[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sile, jakiej jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Niebo, ziemia, rzeka, wszystko płonęło. 3. Dywizja
Zmotoryzowana została zniszczona w ciągu jednej godziny, jeden z pułków piechoty wraz ze
swą artylerią został zmieciony z powierzchni ziemi. Ludzie, powyrzucani eksplozjami z
bunkrów i okopów, byli zamiatani po śniegu jak liście przez burzę. Niektórzy, straciwszy
zmysły, wyli i łkali. Stal i dym dosłownie wyskakiwały z przeoranej ziemi. Trwało
bombardowanie tak przerazliwe, że wydawało się niemożliwe, by je przeżyć. A przecież
byliśmy przy życiu, gdy nade-
151
szły czołgi, a za nimi hordy Kozaków wyjących i wymachujących szablami.
16. Dywizja przeszkodziła okropnemu klinowi rosyjskiemu w przedostaniu się do
Stalingradu. Porta, Mały i ja leżeliśmy w rowie wśród setek skrwawionych trupów, które
żołnierze chowali w chwili, gdy natarcie się zaczęło. Przez całą noc leżeliśmy, słysząc
skrzypiące gąsienice i galopujące konie. Nie było trudno upodobnić się do martwych, do tego
stopnia trupy oblały nas krwią. Dopiero nazajutrz po południu, gdy znów zapanowała cisza,
wróciliśmy na drogę do Stalingradu. Jeniec rosyjski, który udawał martwego równocześnie z
nami, odmówił opuszczenia nas. Powiedzieliśmy mu, żeby zmykał do własnych linii, ale
absolutnie nie chciał się na to zgodzić.
- Jeśli wrócę, rozstrzelają mnie! Jest zabronione dać się wziąć do niewoli, powiedział
towariszcz Stalin.
- On jest dupkiem - orzekł Porta. Rosjanin nie zaprzeczył.
Jak okiem sięgnąć zamarznięte trupy, porozbijane samochody, poprzewracane działa,
zaopatrzenie spopielone, mundury, broń. W jednym z pospiesznie porzuconych biur
znalezliśmy maszyny do pisania w liczbie dostatecznej, by w nie zaopatrzyć załogę wielkiej
fabryki. Było tam wszystko. Wszystko! Odzież zimowa, nowiuteńkie futra, filcowe buty,
benzyna, broń... Nie wierzyliśmy własnym oczom. W tym okresie brak nam było nawet tego,
co absolutnie niezbędne; prawie trzeba było prosić o zezwolenie na strzał z karabinu, a tutaj
zaopatrzenia było po gardło... przez głupotę.
152
Zawsze praktyczny Porta zamienił swą rojącą się od robactwa odzież na nową i na
białe futro. Zaproponowaliśmy je także rosyjskiemu jeńcowi, ale jego morale upadło tak
nisko, że wolał nieustannie jęczeć, że zostanie rozstrzelany przez swoich i że chciałby, aby
Forteca Stalingradzka trzymała się jeszcze przez sto lat! Tego nie mogliśmy mu obiecać.
O zmroku wszyscy czterej daliśmy dyla, a Porta załatwił zapisanie nas do szpitala
polowego tak napchanego, że nawet pułk Gestapo nie mógłby się tam połapać. Ale trzeciego
dnia wszystko się popsuło. Porta został przyłapany na gorącym uczynku plądrowania i
zamknięto go, w oczekiwaniu na sąd wojenny, w piwnicy strzeżonej przez starego
sanitariusza.
Tej samej nocy Mały udusił głupiego sanitariusza, który próbował przeszkodzić Porcie
w ucieczce, a my rzuciliśmy się do najbliższego lasu. Pewien współczujący kapelan zabrał
nas do swojej amfibii, ale pogoń deptała nam po piętach i ksiądz, który nie potrafił dość
szybko wysiąść, został zabity. W chwilę pózniej zmotoryzowany patrol żandarmerii
zatrzymał nas jako dezerterów. Sprawy wyglądały z minuty na minutę gorzej. Zamknięto nas
w stodole z pięćdziesięcioma innymi i powiedziano nam, że będziemy ofiarami pewnego
słynnego sądu wojennego.
W ciągu dwóch minut, nie zwlekając, wymierzał karę śmierci. Feldwebel żandarmerii
poprzypinał nam do mundurów czerwone kartki. Większość więzniów w stodole nosiła
czerwone kartki, z wyjątkiem dwóch, którzy mieli zielone; ci mieli pójść do więzienia.
Wrota otwierały się co chwilę i wchodzili dwaj żandarmi, by zabrać jakiegoś gościa
na egzekucję. Za każdym razem rozglądali się wokoło z uśmiechem, od którego cierpła skóra.
- Ty, tam dalej, wyglądasz na zmęczonego. No to chodz z nami!
Zabrali również jednego podoficera za to, że po prostu miał wesołą minę. Wrota
zamykały się dla wszystkich w środku i wystarczyło policzyć do pięćdziesięciu, by usłyszeć
salwę. Jakiś wyprowadzany Oberfeldwebel rzucił się na schodach na dwóch psów gończych,
zabił jednego z nich, ale sam został ciężko ranny. Rozstrzelano go leżącego.
Nasza kolej miała wkrótce nadejść.
Nagle rozległy się krótkie wystrzały armatnie i dobrze znany skrzyp gąsienic.
Zaszczekał karabin maszynowy, po tym nastąpiła cisza. Mały wspiął się na więzbę dachową i
pozdejmował z dachu wiązki strzechy. Cała wieś płonęła, na ulicy widać było tylko
porozrzucane trupy i galopujących Kozaków; jakiś oficer bez hełmu i płaszcza, wyraznie
szukający kryjówki, został powalony cięciem błyszczącej szabli.
- Nogi za pas! - zarządził Porta. - To Iwan doko nuje czystki. Jeśli będziemy się
ociągać, to krecha.
Nasz Mały i wielki Feldwebel artylerii wysadzili drzwi wejściowe i znalezli u stóp
schodów żandarma z kulką w głowie. Mały chwycił jego pistolet maszynowy i już mieliśmy
wyskoczyć na dwór, gdy Feldwebel do nas zawołał: - Zaczekajcie, idioci! W ten sposób
daleko nie zajdziecie. Nie macie już waszych papierów i łazicie sobie z kartkami skazanych
na śmierć na brzuchu! Głupszymi już być nie
154
można. Pierwszy napotkany oddział postawi was pod murem.
Oczywiste było, że z jego ust przemawia rozsądek, w służbie wojskowej brak
papierów to zguba.
- Chodzcie tędy! - rozkazał twardym głosem, wskazując drzwi, które wyłamał
kopnięciem.
Seria z peemu po całym pokoju i dwa psu gończe padają. I oto w szafie leżą wszystkie
nasze książeczki wojskowe i dowody tożsamości! Feldwebel każe nam oblać pokój benzyną;
wrzucamy do środka granat ręczny przywiązany do kanistra benzyny i wszystko staje w
ogniu.
- Ocaleni! Jeśli zostaniemy złapani, nie ma przeciw nam dowodów.
- Pójdziesz z nami? - pyta Porta. - Należymy do dobrej kompanii.
- Och nie, jestem stary, stary SA i mam dość wojny i wszystkiego. Ale idę do Ruskich,
wolę skończyć w obozie jeńców. Tam nie może być gorzej, niż tutaj.
- Rozstrzelają cię, mój stary, albo będą cię ciągnąć za koniem, przywiązanego do
ogona. Widziałem już, jak to robią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]