[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zimowy deszcz ustanie. Wielbiłabym straszliwe czyny twoje i wiłabym się pod ramieniem
twym, kiedy byś stękał i drżał jak dąb na szczycie gór wśród huku burzy. Wielbiłabym zapa-
lający ogień w tobie słowem bezwstydnym, co przeszywa serce soplami lodu...
Słowa twe przeszywają serce soplami lodu...
Pójdz do mnie! Tyś jest jak kwiat akacjowy, co z twardej łuski drzewa wyszedł i otwo-
rem stoi spoglądając w ciemną noc. Ja jestem kropla rosy, dla ciebie jedynego stworzona.
Posłuchaj, jak leci w żyłach wzdętych rozdzierająca krew. Będziesz umierał na sercu mym i
w każdej chwili odradzać się będziesz, gdy usta twe odetchną w moich, a dusza twa w moją
wejdzie, jak płomień wchodzi w płomień!
Jan usłyszał w głębi swej duszy słowo: Płomień .
To był głos ojca.
I jeszcze raz powtórzył ten sam głos:
Płomień, płomień! Wtedy podniósłszy na nią oczy Jan rzekł:
Zwiętego apostoła są słowa: Którzy takie sprawy czynią, na męki idą .
Patrzże, jak płonie ogień wieczny i jak się pali grzeszne ciało, które rozkosz nawiedziła.
A gdy te słowa wymówił, podniósł rękę prawą i wskazujący palec włożył w płomień
ognia, co na misie kamiennej pełgał. I stał tak dotąd nieruchomy, aż się palec zatlił, rozpalił i
gorzał.
Wtedy dla wielkiego cierpienia przestał pustelnik czuć rozkosz widoku piękności.
A ona widząc, co czynił, z przestrachu jak kamień się stała. Oniemiały jej usta, upadły
bezwładne ręce i z oczu lazurowych życie uciekało.
Z jękiem upadła na ziemię. Włosy jej długie, włosy czarujące, włosy pełne zapachu roz-
wiały się po ziemi, a łono, siedlisko rozkoszy, druzgotał młot boleści. Blask płomienia padał
na jej cudowne ciało. Tak aż do rana w prochu nieruchomo leżała. I aż do rana w milczeniu to
samo czynił, aż u prawicy poupalał wszystkie palce.
Wtedy nad nią stanął i mgłami zakryty wzrok schylił ku ziemi, a wyciągniętą ręką uczynić
chciał nad leżącą znak krzyża.
Zbielałe usta jego szepnęły:
Odejdz w pokoju.
Kiedy i wówczas nie powstała, schylił się, żeby ją dzwignąć. A dotknąwszy ramienia po-
znał, że umarła.
16
Wyniósł się tron słoneczny na brzeg daleki piachów pustyni i roztrącił wszechmocnym
skinieniem noc zielonawą. Rosy nalistnice szukały przed nim ukrycia w głębinie ziemi i w
komorach pachnących kwiatów. Z wolna posuwał się cień wielkiej skały, który jak płaszcz
szeroki okrywał leżące przede drzwiami groty ciało Jana.
Pustelnik spał.
Gorączka krew jego zamieniła w płomienie huczące w żyłach; niby kupa rozżarzonych
węgli obiegła czaszkę. W stawy jego kołatały młoty wstrząśnień bolesnych. Spał twardo.
Pięść upaloną, rozpuchłą i drgającą tulił do piersi...
Akał we śnie.
Aż oto tron pana wstąpił wyżej i cień skały zwinął jak połę opończy. Promienista prawica
słońca spoczęła na czole śpiącego.
Wtedy Jan oczy otworzył, ale wnet zawarł powieki i patrzył w głębinę swego ducha, gdzie
wrzała straszliwa burza, jak gdyby samum rozszarpujący ziemię.
Krwawa pięść Jana wzniosła się w górę, w tę stronę, gdzie na skalnej wyżynie była trumna
jego ojca. Spalone usta wołały z krzykiem:
Straszny i okrutny dla mnie był duch twój, jak struś, co jaje zniesie, w piasku pustyni za-
kopie, a sam ucieka.
Przeklęta niech będzie miłość twa dla mnie, z której poczęła się twoja siła, a moja słabość.
Aakomy zżeraczu i zawistny tępicielu szczęścia, czemuż nie poszedłeś do szatana uczyć
się dobroci?...
Dobry jest szatan i państwo Jego rozkoszy: noc. Niech będzie błogosławiony szept jego ci-
chy i niech zagaśnie w piersi mej płomień twój.
Usta spieczone położył w piasku wilgotnym, gdzie w wyciśniętych śladach małych sanda-
łów stała jeszcze rosa nocna...
17
[ Pobierz całość w formacie PDF ]