[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabrali wszystkie jego rzeczy, przynieśli jakieś dziwne pieśni w starym obrządku, które kazali
organiście grać na mszy. Przeor najpierw się cieszył i o nic nie pytał. To ubogie zgromadzenie.
Na dzień przed pogrzebem zażądali, że chcą zamknąć się z nim w kaplicy, całą noc było widać
dziwne światła i słychać pieśni i w końcu sami go pochowali. W nocy. Wtedy przeor się
przestraszył i zadzwonił do kurii, a ci zawiadomili nas. Pojechaliśmy we dwóch z Michałem, ale
tamtych już nie było. Odkryliśmy, że mieszkali w Koszalinie w hotelu, ale tam ich też nie
zastaliśmy. Myślę, że Michał czegoś się jednak dowiedział, tylko mi nie powiedział. To on
prowadził śledztwo, ja miałem mu pomagać i trochę się przyuczać. Całkiem jak w Imieniu
Róży .
Grób był bardzo dziwny. Podobny do piramidy i zwieńczony dziwnym krzyżem, który na
wszystkich ramionach miał pośrodku po dwa kolce i każde ramię było zakończone trzema takimi
samymi. Zakrystian przyznał się, że podglądał ich w nocy w kaplicy. Wszyscy mieli płaszcze
z takim samym krzyżem i miecze, a jeden z nich celebrował nabożeństwo, ale w dziwnym
obrządku i w obcym języku. Nie po łacinie. Na grobie znalezliśmy jeszcze wieniec spleciony
z takich jasnych, suchych gałęzi, z bardzo długimi kolcami, jak palec. Brat Michał powiedział, że
to jest gundelia roślina z Palestyny i że z takiej samej zrobili koronę cierniową Pana Jezusa.
Niby nie odkryliśmy nic specjalnego, więc wróciliśmy do siebie. Brat Michał odkrył coś więcej,
ale gdy skończył raport, kazał mi o wszystkim zapomnieć. Był jakiś dziwny. Powiedział mi tak
jak pan: uważaj na ciernie . A odkąd wróciliśmy, zacząłem ciągle śnić o tych dziwnych,
wielkich, czarnych mnichach. Byli nieruchomi jak rzezby, a mimo to widziałem ich coraz bliżej.
Potem, odkąd umarł Michał, zacząłem widywać ich we dnie. Na dziedzińcu, na korytarzach,
czasem przez okno. I ciągle mi się śnili. Zaczęło mi chodzić po głowie, że nie pozbędę się ich,
dopóki nie umrę. Ciągle i ciągle. Wydawało mi się, że nie ma innego sposobu. %7łe jeśli tego nie
zrobię, to będą mnie dręczyć na tym i na tamtym świecie. %7łe jadąc do Mogilna i grzebiąc w ich
sprawach, popełniłem straszny grzech i aby go zmazać, muszę zrobić to, czego najbardziej się
boję: powiesić się na dzwonnicy. Rozpłakał się znowu.
Nie wiem, dlaczego tak zrobiłem, nigdy nie chciałem się zabić. Zupełnie, jakby ktoś myślał
za mnie.
Westchnąłem ciężko.
Nie możesz tu zostać. Nie żyjesz i tego już nie zmienimy. Ale zostaw ten ponury świat i idz,
gdzie twoje miejsce. Tam, gdzie trawa jest zielona, a niebo niebieskie i gdzie jest światło. Idz do
światła.
Niespodziewanie zerwał się wiatr i wzbił wokół nas kłęby kurzu. Usłyszałem jakieś szelesty
i szmery, jakby wiele małych stworzeń uciekało gdzieś panicznie.
Nie podobało mi się to. Wstałem z siodła Marlenę i rozdeptałem niedopałek.
Teraz cię przeprowadzę. Obejmę cię, a ty poczujesz się lekki i odejdziesz tam, gdzie
powinieneś był przejść. Nie bój się. Pomyśl, że wracasz do domu.
Zamknął oczy, mały chłopiec w ogromnym habicie i zaczął się modlić.
Objąłem go.
I nic.
Zupełnie nic.
Nie rozumiałem, co się stało. A potem spojrzałem za siebie i nagle, jakby ktoś uderzył mnie
w twarz, zobaczyłem go. Stał u szczytu ulicy, ogromny i spiczasty, z dłońmi ukrytymi w sutych
rękawach i z wypełnionym czernią kapturem spadającym na twarz.
%7łałobnik. Tak go mój mnich nazwał. %7łałobnik. Na szczęście Albert jeszcze go nie zobaczył.
Zaczęło mi walić serce, dłonie miałem zimne i mokre. Spojrzałem znowu, ukradkiem
i zobaczyłem go trochę bliżej. Przypomniałem sobie, jak śmignął tam z dziedzińca i zrobiło mi
się niedobrze.
Obol powiedziałem. Albert nie zrozumiał.
Co?
Sam nazwałeś mnie Charonem. Nie zdołam cię przeprowadzić, jeżeli mi nie zapłacisz.
Zastanów się dobrze. Myślałem, że to, co mi powiedziałeś wystarczy za zapłatę, ale nie. Nie
wiem dlaczego. Myśl. To nie są moje fochy. Bez tego się nie uda. Obol! Cokolwiek.
Zapłacić? Ile to ma być?
Wszystko jedno! Może być dziesięć groszy albo znaczek pocztowy, byle nie skasowany. Coś
od ciebie, co mogę znalezć w świecie żywych. Myśl!
Spojrzał za moim ramieniem i wtedy go zobaczył. Oczy rozszerzyły mu się w przerażeniu.
Wiatr wzmógł się, wzbijając wokół nas kłęby popiołu, i zasnuł na chwilę czerwone niebo.
Na końcu uliczki, przy klasztorze, w murze jest cegła ze znakiem, który przypomina V na
kole. Ta cegła się rusza. Pod nią w plastikowej torbie jest trochę pieniędzy i mój paszport.
Schowałem, gdybym musiał uciec z klasztoru... Ja... chyba straciłem powołanie. Znowu zaczął
chlipać.
To już nieważne powiedziałem i objąłem go, a potem spojrzałem nad kapturem jego
habitu. %7łałobnik był jeszcze bliżej. Może o sto metrów.
Tym razem otoczyła nas mgła i chłopiec zrobił się lekki, a potem zniknął w kolumnie światła,
która błysnęła w niebo. W moich ramionach został tylko pusty habit, który spłynął na ziemię.
Spojrzałem po raz kolejny wzdłuż uliczki, dopadając już motocykla. %7łałobnik stał jeszcze
bliżej, a u jego nóg siedział stwór podobny do ogromnego, karykaturalnie chudego psa.
Martwego psa, okręconego jakimiś żelaznymi pasami albo odzianego w matową, jakby
zardzewiałą zbroję, szczerzącego zęby i z płonącymi gnilną zielenią oczami. Nigdy czegoś
takiego nie widziałem.
%7łałobnik powoli uniósł rękę i z rękawa wysunęła mu się dłoń. Bardzo chuda, z długim palcem
mierzącym prosto we mnie. Pies wydał z siebie sapnięcie i wystartował jak chart.
Kopnąłem starter, wyciągając jednocześnie obrzyna. Oparłem go o przedramię i złamałem
lufy. W jednej tkwił ładunek, a w drugiej ta skorodowana i jakby zgniła gilza. Przycisnąłem lufę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]