[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Izz przyglądał mu się, jak gdyby patrzył na pustą ścianę. Tony ciągnął:
- Szukam kogoś. - Opisał bandytę.
Izz bez słowa poszedł zadzwonić. Słysząc fragmenty rozmowy, Tony domyślił się, że dzwoni do Sama,
aby się upewnić. Izz wrócił do stołu i ustawił bile.
- Tak - powiedział. - Był tu taki gość. Pamiętam roleksa. Jak grał, zdjął go i położył na barze, więc
wiedziałem, że to podróbka. Był całkiem dobry, ale wymiękł przed końcem drugiej rundy. Za bardzo
się starał, rozumiesz, o czym mówię? W taki sposób nigdy się nie wygra. Jak się zaczynasz za bardzo
starać, już przegrałeś.
- Bywa tutaj?
180
- Czasem. Widziałem go na dzielnicy. Raczej trzyma się z boku.
- Jak się nazywa? - Tony pożegnał się z pięcioma dwudziestodolarów-kami.
Izz podszedł do baru i przerzucił plik brudnych i pogniecionych kartek. Pewnie lista uczestników
turnieju, pomyślał Tony.
- Devon Williams. Tak, to musi być on. Wszystkich innych znam. Kolejne sto dolarów zmieniło
właściciela.
- Dostanę jego adres?
- Masz.
Mieszkał na Sto Trzydziestej Pierwszej, cztery przecznice od klubu.
- Dzięki. Do zobaczenia.
Izz nie odpowiedział. Rozbił piramidę, wbijając dwie bile, pełną i połówkę. Obszedł stół dookoła,
mrucząc pod nosem:
- Decyzje, pieprzone decyzje.
Po wyjściu z klubu Tony stał na Lexington Avenue, zastanawiając się, co począć. Jeżeli wezwie
wsparcie, domyśla się, co się dzieje, i detektywi natychmiast zrobią nalot. Odbiorą mu sprawę, zanim
się zdąży zorientować. Ktoś inny zapisze sobie na konto aresztowanie i Tony straci szansę na
popchnięcie sprawy swojego wniosku o przydział do detektywów.
Dobra, postanowił. Poradzę sobie w pojedynkę.
I tak, uzbrojony w glocka i zapasowy rewolwer, przymocowany do kostki, Tony Vincenzo wkroczył do
mieszkalnej części Harlemu. Mgła była tu tak gęsta, że tłumiła odgłosy miasta. Miał wrażenie, że
znalazł się w zupełnie innym miejscu - w lesie albo w górach. Było cicho, bardzo cicho i niesamowicie.
Przypomniał sobie słowo, którego kiedyś użył ojciec, opowiadając o muzyce: nokturn. Tony nie
pamiętał dokładnie, co oznaczało, ale wiedział, że ma coś wspólnego z nocą. I chyba z czymś
spokojnym.
Uznał, że to dość zabawne. Właśnie szedł samotnie aresztować uzbrojonego i groznego przestępcę. I
myślał o spokojnej muzyce.
Nokturn...
Pięć minut pózniej dotarł do kamienicy, w której mieszkał Devon Williams.
Zciszył motorolę i przypiął nadajnik do ramienia, tak aby móc nadać komunikat 10-13, funkcjonariusz
wzywa pomocy, nawet gdyby został postrzelony. Zawiesił odznakę na kieszeni skórzanej kurtki i
wyciągnął glocka.
Wsunął się do holu i przeczytał spis lokatorów. Williams mieszkał na pierwszym piętrze. Tony wyszedł
z budynku i wspiął się po schodach przeciwpożarowych. Okno było otwarte, ale zasłonięte. Nie
widział wnę-
181
trza mieszkania zbyt wyraznie, lecz dostrzegł Williamsa, który wszedł chyba do kuchni. Bingo!
Williams niósł futerał na skrzypce i wciąż miał na sobie dres. Co oznaczało, że nadal może być
uzbrojony.
Głęboki wdech.
Dobra, co teraz? Wezwać wsparcie czy nie?
Nie... Taka okazja trafia się raz w życiu. Sam to zrobię i zdobędę złotą odznakę.
Albo zginę.
Nie myśl o tym.
Rusz się!
Tony cicho wszedł przez okno do małego salonu. Poczuł kwaśny zapach jedzenia i brudnych ubrań.
Wolno przekradł się na korytarz i przystanął pod drzwiami kuchni. Otarł pot z dłoni, w której ściskał
pistolet.
Dobra, teraz.
Raz...
Dwa...
Tony zamarł.
Z kuchni dobiegła muzyka.
Ktoś grał na skrzypcach.
Nieco zgrzytliwie i niewprawnie. Jak gdyby zaskrzypiały zardzewiałe zawiasy. Ale po chwili, gdy muzyk
wykonał kilka gam, dzwięk stał się czystszy i głęboki. Tony, czując łomot własnego serca, przykleił się
do ściany i przechylił głowę, słysząc, jak skrzypek wydobywa z instrumentu jazzowe frazy.
A więc w mieszkaniu były dwie osoby, może więcej. Prawdopodobnie paser. Może nawet kupiec
stradivariusa. Czy to znaczy, że broni jest więcej?
Wezwać wsparcie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]