[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, że będziesz czekał na ojca w biurze - szepnęła, obdarzając go serią krótkich,
gwałtownych pocałunków.
Zaraz potem koszula pofrunęła przez pokój, lądując na podłodze obok
marynarki.
- Tak bardzo myślałem o tobie, że zapomniałem wziąć tego cholernego
sprawozdania.
Odpiął pasek od spodni, wysunął go ze szlufek. I już po chwili zmroził ją
dzwięk odpinanego suwaka. Spojrzała na Luca. Oddychał szybko, gwałtownie,
jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, jakby właśnie pokonywał trasę
maratonu. Zauważywszy, że Grace zawahała się, nie nalegał, po prostu czekał,
dając jej możliwość odwrotu.
Nigdy nie myślała, że znajdzie się w takiej sytuacji, że będzie aż tak
bardzo pragnęła mężczyzny, by wyprzeć się wszelkich zasad, by stały się
nieistotne prawdy wpajane w nią przez rodziców.
Pragnęła go tak gorąco, że prysły wszystkie wątpliwości. Głaskała jego
ramiona, brzuch porośnięty szorstkimi, kędzierzawymi włosami... Potem jej
ręka zawędrowała niżej i dopiero w tym momencie Grace się zawahała.
- Teraz twoja kolej - powiedział ciepło Luc. Rozpiął guzik jej sweterka i
zaczął ściągać go przez głowę.
Wstrzymała oddech, podniecenie rosło. Spojrzała na Luca. Złote oczy
były jak dwa gorejące węgle. Pierzchły wszelkie wątpliwości.
Ręce Luca powędrowały do ramiączek kremowego, koronkowego stanika,
odpiął sprzączkę. Stanik ześlizgnął się z jej ramion. Podniósł go i rzucił daleko
przed siebie. Wkrótce kremowa, koronkowa część damskiej bielizny lądowała
na wielkim, eleganckim żyrandolu, tuż obok czerwonego krawata.
Przez dłuższy czas Grace i Luc stali naprzeciw siebie bez ruchu,
zafascynowani własną nagością. Potem Luc delikatnie dotknął jej piersi. Grace
lekko zgięła kolana. Chwycił ją gwałtownie w ramiona i całował - namiętne,
120
R S
gorące, nienasycone pocałunki. Zdjął spodnie, odrzucił je daleko, bijąc wszelkie
rekordy rzutu spodniami.
- Może powinniśmy iść do łazienki - szepnęła Grace, wciskając się
mocniej w jego ramiona.
- Do łazienki? Słusznie - gwałtownie przewrócił ją na tapczan i położył
się na nią. - Aazienka jest za daleko - mruknął.
Zbliżył usta do jej warg, a jego ręce rozpoczęły intymną, namiętną
wędrówkę. Każda pieszczota zbliżała ich coraz bardziej do czegoś słodkiego,
namiętnego, niemal bolesnego.
- Luc - szepnęła, zamykając oczy. - To więcej niż można wytrzymać.
- Grace?
Miała wrażenie, że jego głos dochodzi z bardzo daleka.
- Co chcesz? - spytała.
- Wiesz, co chcę! Ciebie! - szepnął namiętnie.
- Grace?
- Co chcesz? Dlaczego ciągle powtarzasz moje imię?
- Nic nie mówiłem.
- Grace?
Teraz oboje zamarli z przerażenia.
- Złaz ze mnie! Szybko! - szepnęła Grace.
- Grace? - Znowu oboje usłyszeli jakiś męski głos. Ktoś ją nawoływał.
Ten głos był już tuż przed drzwiami. Przylgnęła do niego, pragnąc ukryć
się w jego szerokich ramionach.
Jakiś mężczyzna i jakaś kobieta otwierali właśnie drzwi pokoju.
- Do cholery! - wrzasnął Luc. - Co państwo robią w moim mieszkaniu?
- Mój Boże! - mężczyzna spojrzał na nich przerażony. - Ja jestem...
pastorem... - próbował się przedstwić, ale słowa uwięzły mu w gardle.
- Moje nazwisko Caruthers, Social Services - przerwała kobieta,
energicznie odpychając pastora. - Jestem państwa kuratorką.
121
R S
- Nieprawda - zaprzeczył Luc. - Na kuratorkę wyznaczono nam panią
Carstairs.
- Zwolniliśmy panią Carstairs z tego stanowiska. Bardzo kontrowersyjny
raport zmusił nas do pewnych koniecznych posunięć. Szafa, kosz na brudną
bieliznę, próba uwiedzenia... Sądzę, że zdaje pan sobie z tego sprawę.
- Próba uwiedzenia? - zdziwił się pastor.
- Otóż to - przytaknęła pani Caruthers. - Ta biedna pani Carstairs
straszliwie wszystko pogmatwała. - Kuratorka wskazała palcem na Luca. - To
pana wina.
Luc spojrzał na Grace, a potem zwrócił się do intruzów:
- Teraz proszę się odwrócić - rozkazał. - I nie podglądać!
Z pewnym wahaniem wypełnili rozkaz.
Luc pośpiesznie przystąpił do zbierania z puchatego dywanu
rozrzuconych ubrań. Podał Grace kilka elementów garderoby. Pośpiesznie
wciągnął spodnie, koszulę, marynarkę...
- Proszę mi powiedzieć, jak państwo się tutaj dostali? - zapytał, z grubsza
przyodziawszy się.
- Drzwi były otwarte - wyjaśnił pastor.
Jednocześnie zerknął na żyrandol ustrojony czerwonym krawatem i
kremowym, koronkowym stanikiem, i szybko odwrócił głowę.
- Czy mógłbym prosić o wyjaśnienie, o jakim romansie mówiła ta
kobieta? I co to za dziecko? - zapytał pastor, ciągle jeszcze odwrócony do nich
tyłem.
Grace chwyciła Luca za rękę.
- Nie mów - szepnęła. - To nie pomoże.
- Mój romans - oświadczył Luc, zdejmując z żyrandola koronkowy stanik
i podając go Grace. - Mój związek z Grace.
- Jesteście po ślubie? - zapytał pastor, rozglądając się wokół ze zgrozą. -
O dobry Boże! - westchnął.
122
R S
- Tak, jesteśmy małżeństwem - odparł Luc.
- Nie, nie - zaprzeczyła Grace. - Luc, ty nic nie rozumiesz. Daj mi
wyjaśnić.
Pani Caruthers pośpiesznie coś notowała, z przejęcia gryząc długopis.
Tonia, którą akurat nikt się nie zajmował, zaczęła płakać.
Pastor nie mógł oczu oderwać od Toni.
- Ty masz dziecko? - spytał z niedowierzaniem.
- Nie! - krzyknęła Grace.
- Możliwe - krzyknął Luc głośniej. - To zależy od tego, kim pan jest -
spojrzał w stronę Grace. - Już pogubiłem się w tym wszystkim - stwierdził. -
Którą historię opowiedzieć pastorowi?
- To nie jest żaden cholerny pastor! - krzyknęła Grace.
- Grace! - upomniał ją oburzony pastor. Przymknęła oczy.
- Ja.. Tak mi przykro, Luc. Czy ja ci nigdy nie wspomniałam, że mój
ojciec jest pastorem?
- Nie. Ale pozwól mi zgadnąć. To jest twój ojciec.
- Bingo!
- Ostrzegam państwa, że jeśli nie jesteście małżeństwem, poniesiecie
poważne konsekwencje za wprowadzanie w błąd Social Services - wtrąciła pani
Caruthers.
- Czy możemy już się odwrócić? - zapytał pastor.
- Tak. Czemu nie? - zgodził się Luc. Spojrzał na Grace.
- Włożyłaś sweter na lewą stronę.
- Taka teraz moda - uśmiechnęła się. - To się nazywa przyłapana na
gorącym uczynku.
- Oboje państwo - poważnym tonem poinformowała ich pani Caruthers -
możecie się spodziewać poważnych kłopotów.
Luc podszedł do niej, zmuszając się do czarującego uśmiechu.
- Teraz, proszę pani... - zaczął.
123
R S
Pracownica Social Services odskoczyła jak oparzona.
- Precz! Wynocha! - krzyknęła. - Precz ode mnie, ty diable wcielony.
Spojrzała na Grace.
- To właśnie przytrafiło się pani Carstairs, nieprawdaż? Widzieliśmy, że
coś jest nie tak, gdy zaczęła nosić rozpuszczone włosy i codziennie robić
staranny makijaż.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]