[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzęta, a bezmiaru tortur, jakie zadawali jeńcom, nie sposób było określić żadną
cywilizowaną miarą. Trzy czarne wyrastające z jednego punktu czaszki były ich strasznym,
rozpoznawalnym wszędzie symbolem. Tamney poczuł żal dla swych towarzyszy. Zdążył ich
nawet nieco polubić, a los, jaki miał stać się ich udziałem, nie należał do najprzyjemniejszych.
Imgramie zaczął Tamney, czując, już jak niewiele pozostało im czasu. Czy mogę
zobaczyć twój medalion?
Proszę? zdziwił się kupiec.
Twój medalion. Ten, który nosisz na szyi, ten w kształcie półkola zdobionego perłą z
Morza Syren. Masz go przy sobie?
Mam, nigdy się z nim nie rozstaję, to pamiątka po ojcu żeglarzu. Dlaczego o to pytasz i
to w takiej chwili?
Bo nie pozostało nam już wiele czasu.
Co chcesz powiedzieć? Przecież jesteśmy tu bezpieczni, poza tym możemy
pertraktować& Możemy, prawda?! Tamney pokręcił tylko głową.
Nie mamy żadnych szans. Przykro mi. Jednak nie lękaj się tych dzikusów, przynoszę
dla ciebie ratunek.
Pytające spojrzenie kupca zaszło mgłą, a z ust wypłynęła szkarłatna strużka, gdy sztylet
Tamneya przebił kupcowi wątrobę.
Wiedz, że w ten sposób cię wybawiłem& rzekł Tamney, kładąc umierającego na
ziemi. Od losu, jaki zaraz spotka tych dwóch.
Nie był to śmiertelny cios. Tamney pozwolił kupcowi patrzeć. Z jego szyi ściągnął
amulet, który idealnie wpasował się w stary, srebrny sekstans, jaki Tamney wyciągnął z ukrytego
za pazuchą pudełka. Gdy wszystkie części urządzenia zostały połączone, sekstans rozbłysnął
błękitnym światłem, rysując w powietrzu urzekającą, półmaterialną różę wiatrów. Umieszczone
wkoło czarne perły objawiły skrywane dotychczas runy i mistyczne znaki, a osadzony w środku
wskaznik zaczął się obracać, by po chwili wskazać jakiś nieznany, tajemniczy kierunek.
Twój ojciec miał wiele tajemnic zaczął bard, widząc pytające spojrzenie kupca.
Między innymi odkrył wraz z przyjaciółmi wyspę, na której skarby są tak niezwykłe, a potwory
ich strzegące tak straszliwe, że obiecali sobie zapomnieć o niej dla dobra ich wszystkich.
Sporządzili jednak ten sekstans Tamney uniósł go w górę dzieląc go uprzednio na siedem
części. Mieli po latach, gdy już znajdą sposób ochrony przed istotami zamieszkującymi ową
wyspę, powrócić w owo miejsce, by zagarnąć niewyobrażalne skarby. Jest tam bowiem stara
świątynia, należąca do zapomnianego boga świtu i ponownych narodzin. Uosabiał on potęgę
słońca i nieśmiertelność. Legendy mówią, że był kolosalnym, ognistym ptakiem, tak pięknym i
tak świetlistym, że sama jego obecność wypalała oczy i porażała niebiańskim majestatem. Tylko
jego kapłani i najgorliwsi wyznawcy mogli spoglądać na to piękno. Ci jednak, którzy tego
dokonali, nie potrafili już patrzeć na otaczający ich szary codzienny świat. Piękne, prawda?
Tamney zamyślił się na chwilę i pozwolił swym marzeniom dryfować.
Legenda mówi, że gdy anioły ujrzały piękno ognistego boga, zapłakały, porażone jego
doskonałością. Te najszlachetniejsze łzy, spadając z niebios, zapłonęły w piórach jego ogona,
rodząc najdoskonalszą w dziejach Borgaanu tęczę. Uosabiała ona nieziemskie piękno i dążenie
do doskonałości. To była pierwsza tęcza Borgaanu i jak mówi legenda, do dziś łączy ona nasz
świat ze światem bogów, tylko żaden śmiertelnik nie wie, jak ów most odnalezć. Dzisiejsze tęcze
są jedynie marną próbą doścignięcia tego nieuchwytnego ideału& Tamney uśmiechnął się
lekko.
Imgram próbował coś powiedzieć, ale z jego ust wypłynął tylko nabrzmiały, krwawy
bąbel, który pękł zmieciony jękiem wysiłku i bólu.
Tak, wiem odparł bard. Mogłem ci o tym powiedzieć i mogliśmy przecież wyruszyć
tam razem, no i oczywiście nie musiałoby do tego dojść&
Tamney westchnął.
Wiesz, kocham przygody, jestem przecież bardem, ale też jestem i tym podwinął
rękaw.
Oczom umierającego ukazał się pełznący po ramieniu cień jakiejś strasznej istoty.
Magiczny tatuaż żył, a w ostatnich blaskach dnia przedstawiał pierzastego, zielonego smoka,
który wężowym ruchem oplatał całe ramię barda.
Genris Ghandor& wycharczał Caylay.
Tak& Mówią, że jesteśmy najstraszliwszymi zabójcami, jacy chodzą po ziemi, ale jak
widzisz, to nieprawda. Nasza sekta to nie bezmyślni mordercy. Wśród nas takich nie
uświadczysz. Istniejemy w cieniu od zarania dziejów tego świata, a będąc wciąż na granicy
plotek i nienamacalności, staliśmy się mitem, który jednak niezwykle dobrze funkcjonuje i, jak
widzisz, jest całkiem realny. Wzniecaliśmy i tłumiliśmy każdą rewolucję, dotykaliśmy każdej
sensacji, przy nas wzrastały i upadały królestwa, a władcy imperiów, w każdym regionie świata,
nadstawiają ucha dla rad naszych braci. Przeniknęliśmy wszędzie i nasze wpływy sięgają dalej
niż wzrok wieszczy i astrologów. Współtworzyliśmy historię, tak więc można by oczekiwać, że
będziemy stanowić zbieraninę szumowin pozbawionych jakichkolwiek zasad? Tamney położył
dłoń na ramieniu Imgrama. Mamy je i one mówią, że każde przyjęte zlecenie wykonujemy co
do joty. Nie miej mi tego za złe, proszę, to nic osobistego.
Gdy sztylet barda-zabójcy przebił serce kupca, z zewnątrz dobiegł krzyk ranionego
Dragora. Bitwa właśnie dobiegała końca. Tamney wolał nie ryzykować, bo choć dobrze im
zapłacił, Grugran i jego banda to nie solidni kontraktowi najemnicy, ale dzicz, i nigdy nie można
było przewidzieć, jak za chwilę postąpią. Zabójca zdecydował się na bezpieczny odwrót. Oko
Nocy i Powiew Szeptu, czyli czarny, runiczny obsydian i szklana kula wypełniona alchemicznym
dymem. Otworzył drzwi wozu i cisnął oba przedmioty na ziemię, wypowiadając słowa zaklęcia.
Ciemność skrzesana przez klejnot i zasłona dymna dały zabójcy cenne sekundy wystarczające, by
ten wprost rozpłynął się w powietrzu.
*
Kamienne wrota były jednolite i nie nosiły żadnej skazy, jaką można by wykorzystać do
rozpoczęcia kucia. Nie sposób było ich również podważyć, bo nie dość, że ważyły na oko jakieś
kilkaset lub nawet i tysiąc głazów, to jeszcze weszły w posadzkę na dobre dwa palce. Użycie
dzwigni więc całkowicie odpadało. Tamney był w kropce. Mimo jakże licznych umiejętności nie
posiadał siły giganta ani też żadnego magicznego przedmiotu, który by taką krzepę dawał. To
pomogłoby mu uporać się z trudnościami. Największym problemem mogła jednak okazać się
magiczna formuła zabezpieczająca drzwi gdyby je wtedy naruszyć, mogłoby to zakończyć
karierę Tamneya w niezwykle huczny i efektowny sposób. Nie wiadomo bowiem, jakimi
magicznymi pieczęciami obłożono te wrota.
Każdy głupiec wie, że nie należy zanadto zbliżać się do niczego, co może być natchnione
nieznaną magią, toteż Tamney wstrzymywał się przez dotknięciem wrót, jednak wiele godzin
rozmyślań nad rozwiązaniem nie przyniosło rezultatu i zabójca postanowił mimo wszystko
zaryzykować.
Gdy tylko dotknął ich szorstkiej kamiennej faktury, przeszył go dreszcz, a w jego głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]