[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i kędzierzawe złote włosy lekko zabarwione czerwienią, w czym przypominał Apollona
na freskach świątyni.
 Morze pozostawiło ci też wymowny język  zaznaczyłam  czym wcale nie po-
gardzam.
Spuszczając oczy mówił dalej:
 Niech ci więc wyznam bez obawy wywołania twego gniewu, że gdy tak czołgam
się przed tobą, przenika mnie jakoby zbożny lęk. Nigdy nie widziałem nic tak piękne-
go, jak twoja smukła figura i prosta postawa. Tak musi wyglądać Artemida, gdy tańczy
z dziewczętami na górze Erymantu, choć przyjrzeć się jej znaczy umrzeć. Człowiekowi
oszołomionemu głodem trudno wyrazić uczucia; pozwól jednakże, niech cię przyrów-
nam do młodej palmy w Delos, co prosta i wysoka wznosi się obok ołtarza Apollona
 ołtarza, który sam bóg zbudował wyłącznie z rogów dzikich kóz  tam powiew
morski trąca delikatnie listki palmy, tak jak tu porusza twoje piękne długie włosy.
53
 Zwiedziłeś więc Delos?  spytałam bardzo rozbawiona.  Czy też jest to kom-
plement zapożyczony od któregoś z Synów Homera, którzy uczynili ze świętej wyspy
Apollona swoją główną kwaterę?  Nigdy mnie nikt nie porównywał do młodej palmy;
pewnie dlatego, że nie jestem ani wysoka, ani szczupła, a choć mam długie włosy, nie są
one w żadnym razie moją największą chlubą. Ten obcy wcale nie był głupcem. Zalotnicy
stali zawsze na bezpiecznym w swym mniemaniu gruncie, podziwiając moje zęby, nos
i czoło, kostki nóg oraz palce; wszystko to, pochlebiam sobie, przedstawia się jako tako.
 Oczywiście, byłem w Delos, za dni pomyślniejszych poświęcając łup zdobyty
w boju boskim blizniętom Latony. Gdy po raz pierwszy wzrok mój padł na świętą
palmę, upuściłem srebro i złoto na ziemię i stałem zachwycony, w niemym podziwie
nad jej pięknem. Zdała mi się czymś tak odległym od rzeczy śmiertelnych, obarczonym
taką bezgraniczną mocą, że nie śmiałem dotknąć jej pnia, aby nie upaść bez zmysłów
z samego zachwytu. Takie uczucie i teraz mnie przenika; dlatego mam śmiałość podjąć
cię za kolana, chociaż przedstawiam ci się jako błagalnik twój i niewolnik.
 Co cię przywiodło na Sycylię?
Wzruszył ramionami.
 Sami bogowie wiedzą, czemu z dzielnego okrętu, który się rozbił, ocalili tylko
jednego człowieka i cisnęli go na brzeg, pod twoje stopy, bardziej umarłego niż żywego.
Czyżby umyślili jakieś heroiczne dzieło, którego mam dokonać dla twojego dobra?
Znowu skoczyło we mnie serce, lecz odpowiedziałam, jak tylko mogłam obojętnie
i z rezerwą:
 Kto wie? Nie jestem jeszcze nawet pewna, czy ci udzielić opieki. Długo ukrywasz
się w tej gęstwie?
 Od świtu. Dwie noce temu, mniej więcej milę od wybrzeża w okręt uderzył pio-
run.
 Ty byłeś jego właścicielem?
 Aatwo by udać, że nim byłem, ale nieszczęście chyba nie usprawiedliwia chełpli-
wego łgarstwa. Nie, to był obszerny, dobrze przysposobiony okręt koryncki, który po-
dążał z Libii do swojej przystani; a jak doszło do tego, że znalazłem się na jego pokła-
dzie, to bolesna historia. Dość będzie ci powiedzieć, pani, że burza gwałtowna, choć nie-
długa, przyszła nieoczekiwanie wkrótce po zapadnięciu zmroku. Sama musiałaś ją wi-
dzieć. Spałem wówczas w śródokręciu. Nagle ogłuszył mnie grom, silny zapach siarki
uderzył mi w nozdrza, a zimna morska woda zmoczyła obnażone ciało. Skoczyłem za
burtę i szybko, jak tylko mogłem, odpłynąłem, by wrak, co niemal zaraz zaczął tonąć,
nie wessał mnie w głębinę. W blasku nie kończących się błyskawic widać było pełno
głów  jak kaczek na stawie  zanurzających się raz po raz. Nagle spadł deszcz sy-
czący i przez chwilę wiosłowałem dziko rękami, przerażony zdławionym krzykiem
moich tonących towarzyszy. Pamiętam, jak wołałem do Posejdona:  Ocal mnie, ziemią
54
trzęsący, a będę ci składał ofiarę za ofiarą, najkosztowniejsze, jakie tylko są, chociaż-
bym musiał użyć gwałtu, by cię ułagodzić! Słowa te przerwał mi szarpiący ból w że-
brach, który mnie zupełnie pozbawił tchu, i pomyślałem, że już przyszedł koniec: kraby
dostaną moje ciało, a morska głębia kości. Gdy jednak tonąc sięgnąłem rozpaczliwie
ponad głowę, chwyciłem coś krągłego i twardego  był to maszt okrętu, a raczej jego
czterosążniowy ułamek z przytwierdzonymi doń linami, sczerniały od gromu. Niebu je-
dynie wiadomo, jak zdołałem wsiąść na tę cudownie mi zesłaną belkę; trzymała mnie
jednak na wodzie aż do świtu, kiedy ujrzałem pustą beczkę płynącą opodal, a tuż przy
niej drabinkę okrętową. Liny umożliwiły mi związanie beczki z masztem, z drabinki
zaś zrobiłem pokład, na którym mogłem się położyć na wpół zanurzony w wodzie. Nie
mając z czego zrobić żagla, starałem się wiosłować do odległego brzegu dłońmi i no-
gami. Delfiny igrały dokoła, obok przemknął kormoran  mocząc pióra nurkował za
rybą; ale żaden statek nie podpłynął dość blisko, bym mógł nań zawołać, toteż nieszczę-
sny unosiłem się na wodzie od świtu do zachodu słońca.
Skinęłam głową.
 A ubiegłej nocy chwycił cię wiatr południowy.
 Tak było w istocie. Posłyszałem, jak ogromne zwały wody tłuką w skalisty brzeg,
a za każdym razem, gdy mój maszt wznosił się na grzbiet fali, linia kipiących wód,
śmiertelnie biała w księżycowym świetle, podpełzała jakby wciąż bliżej i bliżej. Na
nowo wzniosłem błagania do Posejdona. Jednak olbrzymi bałwan, największy z naj-
większych, nadpłynął w pędzie, zniósł beczkę i drabinkę i porwał je z wirem. Ciśnięty
naprzód, w kipiące wody, porzuciłem maszt, aby chwycić wystający cypel skały i wy-
drapać się na brzeg, lecz kiedy zacisnąłem uchwyt dłoni, ściągnęła mnie odpływająca
fala. Czułem się jak sepia w marcu, którą rybak bezlitośnie bierze za kark i wyrywa
z jamy w skale razem z kamykami przylgniętymi do macek. Wielki płat skóry zdarłem
sobie z prawej dłoni  patrz!  ale nie bacząc na ból wywalczyłem sobie drogę znów
na morze, daleko od zębatych skał, wypatrując z grzbietu każdej fali, na którą się wspi-
nałem, wyrwy w śmiertelnej linii natarcia kipieli. Wreszcie dojrzałem i popłynąłem ku
niej. Woda wydała się zimniejsza, jakby to było ujście rzeki. Rozpaczliwymi ruchami
dotarłem do wyrwy i znalazłem się w spokojnej, ochronnej przystani. Już ani metra nie
mógłbym przepłynąć, chociaż od tego zależało drogie życie, ale tonąc wyczułem pia-
sek pod stopami i zamroczony stanąłem chwiejnie, kaszląc i rzygając morską wodą.
Dostałem się do tego brzegu i cal po calu wpełzałem nań, aż trafiłem w gęstwinę, a był
tam osłonięty kącik między szlachetną a dziką oliwką, które wyrastały z tego samego
pnia. Rozgarnąłem spadłe liście, położyłem się i obsypałem nimi. Niemal natychmiast
zasnąłem i obudziłem się dopiero przed chwilą.
Niegrzecznie jest pytać błagalnika o imię, ród i ojczyznę, póki się go nie podejmie,
jak nakazują prawa gościnności.
55
 Jesteś wśród nas bezpieczny  zapewniłam go  i dostaniesz jeść i pić bez
zwłoki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •