[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niech pan lepiej tu zostanie - stwierdził Delorme, podnosząc głowę, by posłuchać
wiatru.
- Nie, on na mnie czeka.
- No dobrze, ti Wyatt, ale kiedy to się skończy, proszę odwiedzić mnie w La Carrire. -
Wyciągnął muskularną, brązową dłoń, którą Wyatt uścisnął. - Niech pan nie opuszcza San
Fernandez, ti Wyatt. Musi pan zostać i pokazać nam, co mamy robić, kiedy znów nadciągnie
huragan. - Uśmiechnął się. - Nie zawsze walczymy na San Fernandez; tylko w razie potrzeby.
Wyatt wygramolił się z jamy, chwytając powietrze, gdy uderzył w niego podmuch
wiatru. Kusiło go, żeby zostać z Delorme em, ale wiedział, że musi wracać. Gdyby Dawson
miał jakieś kłopoty, nie poradziłby sobie z poranionymi rękami i Wyatt chciał być przy nim.
Potrzebował ponad pół godziny, żeby dotrzeć do Dawsona. Gdy obszedł skałę i osunął się do
płytkiej dziury, był wykończony.
- Myślałem, że porwał pana huragan! - krzyknął Dawson, robiąc mu miejsce. - Co się
dzieje?
- Nic takiego. Ani śladu Julie i pani Warmington. Są pewnie gdzieś niżej, na zboczu.
Może i lepiej.
- Jak daleko jesteśmy od miejsca, które pokazywał nam na mapie tamten facet w St.
Pierre?
- Trochę ponad półtora kilometra w górę rzeki.
Dawson naciągnął kurtkę na pierś i wtulił się w skałę.
- Więc będziemy musieli tu przeczekać.
Podczas nieobecności Wyatta wiele rozmyślał, planując, co zrobi po przejściu huraganu.
Nie zostanie w St. Pierre. Pojedzie od razu do Nowego Jorku, żeby uporządkować swoje
sprawy. Potem wróci na San Fernandez, kupi dom z widokiem na morze oraz łódz i będzie
często łowił ryby. Od czasu do czasu napisze książkę. Jego ostatnie trzy powieści nie były za
dobre. Sprzedawały się dzięki krzykliwej reklamie Wisemana, ale w głębi duszy wiedział, że
są słabe, choć krytyka pozytywnie je oceniła. Zastanawiał się, dlaczego stracił wenę
i przedtem go to martwiło, teraz jednak wiedział, że może znów pisać równie dobrze, jak
kiedyś, albo nawet lepiej.
Uśmiechnął się lekko na myśl o swoim agencie. Wiseman napisał już na pewno
mnóstwo bzdur na temat wielkiego Jima Dawsona, wspaniałego bohatera, który w pojedynkę
ocalił właściwie San Fernandez, ale nie obchodziło go tak naprawdę, czy Dawson żyje, czy
zginął. Prawdę mówiąc, gdyby go zabito, byłaby to ekscytująca historia. Dawson myślał,
z jaką przyjemnością przeczyta wszystkie wycinki prasowe, a potem podrze je na strzępy
i rozrzuci Wisemanowi na biurku. Nie pozwoli, by ten akurat epizod jego życia został z chęci
zysku skalany i przeinaczony przez nieuczciwego agenta prasowego, ani też, skoro już o tym
mowa, przez nieuczciwego i nikczemnego pisarza.
Może sam napisze historię kilku ostatnich dni. Zawsze chciał zająć się jakimś wziętym
z życia wielkim tematem i właśnie go miał. Opowie dzieje komandora Brooksa, Serruriera
i Favela, Julie Marlowe, Eumenidesa Papegaikosa i tysięcy ludzi, uwikłanych w podwójne
nieszczęście: wojnę i huragan. Będzie to też, oczywiście, historia Wyatta. O sobie napisze
niewiele, albo wcale. Sprawiał tylko kłopoty. Przez niego Wyatt trafił do więzienia. To
wszystko znajdzie się w książce - ale bez fałszywego bohaterstwa, bez żadnych sztucznych
pochwał w stylu Wisemana. Będzie z tego dobra powieść.
Odwrócił się i przylgnął do ziemi, starając się schronić przed porywistym wiatrem.
Powoli mijał czas i oto znowu San Fernandez było wystawione na gwałtowny atak
huraganu. Raz jeszcze potężny wiatr poddawał wyspę ciężkiej próbie, nadciągając znad
morza niczym anioł zemsty i uderzając wściekle o centralny masyw gór, jakby chciał je
zmieść z powrotem do oceanu, z którego się wyłoniły. Być może huragan miał przyczynić się
z czasem do tego, że ów niewielki skrawek lądu przestanie w końcu istnieć - tu osunie się
ziemia, tam wyżłobione zostanie nowe koryto rzeki, a najwyższy szczyt Massif des Saints
zmniejszy się o ułamek milimetra. A jednak wyspa przetrzyma jeszcze wiele huraganów,
zanim ulegnie zagładzie.
%7ływe organizmy okazywały się bardziej bezbronne niż martwe skały. Wiatr unosił
wyrwane z korzeniami delikatne, zielone rośliny. Aamały się drzewa i nawet mocne trawy,
uparcie trzymające się gleby długimi, rozgałęzionymi kłączami, narażone były na to, że
rozpuści się pod nimi ziemia. Ginęły setkami górskie zwierzęta. Dzikie świnie wpadały
w przepaść, rozbijając głowy o kamienie. Dzikie psy wyły w swych skalnych kryjówkach,
grzebiąc bezskutecznie w ziemi, która zasypywała im wyjście. Nawałnica porywała z drzew
ptaki, unosząc je daleko w morze, gdzie tonęły.
A ludzie?
Na samych tylko zboczach doliny Negrito było prawie sześćdziesiąt tysięcy bezbronnych
mężczyzn, kobiet i dzieci. Wiele osób zmarło. Ludzie starsi i wyczerpani umierali z zimna,
a młodzi, bardziej wytrzymali, z powodu gwałtownego wiatru. Jedni zginęli z głupoty, bo
zabrakło im rozumu, by znalezć sobie odpowiednie schronienie, inni, choć rozsądni, mieli po
prostu pecha. Byli i tacy, których śmierć spowodowała choroba: słabe serce czy płuca, albo
inne dolegliwości. Niektórzy umierali nawet wskutek szoku. Można by wręcz powiedzieć, że
zaskoczyła ich nagła brutalność świata, w którym żyli.
Liczba ofiar byłaby jednak znacznie większa, gdyby ludzie ci pozostali w zrujnowanym
teraz mieście St. Pierre.
Przez dziesięć godzin nad wyspą szalała burza - huragan, nawałnica. Dziesięć godzin,
których każda minuta wydawała się wiecznością wobec ogłupiającego, wstrząsającego huku
i uderzeń wiatru. Nie pozostawało nic innego, jak przylgnąć do ziemi i mieć nadzieję na
przetrwanie. Wyatt i Dawson skulili się w płytkim wykopie za skałą i, jak to określił Dawson,
przeczekiwali .
Wyatta zdumiały początkowo słowa Delorme a i przypomniawszy je sobie ironicznie się
uśmiechnął. A więc tak powstawały legendy. Mieli obwołać go zbawcą, bohaterem San
Fernandez - jako człowieka, który ocalił wszystkich mieszkańców i wygrał wojnę. Będą go
sławić za to, co uczynił dobrego i za zło, któremu nie mógł zaradzić. Delorme mówił zupełnie
szczerze. Uważał, że Serrurier i jego zwolennicy byli wcielonymi diabłami, zasługiwali więc
na to, co ich spotkało. Wyatt uważał jednak Serruriera za chorego szaleńca, a jego
poplecznicy, choć postępowali niesłusznie, byli ludzmi jak wszyscy, on zaś pokazał Favelowi,
w jaki sposób zastawić na nich pułapkę. Inni być może mu wybaczą, albo nie będą sobie
nawet zdawali sprawy, że jest cokolwiek do wybaczania, ale on sam nigdy sobie tego nie
daruje.
Potem wszystkie myśli zagłuszył huragan i Wyatt leżał w bezruchu, czekając cierpliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]