[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
powiedziała ostro:
- Sheila przeżywa okres buntu. To rzecz
normalna w tym wieku.
Pani O'Rourke kiwała głową długo i miarowo,
jak otyły mandaryn z porcelany, stojący na
półce nad kominkiem w pokoju ciotki Gracji,
którego Tuppence zapamiętała z dzieciństwa.
Kąciki jej ust uniosły się w szerokim uśmiechu.
Powiedziała cicho:
- Może pani tego nie wie, ale panna Minton ma
na imię Sara.
- Och! - W głosie Tuppence słychać było
zdumienie. - Czy pani miała na myśli pannę
Minton?
- Nie - odparła krótko pani O'Rourke.
Tuppence odwróciła głowę i zaczęła wyglądać
przez okno.
Dziwne, jak ta stara kobieta na nią oddziaływa,
roztaczając wokół siebie atmosferę niepokoju i
lęku. "Mam takie uczucie - myślała - jakbym
była myszą, którą kot trzyma między łapami..."
Ta ogromna, uśmiechająca się, majestatyczna
kobieta siedzi tam, bez mała mrucząc jak
dobrotliwy kot - a przecież jednocześnie słychać
stuk łap bawiących się czymś, czego mimo
dobrotliwego mruczenia nie zamierza puścić
wolno...
"Ach, nonsens, bzdura! Wmawiam w siebie to
wszystko" - pomyślała Tuppence, spoglądając w
ogród. Deszcz ustał, słychać było cichy szmer
kropel, spadających z drzew.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
"Nie, to nie jest tylko moje przywidzenie. Nie
należę do osób o chorobliwej, wybujałej
wyobrazni. Jest tu coś... kryje się gdzieś jakieś
zło. Gdybym mogła tylko zrozumieć..."
Nie dokończyła myśli.
Krzaki w głębi ogrodu drgnęły lekko, w szparze
między gałązkami ukazała się czyjaś twarz,
czyjeś oczy spojrzały ukradkiem na dom.
Tuppence poznała twarz cudzoziemki, z którą
przed kilkoma dniami Karol von Deinim
rozmawiał na drodze.
Oczy kobiety tak były martwe, twarz tak
nieruchoma, że niemal pozbawiona cech
człowieczeństwa. Wpatrywała się bez zmrużenia
powiek w okna Sans Souci. Twarz bez wyrazu, a
jednak... tak, niewątpliwie czaiła się w niej jakaś
grozba. Nieruchoma, nieprzenikniona maska,
pod którą kryły się jakieś siły wrogie, obce Sans
Souci i atmosferze banalności życia w
angielskim pensjonacie.
Myśli te niczym błyskawica przemknęły
Tuppence przez głowę. Odwróciwszy się od
okna, wymamrotała jakieś usprawiedliwienie,
wybiegła z pokoju pani O'Rourke, potem na dół
po schodach, przez hali i do drzwi frontowych.
Skręciła w prawo i boczną alejką ogrodu
pobiegła do miejsca, gdzie przed chwilą widziała
twarz kobiety. Nie było tam nikogo. Weszła w
krzaki i przez żywopłot wydostała się na drogę.
Spojrzała w dół wzgórza, w górę. %7ływego
ducha. Gdzie mogła się podziać kobieta?
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Tuppence wróciła zdenerwowana do ogrodu.
Czy to możliwe, że jej się to wszystko
przywidziało? Nie, kobieta była tu przed chwilą.
Nie dając za wygraną, obeszła dokoła ogród,
zaglądając za każdy krzak. Przemoczyła buty,
ale kobiety nie znalazła. Wróciła do domu z
niejasnym przeczuciem czegoś złego - mglistym,
bezkształtnym lękiem przed czymś, co ma się
zdarzyć.
Nie domyślała się, nie zdołałaby nigdy odgadnąć,
jakie miało być to zdarzenie.
Rozpogodziło się, więc panna Minton ubrała
Betty, postanawiając wziąć ją na spacer. Miały
pójść do miasteczka i kupić celuloidową kaczkę,
która pływałaby w wanience Betty.
Podniecone myślą o sprawunku dziecko tak się
rozbrykało, że tylko z największym trudem
zdołano wsunąć małe rączki w rękawy
wełnianego sweterka. Gdy wychodziły, Betty
wykrzykiwała:
- Kupikaczke! Kupikaczke! Betty kąpi! -
znajdując ogromną przyjemność w głośnym
stwierdzaniu tych niezmiernie ważnych faktów.
Dwie skrzyżowane zapałki, porzucone niedbale
na marmurowym stole w hallu, poinformowały
Tuppence, że pan Meadowes poświęcił
popołudnie na śledzenie pani Perenna.
Tuppence weszła do saloniku, gdzie siedzieli
państwo Cayley.
Pan Cayley był wyraznie poirytowany.
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Tłumaczył, że przyjechał do Leahampton w
poszukiwaniu ciszy i spokoju, a jak tu marzyć o
ciszy i spokoju, kiedy w domu jest dziecko? Od
rana do nocy hałasuje, piszczy, wrzeszczy,
skacze, tupie...
Pani Cayley wyjąkała pojednawczo, że Betty to
naprawdę przemiłe maleństwo, ale jej uwaga
przyjęta została nieprzychylnie.
- Zapewne, zapewne - warknął pan Cayley,
wyciągając długą i chudą szyję. - Ale matka
powinna ją krócej trzymać. Należy się liczyć z
otoczeniem. Z ludzmi chorymi, z ludzmi
wyczerpanymi nerwowo, którym potrzebny jest
odpoczynek.
- Nie jest tak łatwo zmusić do spokoju dziecko w
tym wieku - powiedziała Tuppence. - Byłoby to
sprzeczne z naturą. Gdyby maleństwo
zachowywało się spokojnie, należałoby
przypuszczać, że coś mu dolega.
- Nonsens, czysty nonsens - burczał pan Cayley.
Zwariowane nowoczesne poglądy. Pozwalanie
dzieciom na wszystko, na co mają ochotę. Matka
powinna zmusić dziecko, żeby siedziało
spokojnie i... bawiło się lalką albo czytało... albo
coś w tym rodzaju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]