[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dolores go znalazła i po przeczytaniu spaliła. Twierdzi, że to był paszkwil na nią, lecz
z
tego, co mówi Jose, wynika, iż tylko pewne niewielkie fragmenty dotyczyły jego żony.
Zniszczyła również te jego pierwsze utwory, z zemsty albo po prostu dlatego, że nie
wierzyła,
aby miały one kiedykolwiek jakąś wartość. Pózniej okazało się, iż pamiętniki spaliła
dopiero po śmierci Josego, przechowując je przez kilka lat, być może dla jakichś
ukrytych
celów.
I Mario o tym się dowiedział?
Tak. Ale dopiero trzy miesiące temu. Sprawa pamiętnika ciągnie się już od kilku lat.
Chyba zaczęła się gdzieś w rok po oficjalnej śmierci Bragi. Nie wiem, czy ci Bonnard
mówił, ale w wyniku przeszczepiania osobowości powstały w pamięci Josego znaczne luki.
To bardzo go męczyło, zwłaszcza pózniej, gdy w pełni odzyskał sprawność umysłową.
I wówczas przypomniał sobie o pamiętniku... Tego rodzaju materiał mógłby mu bardzo
pomóc. Bonnard rozpoczął więc starania o wydostanie od byłej żony Bragi tych
pamiętników.
Ale ona kręciła. Twierdziła, że Jose nic jej nie pozostawił. Profesor nie był pewny,
czy Braga nie cierpi na paramnezję, i właściwie postawił krzyżyk na całej sprawie.
Dopiero
parę miesięcy temu w rozmowie z Josem Mario przypomniał sobie, iż przed pięciu czy
sześciu laty widział u matki grube bruliony w charakterystycznych okładkach. Za namową
Josego począł szukać brulionów po domu i nie wiem, jak tam było, ale w końcu się wydało,
że wszystko zostało przez matkę zniszczone. Chłopiec nie wiedział zresztą początkowo,
iż chodziło tu o pamiętniki. Szukał dzieł literackich.
To dlatego Jose telefonował do Maria?
Ależ nie! Jose po prostu tęsknił za synem. Bonnard zdecydował się na fen dość ryzy-
87
kowny krok ze względu na stan psychiczny Josego. Sprawa pamiętnika wypłynęła dopiero
w trzeciej czy czwartej rozmowie. I to zupełnie przypadkowo.
Naprawdę?
Ależ żachnęła się gwałtownie. Ty nie znasz Josego! Nie znałeś go przed śmiercią...
i teraz... Widzisz go tylko oczami tej wiedzmy. Wyobrażam sobie, co ona ci o nim
naopowiadała... A czy wiesz, że zmusiła swego syna, aby przysiągł, iż nie powie nikomu o
zniszczeniu rękopisów? I teraz się od niego o tym nie dowiesz. Powiedział tylko ojcu,
gdyż uważa, że jego nie dotyczy przyrzeczenie.
65
Ciekawe, dlaczego ją tak nienawidzisz? Moim zdaniem, mimo wad, to biedna,
nieszczęśliwa
kobieta.
Co ty opowiadasz?! oburzyła się Katarzyna. To chciwa, podstępna, samolubna,
pozbawiona skrupułów baba. %7łebyś ty wiedział, co Jose przez nią przecierpiał!...
Patrzyłem na Katarzynę i zastanawiałem się, dlaczego właśnie ona, tak często imponująca
mi obiektywizmem i rozsądkiem, nie znajduje w sobie ani cienia wyrozumiałości dla
matki Maria. Czy nie widziała tego, co działo się tu przed chwilą?
Słuchaj, moja droga. Czyś ty czasem nie kochała się w Josem?
Spuściła gwałtownie głowę.
A więc tak? powiedziałem cicho, ze współczuciem. Może zresztą jeszcze dziś...
Patrzyła na mnie w milczeniu szeroko rozwartymi oczyma, ale wiedziałem, że jest myślą
gdzieś bardzo daleko.
Myślisz, że... bez sensu jest kochać cień wyszeptała ledwo dosłyszalnie.
XIV
Dzień wstał znów słoneczny. Niebo było czyste, bez jednej chmurki nad horyzontem,
gdy z Katarzyną i księdzem Alberdi ruszaliśmy sprzed Instytutu.
Pani de Lima i Mario wyjechali z profesorem Bonnardem cztery i pół godziny wcześniej,
tak jak zaplanował uczony poprzedniego dnia. Widziałem się z nimi rano. Dolores
była blada i zmęczona. Długo w noc przesiedziała u Bonnarda w gabinecie. Widocznie
jednak doszli do porozumienia bez mojej pomocy, bo zauważyłem, że odnosi się do niego
ze szczerym szacunkiem. Przed odjazdem powiedziała mi, że powinienem rzeczywiście
jak najszybciej wycofać skargę, a ona postara się przekonać swego męża o słuszności tej
decyzji. Zapewniłem ją, iż wstępne kroki podejmę dziś jeszcze. Nic mnie przecież już nie
zatrzymywało w Punto de Vista i postanowiliśmy z Katarzyną, że gdy tylko odwiozę
Alberdiego
na plebanię, ruszymy zaraz w drogę powrotną do stolicy.
Szosa była opustoszała i wyraziłem nawet przypuszczenie, iż da Silva po wczorajszym
ostrzeżeniu Bonnarda zwinął swoje czujki . Katarzyna nie podzielała jednak mego
optymizmu,
twierdząc, iż pułkownik nie należy do ludzi, którzy łatwo kapitulują.
Alberdi nie brał udziału w rozmowie. Ponury i milczący, siedział poza naszymi plecami
i choć wyjął brewiarz, nie czytał go, patrząc w zamyśleniu przed siebie zmęczonymi
oczyma.
W odległości dwóch kilometrów od Instytutu droga skręcała w lewo i wspinała się powoli
w górę, ku wzgórzu, na którego stokach rozłożyła się osada. Słońce świeciło tu
wprost przed nami i jego blask, odbity od nagrzanej nawierzchni szosy, raził wzrok.
Sięgnąłem
właśnie po okulary przeciwsłoneczne, gdy siedząca obok mnie Katarzyna wydała
nagle okrzyk:
Patrz!!!
Daleko, na drodze, w tumanie kurzu, poruszała się gromada ludzi. Szli naprzeciw nas
zwartą masą, przez całą szerokość szosy, a nad ich głowami kołysały się jakieś barwne
przedmioty czy transparenty. Wkrótce już mogliśmy rozróżnić szczegóły zbliżającego się
pochodu i okazało się, że były to chorągwie kościelne, z kolorowymi wizerunkami Matki
Boskiej i świętych.
Zmniejszyłem nieco szybkość jazdy, obserwując z uwagą zbliżający się tłum. Nie była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]