[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do środka. Krótko trzasnął kontakt. Potem dochodzić poczęły słabo
przytłumione cienką ścianą odgłosy krzątającego się po pokoju człowieka. W
pewnym momencie zaszumiała woda w umywalce i w plusk mytych rąk
włączyła się melodia popularnej piosenki Serce w plecaku", gwizdana przez
mężczyznę.
Szczuka spojrzał na zegarek. Półtorej godziny, które go dzieliło od
zapowiedzianego w Monopolu" bankietu, wydało mu się ogromnym
obszarem czasu. Nie czuł się na siłach spędzić go samotnie. Postanowił
odwiedzić Staniewiczową. Wiedział, że listu nigdy do niej nie napisze, a
ostatecznie należało ją powiadomić o śmierci Marii. Raz się zdecydowawszy
poczuł ulgę. Włożył płaszcz, kapelusz, wziął laskę. Sąsiad, chodząc po pokoju,
dalej pogwizdywał swoją piosenkę.
Po chwili Szczuka znalazł się na rynku. Parno było i ze wschodu
nadciągały ciemne chmury. Wyglądało, że zanosi się na burzę.
Staniewiczową mieszkała na jednej z przecznic Trzeciego Maja, nie
opodal parku Kościuszki. Szczuka słabo znał Ostrowiec, musiał więc jednego
z przechodniów spytać o drogę. Nie było to daleko. Już dochodząc do Alei
spostrzegł mały, narożny bar. Wstąpił tam i na stojąco wypił przy bufecie dwa
duże kieliszki wódki.
Jak zwykle w pózne sobotnie godziny popołudniowe Staniewiczową
miała u siebie gości. Boło ich teraz troje: oboje Puciatyc-cy, którzy po
przymusowym usunięciu się z Chwalibogi zamieszkali na razie w Ostrowcu,
oraz młody Fred Teleżyński, zagnany tutaj z odległego Podlasia.
Pani Kasia, smukła i zgrabna w swojej sukni koloru czerwonego wina,
rozlewała kawę do ustawionych na tacy filiżanek. Adam Puciatycki rozglądał
się po wnętrzu. Pokój był nieduży i zaciszny, wysłany dywanami, pełen makat,
obrazów i ładnych drobiazgów,
53
|mimo pewnego przeładowania (przed wojną Staniewiczowie mieli
»wiele wiÄ™ksze mieszkanie) urzÄ…dzony ze smakiem.
- Trzeba przyznać, moi drodzy - powiedział Puciatycki swoim
sowym głosem - że u pułkownikowej człowiek naprawdę odpo-
tva. Zapomina się o całej brzydocie tam... - wskazał w stronę la.
Staniewiczowa uśmiechnęła się:
- Cieszę się bardzo. Ale z jednym zastrzeżeniem: nie ma tu-kj
żadnej pułkownikowej.
Puciatyccy, on starszy, szczupły mężczyzna o długich kończy-ch i
małej, wąskiej głowie, ona - także wysoka, z dużą, końską arzą,
oboje się roześmieli. Teleżyński, rosły i silny, z krótkim, amym
wąsikiem, palił ze znudzoną miną fajkę.
- Słusznie - powiedział Puciatycki. - Ja też teraz wolę, żeby lie nie
tytuÅ‚owano. Ale a propos tytułów, opowiem paÅ„stwu »awne
zdarzenie... Przyjeżdża do nas przed kilkoma dniami aciwy nasz
Mroczek...
- Co za Mroczek? - spytał Teleżyński.
- Nie pamiętasz Mroczka? Nasz ogrodnik z Chwalibogi.
-Ach, ten! Pojęcia nie miałem, że się Mroczek nazywa. Puciatycki,
niezadowolony, że mu przerwano, machnął ręką:
- Wszystko jedno, to mało ważne! Przyjeżdża zatem nasz X)czek
obładowany różnymi wiktuałami i powiada: Panie hra-L." Ja mu na
to: Jaki hrabio? Nie wiesz, durniu, że mamy te-|demokrację?"
- Teleżyński wybuchnął głośnym, zdrowym śmiechem.
| -1 cóż na to ten pański Mroczek? - spytała Staniewiczowa.
E-Co Mroczek? A to najlepsze! Mówi obrażonym głosem: Ja
yestem, panie hrabio, za demokracjÄ…". Dobre, co? Taki jest
kkilud!
| - Nie przesadzaj - skrzywił się Teleżyński. - Tak dobrze nie
| Wróć do Chwalibogi, to się przekonasz.
| Puciatycki wydÄ…Å‚ dolnÄ… wargÄ™.
h Pewnie, że wrócę, a coś ty myślał? Zobaczysz za rok. Po
(ch będą mnie całować.
IStaniewiczowa uznała za właściwe przypomnieć się w roli
Idomu.
" Proszę państwa, kawa wystygnie... uciatycki sięgnął po
filiżankę. Zanim się zdecydował na szy łyk, przez chwilę
wdychał aromat kawy.
- Znakomita! - powiedział bardziej niż zwykle nosowo, pochylając
jednocześnie swoją małą głowę w stronę siedzącej obok Staniewiczowej. -
Moje gratulacje.
Ujął jej rękę i pocałował. Potem wyciągnął przed siebie długie nogi i w
poczuciu pełnego zadowolenia wygodniej się umieścił w głębokim fotelu.
- Nie za mocna? - spytała Staniewiczowa.
- Absolutnie nie! A propos za mocna... - spojrzał na Tele-żyńskiego. -
Pamiętasz, Fred, co mówił o kawie Tonio Utrzycki? Teleżyński się zastanowił:
- Tonio?
- Nie pamiętasz? Kawa nigdy nie może być za mocna, a piękna kobieta za
słaba.
Zebrani roześmieli się. Teleżyński wyjął z ust fajkę.
- Doskonale, że przypomniałeś Tonią. Były od niego wiadomości.
- Co ty mówisz? - zawołał Puciatycki. - Gdzie? Do kogo?
- W Warszawie mówiła mi Rózia Wądołowska. Pisał do Marytki.
-I co?
- Nic. Siedzi w Londynie i zastanawia się podobno, czy nie wrócić.
- Wrócić? Dokąd wrócić?
- Tutaj.
- Niee! Zwariował?
- Prawdopodobnie. Rózia Wądołowska twierdzi, że na pewno.
Puciatycki był bardzo poruszony.
- Niesłychane! Chce wrócić tutaj? Po co, na co? Co mu się stało? Taki
rozsądny chłopak. Niech pani pomyśli, droga pani, żona Tonią, Marytka, wie
pani... ta mała Sulemirska...
Staniewiczowa nic o niej nie słyszała, lecz skinęła głową z pełną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]