenić? - spytał Benedykt, wysuwając głowę do
przodu, jakby chciał dobrze usłyszeć odpowiedz.
Michael zastanowił się. Myślał o siostrze Langtry, kobiecie wykształconej,
dobrze urodzonej, ze stopniem oficerskim, pochodzącej z kulturalnego
domu. Należała do klasy, z którą niewiele miał do czynienia przed wojną i
wolał nie mieć nic do czynienia w czasie wojny. - Nie! - odpowiedział
trzezwym tonem. - Nie sądzę, bym miał teraz coś do zaoferowania jakiejś
kobiecie. Nie jestem już taki jak dawniej. Za dużo wiem o sobie. Aby żyć
z kobietą i mieć dzieci, trzeba chyba mieć jakieś złudzenia co do własnej
osoby, a ja już nie mam złudzeń. Byłem na wojnie i wróciłem z niej żywy.
Znalazłem się jednak teraz w miejscu, w którym nigdy bym się nie znalazł,
gdyby nie wojna. Czy to ma jakiś sens?
- Tak, oczywiście.....- przytaknął gorliwie Benedykt, ale tylko dlatego,
żeby zrobić przyjacielowi przyjemność. Tak naprawdę nie rozumiał nic z
tego, o czym mówił Michael.
- Zabijałem ludzi - ciągnął dalej Michael. - Próbowałem nawet zabić
rodaka. Dziesięcioro przykazań nie ma już takiego zastosowania jak przed
wojną. Wypłukiwałem szczątki ludzkie ze ścian rozbitych bombowców, bo
nie znalezliśmy ich na ziemi tyle, by urządzić normalny, przyzwoity
pogrzeb. Szukałem  śmiertelników", żołnierskich płytek do oznaczania
tożsamości, brodząc we krwi i wnętrznościach po kostki, w gorszym
paskudztwie niż w prawdziwej rzezni. Bałem się nieraz tak bardzo, że nie
sądziłem, iż potrafię jeszcze kiedyś normalnie funkcjonować. Często
płakałem. Nie! Nie chciałbym mieć syna, jeśli miałby przejść to samo. Nie
chciałbym mieć dziecka, nawet gdybym był ostatnim człowiekiem na
ziemi i miał ją na nowo zaludnić.
- Czy masz poczucie winy? - spytał Benedykt.
- Nie, tylko wielki żal... - odpowiedział Michael.
144
Rozdział Dziewiętnasty.
Gdy siostra Langtry weszła po czwartej do pokoju pielęgniarek, był już
prawie pusty. Było to pomieszczenie duże i przestronne, głównie dzięki
dwojgu wielkim balkonowym drzwiom, które otwierały się na werandę i
miały siatkowe zasłony. Robiło to wrażenie niesłychanego luksusu, choć
takie same drzwi były także tuż obok, w mesie sąsiadującej z pokojem
pielęgniarek. Nie wiadomo, który z genialnych wojskowych projektantów
zaplanował wystrój tego wnętrza, ale jest pewne, że musiał lubić
pielęgniarki. Na wiklinowych kanapkach leżały poduszki i widać kiedyś
komuś zależało na tym, by stworzyć pogodny nastrój, bo uszyto je z
kolorowego perkalu. Wprawdzie pleśń już dawno wyżarła deseń materiału,
a w pralni sprano kolory, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ten duży,
wesoły pokój zachował przyjemną atmosferę i odwiedzające go
pielęgniarki wprawiał w dobry humor.
Helen Langtry zastała tu siostrę Sally Dawkin z neurologii. Ta krzepka
niewiasta w średnim wieku w randze majora nie była, podobnie jak siostra
Langtry, zawodową pielęgniarką wojskową i do służby sanitarnej w
wojsku wstąpiła dopiero w czasie wojny. Sally była gruba i wesoła, ale
chronicznie przepracowana. Neurologia to niezwykle trudny oddział i
wymaga od prowadzącej go pielęgniarki ogromnej i wyczerpującej pracy.
Siostra Langtry była przekonana, że nie ma bardziej przygnębiającego
działu medycyny niż neurologia w czasie wojny. Przypadki neurologiczne
nie tylko zle rokowały, ale także wlokły się nieraz niewiarygodnie długo,
wbrew wszelkim prawom natury, od których zależy wyzdrowienie bądz
zgon pacjenta. Jeśli ktoś traci ramię, to ono oczywiście nigdy nie odrośnie,
ale organizm może funkcjonować i bez ramienia. Poszkodowany co
prawda opłakuje jego utratę, ale daje sobie radę w życiu niewiele gorzej
niż przedtem. Uszkodzony mózg czy rdzeń kręgowy też oczywiście nie
odrasta, ale gdy go zabraknie, wysiada aparat, który rządzi całym ciałem.
Na oddziale neurologii nawet najbardziej religijni ludzie nieraz marzą, by
dało się pogodzić eutanazję z etyką.
Siostra Langtry uważała, że przypadki, jakie zdarzają się na oddziale X,
choćby te najgorsze, jednak dadzą się przeżyć. Natomiast nigdy nie
potrafiłaby się pogodzić z tragediami, które były chlebem codziennym na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •