[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na. Ja słaniałem się bezsilny chciałem powstrzymać ofiarę
chciałem zacząć bluznić i szyóić z tego szalonego obrzędu, ale kie-
dym spojrzał na ten tłum, w jakimś nadprzyroóonym upojeniu po-
grążony zamilkłem naraz i sam uległem temu nastrojowi.
Damajanti raz jeszcze mnie pocałowała i rzekła mi:
Nie płacz po mnie. Jeszcze się zobaczymy.
Na chwilę mię to uspokoiło, ale zbyt silna była moja niewiara, aby
to uspokojenie trwać mogło dłużej.
Tłum szedł ulicami, powoli stąpając za dwojgiem głównych osób
tej uroczystości, to jest Narajaną i Damajanti. Koło Narajany byli
trzej ri iri ministrowie oraz ważniejsi przedstawiciele ich
magistratur; koło Damajanti było dwaóieścia cztery najprzedniej-
szych niewiast z Suriawastu w sukniach czerwonych jak ogień.
Tuż za nimi szła najbliższa roóina ofiarnicy i mięóy nimi ja pół-
nieprzytomny. A za nimi tłum olbrzymi, prawie dwaóieścia tysięcy
luói liczący. Szli i na przemian to jedna, to druga grupa śpiewała
pieśni odpowiednie z towarzyszeniem instrumentów muzycznych.
Blisko goóinę trwała droga, którą niegdyś przeleciałem w sie-
dem minut. Byliśmy na polu Marsowym. Na środku pola stał dość
wysoki stos z drzewa sandałowego, mający u boku roóaj schodków.
Tylko Narajana i Damajanti weszli na środek placu, góie koło sto-
su stało kilku luói, widocznie mających służbę przy tym obrzęóie.
Była tam nadto w pobliżu grupa muzykantów i śpiewaków. I roóina
również została dopuszczoną do środka równiny, abyśmy mogli się
z nią pożegnać.
Koło stosu było małe ognisko, a przy nim kilka pochodni. Znów
dał się słyszeć śpiew i muzyka. Damajanti wzięła w rękę jedną z po-
chodni i podpaliła stos z jednej strony, a potem z drugiej. Po czym,
uśmiechnięta i uszczęśliwiona po schodkach wstąpiła na stos
i pocałunki nam posyłała ostatnie pożegnalne. Oliwą przesycone
drzewo sandałowe zaczęło płonąć żywo i gwałtownie, złotym płomie-
niem, który w blasku południa przechoóił w odcień błękitno-ró-
żowy. Ofiara usiłowała stać na tej ruchomej płaszczyznie, ale zwolna
traciła równowagę. Jeszcze się uśmiechała jeszcze posyłała nam
pocałunki, i zawołała:
%7łegnajcie! Nowe rozpoczynam życie!
Płomienie ją ogarnęły w całości: runęła na czerwone od ognia
polana chwilowo jeszcze nogi jej drgały, ale w końcu leżała bez-
i Miranda 69
władna i nieruchoma. I oto zdumienie moje przerosło wszystko, com
wióiał dotychczas, choć mię i o tym uprzeóano. Ciało, które się tu
paliło nie był to bynajmniej astral nadmaterialny, ale zwyczajne
ciało luókie, którego atomy góieś bujały w przestrzeni i w mo-
mencie, gdy astral wyzwolił się z więzów ziemi, ciało to raptownie
znalazło się na swoim miejscu.
Oczy moje były bielmem materii zakryte i nie mogę stwieróić,
czy prawdą jest, co mi w pewnej chwili powieóiała Sakuntala, wska-
zując jakiś punkt na powietrzu.
Patrz, oto dusza Damajanti leci w wyżyny! Wióisz ten błękitny Oko, Wiara, Dusza
obłok? To ona.
Wszyscy go wióieli tutaj wszyscy wołali:
Pozdrowiona bądz, Damajanti!
Ja nie wióiałem nic i przypuszczałem po prostu, że cała ta
gromada luói ulega złuóeniu. A jednak zbyt wielka powaga była
w ich słowach i nie wolno mi traktować jej fałszywie. Widać mają
oni inne oczy.
Kiedy zwłoki spłonęły na popiół, odpowiedni urzędnicy zebrali
popiół w urnę i oddali ją roóinie.
Jednakże Narajana uznał za właściwe nie chować ofiarnicy na cmen-
tarzu powszechnym, ale urnę z jej popiołami umieścić w świątyni
Słońca.
Uważał bowiem jej czyn za zjawisko przełomowe w historii Suria-
wastu: jej dobrowolne męczeństwo podnosiło duchowość ludu Sło-
necznego o jeden stopień wyżej.
Było to dnia 12 września 1918 roku.
Nie sądzcie, że tylko my tu na miejscu wióieliśmy tę wielką uro-
czystość. Wieść o tej ofierze rozeszła się w jednej chwili po całym
kraju, telepatycznie rozpowszechniona przez specjalnych heroldów
i również wszyscy, choć na różnych końcach republiki zamiesz-
kali, całą tę uroczystość wióieli naocznie. Nie wióieli jej tylko za-
przańcy z doliny Gór Zielonych, ale wieść o tym doszła ich w jakiś
czas pózniej i liczna młoóież, która dotąd żyła tam oderwana od
praw miejscowych zjawiła się nagle w stolicy, prosząc, alby ich
dopuszczono do ceremonii odcieleśnienia.
Jednakże dla mnie pobyt na tej wyspie utracił wszelki powab.
O tym tylko marzyłem, aby Suriawastu pożegnać i udać się góie
bądz, choćby do Kalibanów.
Próżno mię nęcił Wasiszta, chcąc mi pokazać tutejsze szkoły, wy-
twórnie różnych obiektów potrzebnych do życia, gospodarstwo rol-
ne, hodowlę bydła itd. Wieóiałem o tym pokrótce, ale już nie
byłem tego ciekawy: i choć niejedno jeszcze wiem, nie będę wam
o tym mówił. Przyszło mi do głowy, że często najidealniejsze zasa-
dy łączą się ze szczególnym okrucieństwem w czynie. Jakże można
w tym świecie istot uduchowionych. uwieczniać tradycję tak bar-
barzyńskiej ofiary! Nie nie mogłem tu dłużej pozostać.
i Miranda 70
Noc miałem niespokojną ukazała mi się w sennym wióeniu
Lenora, jakby żegnając mię na wieki.
Prosiłem nazajutrz Wasisztę, aby mię przewiózł przez Kalibanię do
jakiego portu. Muszę tu bowiem zaznaczyć, że ponieważ Słońcogród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]