[ Pobierz całość w formacie PDF ]

woń wiosny. Na bladobłękitnym niebie drżały jeszcze gdzieniegdzie gwiazdy.
Rozpiąłem surdut i przycisnąłem rozpalone czoło do marmuru. Wszystko, co przeszedłem
dotąd, wydało mi się snem koszmarnym, a jednak było prawdziwe, tak strasznie prawdziwe!...
Przeczuwałem katastrofę. Widziałem ją tak blisko siebie, że nieomal mogłem uchwycić ją
rękami, lecz... brakowało mi odwagi. Nie przerażały mnie cierpienia ani krzywdy dla mnie przez
los przeznaczone. Obawiałem się tylko, że utracę tę, którą ubóstwiam szaleńczo. A uczucie tej
obawy było tak potężne, tak druzgocące, iż rozpłakałem się nagle jak dziecko.
* * *
Przez cały dzień pozostawała zamknięta w swoim pokoju. Usługiwała jej tylko
Murzynka. Lecz gdy na bladym błękicie zabłysła gwiazda wieczorna, widziałem ją, jak szła
przez ogród. Z największą ostrożnością postępowałem za nią. Zbliżała się do świątyni Wenus.
Obserwując ją dalej skrycie, zajrzałem przez szparę w drzwiach.
Wanda, z rękami złożonymi jak do modlitwy, stała przed wspaniałym posągiem bogini, a
święty blask gwiazdy miłości rzucał na nią błękitne promienie.
* * *
Długo w nocy nie mogłem zasnąć, ogarnęła mnie trwoga, że ją utracę; rozpacz i
zwątpienie miały tak wielką moc, że uczyniły ze mnie bohatera. Zaświeciłem małą, czerwoną
lampkę oliwną, która wisiała przed świętym obrazem w korytarzu i przygaszając światło ręką,
wkroczyłem do jej sypialni.
Lwica znalazła się wreszcie w potrzasku, upolowana. Zasnąwszy, leżała na swych
poduszkach na wznak z zaciśniętymi kurczowo dłońmi i oddychała ciężko. Zdawało mi się, że
miała jakiś straszny sen. Czerwone światło mojej lampki padło na jej cudne oblicze.
Nie zbudziła się jednak.
Cicho postawiłem lampkę na podłodze, usiadłem obok łóżka Wandy i położyłem swą
głowę na jej miękkim, pałającym ramieniu. Poruszyła się, lecz i teraz nie zbudziła się jeszcze. Jak
długo tak leżałem, skamieniały w okropnej męce wśród nocy  nie wiem.
Wreszcie pochwyciły mnie gwałtowne dreszcze i mogłem  płakać... Azy moje spadały
na jej ramię. Wanda drgnęła kilkakrotnie, wreszcie podniosła się, przetarła oczy i spojrzała na
mnie.
 Sewerynie!  zawołała bardziej przestraszona niż gniewna.
Nie odpowiedziałem.
 Sewerynie  mówiła dalej z cicha  co ci jest? Jesteś może chory?
Jej głos brzmiał tak czule, tak kochająco, że chwycił mnie jak kleszczami za serce.
Zacząłem głośno szlochać.
 Sewerynie  ciągnęła znowu  ty mój biedny, nieszczęśliwy przyjacielu. Przesunęła
łagodnie rękę po moich włosach.  Ja cię bardzo, bardzo żałuję; nie mogę ci jednak nic pomóc,
mimo najlepszych chęci nie znam żadnego lekarstwa dla ciebie.
 O! Wando, czy musi już tak być?  jęczałem w strasznym bólu.
 Cóż to, Sewerynie? O czym mówisz?
 Nie kochasz mnie więc zupełnie?  mówiłem dalej  nie czujesz odrobiny litości dla
mnie? Obcy, piękny mężczyzna zagarnął cię już całkiem?
 Nie mogę zaprzeczyć  odparła łagodnie po krótkiej przerwie.  Wywarł on na mnie
wrażenie niepojęte, wskutek którego cierpię i drżę; wrażenie takie, jakie opisać mogą tylko poeci;
wrażenie, którego obraz widziałam tylko na scenie, lecz uważałam zawsze za wytwór fantazji. O!
To jest mężczyzna zupełnie jak lew, silny a piękny, dumny a przecież czuły, nie taki brutalny jak
nasi mężczyzni północy! Wierz mi, Sewerynie, ubolewam nad tobą, bardzo mi ciebie żal. Jednak
to jego muszę posiadać! Co mówię? Ja muszę się jemu oddać, jeżeli tylko zechce!
 Wando, pomyśl choć o swojej czci, której dotąd przecież nie skalałaś. Jeżeli ja dla
ciebie niczym już nie jestem...
 Myślę o tym  odpowiedziała  chcę być silna, jak tylko długo zdołam, chcę 
ukryła zawstydzoną twarz w poduszki  pragnę być jego żoną, jeżeli on tego zechce.
 Wando!  krzyknąłem, przejęty znowu śmiertelną trwogą, która łamała mi oddech i
niemal pozbawiała przytomności.  Ty chcesz zostać jego żoną, pragniesz należeć do niego na
zawsze? O, nie odpychaj mnie od siebie! On ciebie nie kocha!
 Któż ci o tym mówił?  zawołała gwałtownie.
 On ciebie nie kocha  mówiłem dalej namiętnie  lecz ja cię kocham, .modlę się do
ciebie, jestem twoim niewolnikiem, chcę się poświęcić tobie, przenieść cię na swych ramionach
przez życie!
 Kto ci mówił, że on mnie nie kocha?  przerwała mi gwałtownie.
 O! bądz moją  błagałem  bądz moją! Nie mogę żyć bez ciebie, nie mogę istnieć!
Miej przecież litość, Wando, miej litość!
Spojrzała na mnie, a było to znowu zimne, bezlitosne spojrzenie, któremu towarzyszył
szyderczy śmiech.
 Mówisz, że on mnie nie kocha?  rzekła drwiąco.  Więc dobrze, ciesz się z tego!
 I odwróciła się ode mnie z pogardą.
 Boże, Boże! Wando, czy ty nie jesteś kobietą, nie masz zupełnie serca?  wołałem,
podczas gdy pierś moja falowała jak w konwulsjach.
 Wiesz przecież  odparła złośliwie  jestem kobietą z kamienia, "Wenus w futrze",
twoim ideałem, klęknij więc i módl się do mnie.
 Wando!  błagałem.  Litości!
Zaśmiała się. Wcisnąłem twarz w jej poduszkę, a łzy, w których mieścił się mój ból
okropny, lały się strumieniem.
Długą chwilę było zupełnie cicho, następnie Wanda podniosła się powoli.
 Nudzisz mnie  zaczęła.
 Wando!
 Jestem śpiąca, daj mi spokój...
 Litości  błagałem znowu  nie odtrącaj mnie od siebie, nie znajdziesz żadnego
mężczyzny, nie znajdziesz nikogo, kto by cię tak kochał, jak ja.
 Daj mi spać!  odwróciła się do mnie plecami.
Zerwałem się, szarpnąłem za rewolwer, który wisiał obok jej łóżka i przyłożyłem lufę
do swej piersi.
 Zabiję się tu, w twej obecności  mamrotałem głucho.
 Czyń, co chcesz  odrzekła z zupełną obojętnością  pozwól mi tylko spać. 
Następnie ziewnęła głośno.  Jestem bardzo śpiąca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •