[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z uznaniem:
- No, braciszku, widzę, że niewiele już skorzystasz ode mnie. Teraz chyba tylko Smuga
mógłby nauczyć cię czegoś nowego.
- To pan Smuga tak dobrze strzela? - zdziwił się Tomek. - Myślałem, że nikt już lepiej nie
52
potrafi jak pan.
- Ho, ho! Smuga to mistrz nad mistrzami! Nawet najmniejsze bydlę
trafia między ślepia - odparł bosman pewnym tonem, chociaż wszystko, co wiedział
o Smudze, pochodziło z opowiadań ojca Tomka.
Oczywiście Wilmowski nigdy nie mówił bosmanowi o strzelaniu między ślepia", lecz
Nowickiemu zdawało się, że taka nieścisłość nie sprawi chłopcu różnicy.
Tomek jednak już poprzednio postanowił we wszystkim wiernie naśladować wielkiego
łowcę. Zamyślił się więc nad słowami bosmana. W wyniku rozmyślań wyszukiwał jak
najmniejsze puszki, rysował na nich dwa kółka, które miały być ślepiami zwierząt"
i zaczął od nowa ćwiczenia. Robił to w najściślejszej tajemnicy nawet przed bosmanem.
Dni szybko mijały. Aligator" płynął coraz dalej na południowy wschód.
53
CEJLOCSKI SAOC I BENGALSKI TYGRYS
Tomek z niecierpliwością obserwował ląd wyłaniający się z rozkołysanego morza. Była to
wyspa Cejlon18 - kraina pereł, białych szafirów, pięknych palm i rzadkich roślin. Aligator"
wolno przepłynął przez szerokie wrota utworzone przez dwa potężne łamacze fal
i znalazł się w wielkiej, przytulnej przystani, porcie Colombo będącym stolicą Cejlonu.
- Wybieram się z panem Smugą na wybrzeże. Jeżeli masz ochotę, możesz pójść z nami
- oznajmił Tomkowi ojciec, gdy opuszczono pomost na molo. - Musimy załatwić
formalności konieczne do przetransportowania zwierząt na statek.
- Czy to chodzi o słonia i tygrysa? - zapytał Tomek.
- Tak, stąd właśnie mamy przewiezć je do Australii - potwierdził Wilmowski.
- A to wspaniale! leszcze nie widziałem żywego słonia ani tygrysa. Czy ten słoń jest
oswojony?
- Należy się spodziewać, że przeszedł już odpowiednią tresurę. Zabiorę aparat
fotograficzny, powinieneś posłać wujostwu Karskim fotografię z dalekiej podróży.
- Oczywiście. Ja bym tak chciał...
- Chciałbyś na słoniu?
- Tak!
- Zobaczymy - odparł Wilmowski - Przygotuj się szybko do wyjścia na ląd.
Po kilkunastu minutach Tomek powrócił na pokład, gdzie już oczekiwał na niego ojciec z
dużym futerałem mieszczącym aparat fotograficzny. Po wąskim, chybotliwym pomoście
zeszli na molo. Wkrótce znalezli się na rozległym placu.
Tomek poprawił na głowie korkowy hełm, aby osłonić cieniem oczy i rozejrzał się wokoło.
W pobliżu stało kilka dwukołowych wozów, których boki i półokrągłe budy obciągnięto
matami. Pojazdy te zaprzężone były w azjatyckie rogate zebu, które jako bydło stepowe
wywodzi się od tura19. Tomek dowiedział się od ojca, że podobne do zebu bydło stepowe
jest także spotykane w Afryce wśród wielu szczepów murzyńskich. Tam też niektóre jego
18 Wyspa Cejlon (o obszarze 65608 km2) leży na Oceanie Indyjskim u południowego wybrzeża Półwyspu
Indyjskiego.
19 tur (Boś primigenius) wymarł kompletnie kilkaset lat temu.
54
rasy, jak na przykład wahuma lub watussi, odznaczają się rogami imponującej wielkości,
inne wyróżniają się mniej bądz bardziej wydatnym garbem utworzonym przez
nagromadzony tłuszcz. Garb ten szczególnie silnie rozwinięty jest właśnie u azjatyckich
zebu. Dziwna wydała się Tomkowi wiadomość, iż w Indiach czczą zebu jako święte
zwierzę, które trzymane jest w świątyniach, a zabicie go ściąga na winowajcę karę
śmierci. Tu na Cejlonie posługiwano się nimi jako zwierzętami pociągowymi. Stały teraz z
największą obojętnością w lejącym się wprost z nieba żarze słonecznym. Dalej zauważył
Tomek rząd ryksz z siedzeniami umieszczonymi między dwoma wysokimi kołami. Przy
każdej z nich czuwał brązowy Syngalez20. Na widok białych przybyszów wychodzących z
portu, trzech krajowców podbiegło ciągnąc jednoosobowe wózki. Podróżnicy wsiedli do
ryksz. Powiozły ich one w głąb miasta prostymi, szerokimi ulicami.
W porcie oraz w dalszych dzielnicach Colombo panował ożywiony ruch. Zrodkiem ulic
przebiegali, tupocząc bosymi stopami, usłużni kulisi i z niezwykłą zwinnością lawirowali
rykszami w barwnym tłumie przechodniów. Tomek spoglądał z podziwem na smukłych
Syngalezów, którzy zamiast spodni nosili spódnice, a długie, czarne włosy spinali na tyle
głowy szylkretowymi grzebieniami. %7łółte, zielone i czerwone ich zapaski mieszały się
z białymi i niebieskimi opończami Hindusów. Od czasu do czasu Tomek dostrzegał
w barwnym tłumie kapłanów ubranych w powłóczyste, żółte szaty. Kobiety - Syngalezki
i Tamilki - wyróżniały się błyszczącymi kolczykami i bransoletami. Wielu przechodniów
osłaniało głowy kolorowymi parasolami. Po krótkiej, szybkiej jezdzie ryksze wiozące
naszych podróżników zatrzymały się przed murowanym budynkiem. Tutaj mieściły się
biura przedsiębiorstwa transportowego. Okazało się, że słonia i tygrysa można w każdej
chwili załadować na statek. Załatwiono więc formalności, po czym podróżnicy w
towarzystwie przedstawiciela przedsiębiorstwa, wysokiego i chudego Anglika, udali się
po zwierzęta.
Trzymano je w podmiejskiej posiadłości angielskiego kupca. Niski mur ogradzał rozległy
park, w głębi którego stał obszerny dom. Nie zwalniając biegu kulisi zatoczyli półkole i
przez otwartą, ozdobnie wykonaną, żelazną bramę wbiegli w szeroką aleję. Po jej oby-
20 Cejlon zamieszkują Syngalezi, Tamile i Hindusi.
55
dwóch stronach wystrzelały w górę smukłe pnie wysokich palm. Zielone, długie
pióropusze liści rzucały ożywczy cień. Dalej roztaczał się cały przepych tropikalnej
zieleni. Wśród rozrzuconych rzadko drzew: chlebowych, cynamonowych, gozdzikowych,
magnoliowych i wspaniałych hebanów, widniały niezliczone drzewka: oliwkowe,
cytrynowe, pomarańczowe oraz krzewy bananowe o olbrzymich liściach, ukrywających
kiście dojrzałych owoców.
Ryksze zatrzymały się przed jednopiętrowym, białym, murowanym domem z głęboką,
dobrze ocienioną werandą. Anglik wysiadł pierwszy i zaprosił podróżników do siebie na
krótki odpoczynek. Zaledwie usiedli w głębokich, bambusowych fotelach, młody Hindus
postawił przed nimi olbrzymie tace pełne wschodnich doskonałych słodyczy, owoców
oraz zimnych, orzezwiających napojów.
W czasie gdy jego towarzysze rozmawiali z Anglikiem, Tomek zjadł kilka soczystych
owoców, coraz to spoglądając niecierpliwie w głąb parku. Tam zapewne musiał
znajdować się słoń, którego mieli zabrać do Australii. Tomek nie widział dotąd
egzotycznych zwierząt. Warszawa nie posiadała wówczas jeszcze ogrodu
zoologicznego, w którym byłoby można oglądać najrozmaitsze okazy fauny świata. Nic
więc dziwnego, że obok ciekawości nurtował go lekki niepokój. Prawdziwy, żywy słoń to
zupełnie co innego niż malowany obrazek czy fotografia.
Po krótkiej rozmowie mężczyzni podnieśli się z foteli. Wraz z Tomkiem weszli do
rozległego parku. Przy końcu wysypanej drobnym żwirem alei znajdował się starannie
utrzymany trawnik. Tam w cieniu kilkusetletniego, olbrzymiego baobabu21 stał słoń.
Wolno poruszał dużymi uszami, a długą trąbą zwijał w wiązki leżące przed nim siano
i wkładał je do pyska.
Podeszli całkiem blisko. Teraz Tomek spostrzegł na tylnej nodze zwierzęcia szeroką,
metalową obręcz. Przymocowany był do niej łańcuch, uniemożliwiający słoniowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]