[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak dorośli zobaczą, jak to przyjemnie, nie będą nas zaganiać ciągle do
książki, a nauczyciele zobaczą wtedy, że z dorosłymi jest gorzej, bo się nie
dają i przestaną na nas gadać.
I posypały się skargi na szkołę i na nauczycieli. Ten niesprawiedliwie został
na drugi rok, tamten zrobił tylko dwa błędy i dostał zły stopień, tamten
spóznił się, bo go noga bolała, i stał w kącie, inny nie mógł nauczyć się
wierszy, bo mały brat wydarł akurat tę stronicę, a nauczycielka powiedziała,
że to wykręty.
Kiedy już posłowie się zmęczyli i byli głodni, Felek oddaje pod głosowanie
projekt:
Komisja obmyśli, co zrobić, żeby w szkole wszystko było sprawiedliwie, i
czy płacić dzieciom za naukę jak urzędnikom. A tymczasem do szkół mają
chodzić dorośli. Kto się zgadza, niech podniesie rękę. Paru posłów chciało
jeszcze coś powiedzieć, ale większa część podniosła rękę i Felek powiedział:
Sejm prawo uchwalił.
Nie można wcale opisać, co się działo w państwie Maciusia, kiedy się ludzie
dowiedzieli o postanowieniu sejmu dziecięcego.
Co to za nowe porządki? złościli się jedni. Dlaczego mają
rozkazywać? My mamy swój sejm i my się możemy nie zgodzić. Niech ich
sejm postanawia, co mają robić dzieci, a nie mają prawa mówić, co my
mamy robić.
No dobrze, my będziemy chodzili do szkoły, a kto będzie pracował?
pytali się drudzy.
A niech sobie dzieci robią teraz wszystko, kiedy tak rozporządziły.
Zobaczą, że nie tak łatwo, jak im się zdaje.
Zobaczymy tłumaczyli spokojniejsi. Może nawet dobrze się stało. Jak
dzieci przekonają się, że nie umieją, że bez nas nic nie potrafią, to będą nas
więcej szanowały.
I bezrobotni nawet się cieszyli:
Ten Maciuś mądry król. Myśmy już chcieli robić rewolucję, a on tak
wymyślił, że jest dobrze. Od tego kopania i noszenia cegieł bolą nas kości; a
tak będziemy sobie siedzieli wygodnie na ławkach i jeszcze nauczymy się
ciekawych rzeczy.
A ile nam będą płacili?
Więc wyszło prawo, że za naukę płaci się tak samo, bo nauka to także
praca. I wyszło prawo, że dzieci będą wszystko robiły, a dorośli mają
chodzić do szkoły.
Było strasznie dużo zamieszania, bo chłopcy najwięcej chcieli być
strażakami, szoferami, a dziewczynki chciały być sklepowymi w sklepach z
zabawkami i w cukierniach. A niektórzy, jak zawsze bywa, głupstwa mówili:
jeden chłopak chciał być katem, a jeden chciał być Indianinem, a jeden
wariatem.
Przecież wszyscy nie mogą robić tego samego.
To niech kto inny robi. Dlaczego ja mam robić to, czego inni nie chcą?
I w rodzinach dużo było sporów, jak dzieci oddawały rodzicom swoje książki
i kajety.
Wy zniszczyliście książki i poplamiliście kajety, a teraz będą na nas
krzyczeli, że jesteśmy brudasy mówi mama.
Zgubiłeś ołówek, a teraz nie mam czym rysować i nauczycielka będzie się
gniewała mówi ojciec.
Zniadanie się spózniło, to napisz mi teraz zaświadczenie, że się przez
śniadanie spóznię do szkoły mówi babcia.
A nauczycielki bardzo się cieszyły, że choć trochę wypoczną, bo dorośli są
spokojniejsi.
Damy dzieciom przykład, jak trzeba się uczyć mówiły. A byli tacy, co się
śmieli z tego wszystkiego, byli weseli i cieszyli się, że jest coś nowego.
Przecież i tak długo nie potrwa mówili wszyscy.
Bardzo dziwnie wyglądało miasto, jak dorośli szli z książkami do szkoły, a
dzieci szły do biur, do fabryk i do sklepów, żeby ich zastąpić.
Niektórzy byli bardzo smutni i wstydzili się, a inni nic sobie nie robili.
No to co? Znów jesteśmy dziećmi. A bo to zle być dzieckiem?
Przypominali dawne czasy, nawet spotykali się koledzy, którzy dawniej
razem na jednej ławce siedzieli. Przypominali sobie starych nauczycieli,
różne zabawy i psoty.
Pamiętasz starego łacinnika? pyta się kolegi inżynier fabryki.
A pamiętasz, jakeśmy się pobili raz o co nam wtedy poszło?
Aa, wiem. Kupiłem scyzoryk i ty powiedziałeś, że nie jest stalowy, tylko
żelazny.
I siedzieliśmy w kozie.
Jeden doktor i jeden adwokat tak się przejęli tymi opowiadaniami, że
zupełnie zapomnieli, że już nie są małymi chłopakami, i zaczęli się spychać
do rynsztoka i gonić, aż przechodząca nauczycielka musiała im zwrócić
uwagę, że na ulicy trzeba się zachowywać przyzwoicie, bo ludzie patrzą.
Ale niektórzy byli bardzo zli. Jedna pani bardzo gruba, właścicielka
restauracji, idzie z książkami do szkoły, ale taka zła, że strach. A tu ją
poznał jeden mechanik.
Patrz, idzie ta kwoka. Pamiętasz, jak ona nas zawsze oszukuje: dolewa
wody do wódki i za kawałek śledzia liczy tak jak za całego. Wiesz co,
podstawimy jej nogę. Jak jesteśmy dzieci to dzieci. No nie?
Podstawił jej nogę. Mało się nie przewróciła. Kajety jej się rozsypały.
Aobuzy! krzyczy gruba pani.
Ja nienaumyślnie.
Poczekajcie, powiem nauczycielce, że nie dajecie spokojnie przejść przez
ulicę.
Za to dzieci szły bardzo spokojnie i poważnie, i o godzinie dziewiątej już
wszystkie biura i wszystkie sklepy były otwarte.
A w szkołach dorośli pousiadali. Staruszkowie usiedli na ostatnich ławkach i
bliżej pieca. Oni myśleli sobie, że podczas lekcji będzie można się trochę
zdrzemnąć.
Ano, czytają, piszą, rachują. Wszystko dobrze. Nauczycielki egzaminują, czy
dużo zapomnieli. Parę razy tylko nauczycielka się gniewała, że nie uważają.
I naprawdę dosyć trudno było uważać, bo każdy myślał, co się dzieje w
domu, w fabryce, w sklepie, jak tam dzieci gospodarują.
Dziewczynki chciały się pokazać, że dobrze gospodarują, żeby pierwszy
obiad był taki smaczny jak nigdy. Ale było im trudno, bo nie wszystkie
umiały.
Wiesz co, może zamiast zupy dać konfitury? Idą do sklepu kupić.
Ach, jak drogo. W żadnym sklepie nie jest tak drogo.
Pójdę kupić gdzie indziej.
Jedne dzieci targowały się, żeby pokazać, że tanio kupują. A te znowu, które
sprzedawały, chciały się pochwalić, że dużo utargowały. Więc handel szedł
aż miło.
Proszę jeszcze dziesięć pomarańcz.
I funt rodzynków.
I sera szwajcarskiego. Tylko żeby się nie przypalił, bo odniosę.
Moje sery są w najlepszym gatunku, a pomarańcze mają cienką skórkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]