[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- uczucie niemal zapomniane. Ta typowa dla niego chęć, aby ją nastraszyć i odmówić rozmowy. Nie zmienił
się ani trochę. Był tym samym aroganckim typem i wcale nie żałowała, iż zerwała zaręczyny.
Cichy jęk przerwał jej rozmyślania i Elizabeth odwróciła się w stronę sofy.
Widok zasłaniały jej postacie ludzkie, uniosła się zatem w powietrze, żeby coś zobaczyć.
Aadna dziewczyna o brązowych włosach, którą zobaczyła schodząc z portretu, leżała z zamkniętymi
oczami na sofie. Przystojny ciemnowłosy mężczyzna, o szaroniebieskich oczach, klęczał przy niej, gładząc
ją po ręce i podtykając jej pod nos sole trzezwiące.
- Mary... Mary...
Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia. Nastraszyła biedną dziewczynę. Szkoda, że nie dało się tego uniknąć.
Szkoda, że nie może być niewidzialnym duchem.
W tym momencie poświata wokół jej postaci znikła. Elizabeth spojrzała zdumiona na suknię, na swoje
ramiona i dłonie. Czyżby stała się niewidzialna? Postanowiła się o tym od razu przekonać i podeszła do sofy.
Dziewczyna podniosła powieki. Elizabeth wstrzymała oddech. Mary wpatrywała się prosto w nią, ale nic
nie wskazywało na to, że ją widzi.
Elizabeth westchnęła z ulgą.
Mary odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę klęczącego tuż przy niej.
- Jasonie? - powiedziała z niedowierzaniem, po czym zacisnęła usta i odwróciła głowę.
Z westchnieniem zamknęła oczy.
- Jak się czujesz, Mary? - dopytywał się zdenerwowanym głosem Jason.
- Chcę pójść do mojego pokoju - powiedziała Mary cicho, nie patrząc na Jasona.
Mężczyzna wziął ją na ręce, ale nawet w tej intymnej pozie Mary zachowała zimną i wyniosłą postawę.
Elizabeth poszła za nimi do błękitnego apartamentu. Zatrzymała się w drzwiach, rozglądając się po
znajomym wnętrzu, niebieskich atłasowych obiciach i hebanowych meblach. Coś ścisnęło ją w gardle.
Potrząsając głową wpłynęła do pokoju.
Jason delikatnie położył Mary na łóżku.
- Mary, muszę ci coś powiedzieć...
- Odejdz, proszę - powiedziała, odwracając się od niego, głosem pełnym żalu. - Nie zmienię mego po-
stanowienia. Zrywam zaręczyny.
Jason zawahał się przez moment.
- Dobrze, odpocznij sobie. Nalegam jednak, abyśmy jutro porozmawiali - powiedział i wyszedł z pokoju.
Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, Elizabeth znów zrobiła się widzialna.
Mary na wpół podniosła się z łóżka na jej widok i nerwowo przełknęła ślinę.
- A więc nie była pani wytworem mojej wyobrazni?
- Nie. Proszę się położyć. Obawiam się, że moje pojawienie musiało panią zaszokować.
Mary położyła się na poduszce, wpatrując się w Elizabeth wielkimi oczami.
- Pani jest Elizabeth. Kobietą, która porzuciła Vincenta.
- Tak to wszystkim przedstawia? Ha! - zawołała Elizabeth, a jej poświata rozbłysła, by po chwili znów
ściemnieć. - W gruncie rzeczy to prawda, porzuciłam go - przyznała. - Nie to jest jednak ważne. Ważny jest
ten mężczyzna, Jason. Zerwała pani z nim, prawda? Chciałabym to naprawić, po to tu jestem.
Mary zacisnęła palce na prześcieradle.
- Już za pózno. Nie chcę go więcej widzieć.
- Wielkie nieba, dziecko, co on takiego zrobił?
Mary otworzyła usta, żeby opowiedzieć Elizabeth tę idiotyczną bajkę o duchu, po czym się zawahała. W tej
sprawie najwyrazniej nie kłamał. Ale w innych? A jego zadufanie, oziębłość, brak względów dla niej i dla
innych?
- Odkąd tu przyjechałam, targają mną wątpliwości - powiedziała z namysłem. - Usiłowałam je ignorować,
ale już dłużej nie mogę. Powinnam była zaufać moim instynktom.
- Przecież on cię kocha.
Mary patrzyła przed siebie przez dłuższą chwilę, a potem potrząsnęła głową.
- Nie, chyba nie. Może kiedyś mnie kochał, lecz teraz jest innym człowiekiem. Nie sądzę, aby wiedział, co
to znaczy kochać kogoś. Nie zależy mu na niczym oprócz tytułu i bogactwa. Jest zimny i niesprawiedliwy. A
ja... Sama nie wiem, czy go jeszcze kocham. Proszę, niech pani idzie. Chcę być sama - dokończyła Mary ze
łzami w oczach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]