[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szedł do niej i chwycił ją za ramiona. Chyba miał wielką ochotę
S
R
mocno nią potrząsnąć i walczył z tą pokusą.
- Dlaczego to robisz? - spytał szorstko.
Odchyliła głowę i wytrzymała jego spojrzenie. Patrzyła na
niego tak samo jak on na nią - wyzywająco i ze złością.
- Z uwagi na dawne czasy - wycedziła. - Wiesz, jaka jestem
sentymentalna.
- Kathy...
- Oraz dlatego, że nie lubię, gdy ktoś usiłuje wypłoszyć mnie
z mojego własnego domu. Porzuć wiec ten genialny pomysł. Nie
próbuj się mnie pozbyć, bo ja nigdzie się nie ruszę. Jasne?
- Nie bądz tego taka pewna. Już dawno powinienem cię
związać i w kontenerze wysłać na północ. To optymalne rozwią-
zanie.
Szarpnęła się do tyłu i uwolniła ramiona. Jednocześnie cof-
nęła się o krok.
- Już nigdy w życiu nie odezwałabym się do ciebie.
- Mała strata. - Ostentacyjnie wzruszył ramionami. - Przez
ostatnie trzy lata i tak nie powiedziałaś do mnie ani słowa.
- Nie zaczynaj ze mną - rzuciła ostrzegawczo. - Oskarżę cię o
seksualne molestowanie i napaść. Mój prawnik szybko i sku-
tecznie wsadzi cię za kratki. Ani się obejrzysz, a znajdziesz się
w najbezpieczniejszym miejscu tego stanu!
Parsknął śmiechem. Zanim zdążyła zareagować, znów złapał
ją za ramiona, odwrócił i posadził obok steru na foteliku. Oparł
się o niego dwiema rękami i w ten sposób ją unieruchomił. Po-
chylił się nad nią tak, że ich twarze znalazły się bardzo blisko
siebie.
- Ta afera to moja sprawa. Załatwię ją po swojemu. Ty we-
pchnęłaś się w to wszystko nie proszona.
- Chyba mnie słuch zawodzi! Przecież to ty wepchnąłeś się
S
R
do mojej wanny! Zapomniałeś?
- Naszej wanny!
- Nikt cię do niej nie zapraszał!
- Być może. Ale od niedawna odnoszę wrażenie, że masz
ochotę pobawić się ze mną w dom. W męża i żonę. O to ci cho-
dzi, Kathy? Dlatego nie popłynęłaś z Brennanami?
- Zjeżdżaj, Brent. I daruj sobie tę demonstrację siły. Wcale na
mnie nie działa. Ja po prostu usiłuję ci pomóc. Z powodu Shan-
ny i...
- Tak, tak, wiem. Z uwagi na dawne czasy. - Wyprostował się
i podszedł do burty. Przez chwilę wpatrywał się w ciemną,
lśniącą powierzchnię wody. - No dobrze, możesz zostać, ale
będziemy działać tak, jak ja chcę. Ja ustalam zasady. Zgadzasz
się?
- Jeszcze czego! Chyba nie sądzisz, że będę potulnie cię słu-
chać?
- Mam nadzieję. Wierz mi, skarbie, zrobię dużo, aby zapew-
nić ci bezpieczeństwo. Nie cofnę się nawet przed molestowa-
niem i napaścią.
Posłała mu mordercze spojrzenie.
- Jakie są te zasady? - prychnęła. - Nie do wiary! - mamrotała
rozłoszczona. - Staję na głowie, żeby zachowywać się jak ideal-
na była żona, a ten gagatek...
- Ustala zasady - dokończył uprzejmie. - Właśnie tak ma być.
Akceptujesz ten układ?
- Nie wiem. Muszę najpierw poznać te zasady.
- Gdy dotrzemy do domu, nie będziesz z niego wychodzić.
Nawet na basen, jeśli nie pójdę z tobą. Nie będziesz przynosić
poczty. Masz siedzieć w domu i nie wyściubiać nosa. W ogóle.
- Ależ, Brent...
S
R
- Powiedziałem w ogóle". Zgoda? Skinęła głową z wi-
doczną niechęcią.
- Dobrze - warknęła. - To wszystko?
-- Jest jeszcze pewien drobiazg.
Mów.
- Jeśli chce pani bawić się w dom, panno O Hara, to tylko
pod jednym warunkiem. Będziemy się bawić konsekwentnie.
- Konsekwentnie? To znaczy jak?
- Nie zamierzam sypiać na żadnych kanapach. Ani w pokoju
Sha nny, ani na podłodze.
Kathy poczuła, że robi się jej rozkosznie ciepło. Wiedziała, i
miał na myśli. Otworzyła usta, ale nie była pewna, jak powinna
zareagować, co odpowiedzieć. Poza tym język miała suchy
sztywny jak kołek.
- Ja... - wybąkała. - Ja przeniosę się do sypialni Shanny po-
wiedziała, uciekając wzrokiem w bok. - Albo na kanapę. Nie
mam nic przeciwko temu.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. Nie mogę z tobą
mieszkać, nie sypiając z tobą. Nie jesteś moją żoną, ale bardzo
długo nią byłaś. Wiele lat temu odkryłem, że nie potrafię stoso-
wać połowicznych rozwiązań, gdy idzie o twoją osobę. A ostat-
nia noc tylko to potwierdziła. Jeśli chwilowo mieszkam z tobą,
również sypiam z tobą. Czy to jasne?
Patrzyła na niego tępo i zastanawiała się, czy właśnie nie ofe-
rował jej dokładnie tego, czego chciała. Nie, uznała po namyśle.
Raczej śmiertelnie ją przeraził. Z zachwytem przyjęła ofertę
Brenta, gdyby nie ten jeden użyty przez niego wyraz
,,chwilowo". Jedno słowo, ale nadzwyczaj treściwe. Za jego
pomocą odarł ją ze złudzeń. Stało się oczywiste, że dla Brenta
miała to być tylko zabawa w dom. Niecodzienna zabawa - przy-
S
R
goda z byłą żoną. Równie przelotna jak każdy inny, nic nie zna-
czący romans.
Kathy westchnęła, próbując wyciągnąć logiczne wnioski.
Przecież już sama uznała, że związek z Brentem jest definityw-
nie skończony. Czego więc teraz oczekiwała? Bukietu czerwo-
nych róż? Słodkiej muzyki? Wieczoru przy świecach i wyrafi-
nowanego uwodzenia? To wszystko byłoby tylko udawaniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]