[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powtarzam.
- Jesteśmy tacy spóznieni! - rzekłam, kiedy wsiedliśmy do windy.
Powoli przeistaczałam się w dawną rozsądną Summer. W Summer, która nigdy nie
spóznia się do pracy. Wciąż mi się nie mieściło w głowie, że tyle czasu siedziałam przy
stoliku w restauracji, nie myśląc o tym, że trzeba wracać do biura.
- Nieprawda - zaoponował Phin. - Nie mamy umówionych żadnych spotkań.
- Powinnam była wrócić wcześniej - powiedziałam, mając przed oczami zdziwione
miny Lexa i Jonathana. - Niedobrze, że widzieli mnie w tym stroju. Wyglądam nieprofe-
sjonalnie.
- Wyglądasz wspaniale. Poza tym lepiej byśmy tego nie wymyślili! Widziałaś minę
Jonathana?
Skinęłam głową.
- Był przerażony,
- Nieprawda. Był zdumiony - oznajmił pewnym siebie tonem Phin. - Patrząc na
ciebie, uświadomił sobie, co stracił. W dodatku bardzo mu się nie podobało, że cię przy-
tulam.
- Skąd wiesz?
- Facet wyczuwa takie rzeczy. Wierz mi, nasz plan zaczyna przynosić rezultaty.
Powinnam się cieszyć, ale przez resztę popołudnia siedziałam spięta. Na niczym
nie mogłam się skoncentrować. Zazdrościłam Phinowi, że przyjmuje wszystko ze spoko-
jem, na kompletnym luzie. Z drugiej strony byłam zła, bo co on sobie myśli: całuje mnie
namiętnie, a potem cieszy się, że wrócę do Jonathana?
R
L
T
Dlaczego mnie to dziwi? Tacy są faceci, nie lubią się angażować. Mogą całować,
mogą zapraszać na drinka lub lunch, ale nie chcą trwałych związków.
Dziewczyno, wez się w garść!
To była jakaś paranoja: w ciągu dnia pracowaliśmy w sąsiednich pokojach, roz-
mawialiśmy o strategii rozwoju, o reklamie, o wyjezdzie dwudziestu osób do Afryki i
pomocy przy budowie szpitala, natomiast wieczorami trzymaliśmy się za ręce, tuliliśmy
do siebie, słowem udawaliśmy szaleńczo zakochaną parę.
Starałam się nie myśleć o tej sytuacji, nie analizować jej. Tak było łatwiej. Najza-
bawniejsze było to, że po pewnym czasie poczułam się całkiem dobrze w nowej roli.
Normalnie. Ludzie zaakceptowali mnie. Tego właśnie nie potrafiłam zrozumieć: dla-
czego nikt nie widzi, że odstawiamy z Phinem szopkę?
W niczym nie przypominałam jego dawnych przyjaciółek. Wszystkie były ele-
ganckie, olśniewające, na prawo i lewo rozdawały pocałunki, do każdego mówiły ko-
chanie". W porównaniu z nimi byłam szarą myszką, w dodatku nudną i spiętą. Próbo-
wałam się odprężyć, ale ilekroć Phin mnie obejmował lub brał za rękę, czułam potworny
ucisk w brzuchu. A ucisk, jak wiadomo, nie sprzyja odprężeniu.
Pierwszego wieczoru jako para wybraliśmy się na przyjęcie z okazji promocji no-
wych perfum. Nawet zastanawiałam się, co Phin ma z tym wspólnego. Nic nie miał, po
prostu znał wiele osób, których zdjęcia pojawiały się w kolorowych pismach. Właśnie
tam po raz pierwszy uświadomiłam sobie, z iloma Phin spotykał się dziewczynami. Zro-
zumiałam, że nasz pocałunek niewiele w sumie dla niego znaczył.
Denerwowałam się. Niecodziennie chadzam na tak wytworne przyjęcia. W dodatku
zle się czułam w krótkiej sukni na ramiączkach, którą pożyczyłam od Anne. Odsłaniała
więcej ciała, niż zwykłam pokazywać. Zadrżałam, gdy Phin pogładził mnie po plecach.
- Jesteś zbyt spięta. Mój dotyk powinien ci sprawiać przyjemność.
- Tu jest mnóstwo twoich eks-narzeczonych - powiedziałam cicho. - I wszystkie
zastanawiają się, co we mnie widzisz.
- Ich faceci wiedzą. - Uśmiechnął się, tym razem przesuwając dłoń po mojej szyi. -
Wyglądasz ponętnie, w taki ukryty sposób.
- Co to znaczy: w ukryty sposób? - zapytałam.
R
L
T
- Na pierwszy rzut oka wydajesz się chłodna i opanowana, ale mężczyzni czują, że
gdyby znalezli się z tobą sam na sam, przeistoczyłabyś się w gorącą kochankę.
- Nie żartuj! - Odsunęłam się. - I przestań mnie gładzić!
- Co to, to nie. - Ponownie przyciągnął mnie do siebie. - Jesteś moją dziewczyną, a
ja nie potrafię utrzymać rąk przy sobie.
- Czyli masz ten sam problem, co twoje byłe - warknęłam. - Lubicie się obściski-
wać.
- Czyżbyś była zazdrosna?
- Niby dlaczego? Przecież to tylko gra. Co innego gdybym naprawdę była w tobie
zakochana; wtedy wolałabym nie patrzeć na wasze czułe powitania.
- A ty się nie witasz ze starymi przyjaciółmi?
- Owszem, ale niekoniecznie wsuwając język w ich usta!
- Przesadzasz, Summer. - Urwał. - Kogo ja widzę?
Skierowałam wzrok tam, gdzie patrzył on. Jewel Stevens obejmowała młodego
mężczyznę, który wydawał mi się znajomy. Czyżby występował w telewizji? Był dość
przystojny, lecz twarz miał bez wyrazu.
- To Ricky Roland - szepnął Phin. - Wschodząca gwiazda. Bardzo dobrze, stać go
na nowy serwis obiadowy. Ciekawe, ile talerzy zostało mu z poprzedniego?
- Idzie w naszą stronę - syknęłam, kiedy Jewel, zauważywszy nas, bez słowa po-
rzuciła biednego Ricky'ego.
Phin natychmiast mnie przytulił. Czułam się jak jego tarcza ochronna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]