[ Pobierz całość w formacie PDF ]
traktuje.
Tego dnia przybył wreszcie posłaniec od brata Eilifa z klasztoru na wyspie
Hovedoen. Mimo że Orm Oysteinsson był bardzo zajęty, uparł się, by udać
się tam z Ingebjorg.
- W końcu to był mój pomysł - wyjaśnił. - Poza tym chcę bratu Eilifowi
osobiście powiedzieć, jakie to dla mnie ważne. Jest już leciwy, a żaden z
młodszych mnichów nie umie tego, co on. Jak brata Eilifa zabraknie, skąd
wezmę nowego miniaturzystę?
W głębi duszy Ingebjorg podejrzewała, że Oysteinsson nie może też za
bardzo liczyć na nią. Wcale bowiem nie było pewne, że po ślubie ona i Ture
zostaną w Akersborg. Może w ogóle wyjadą z Norwegii? Ochmistrz musiał
jednak to wszystko już rozważyć, a ona z kolei bardzo chciała nauczyć się
czegoś nowego.
Na wyspę zawieziono ich, kiedy słońce stało wysoko na niebie. Ingebjorg
od razu, gdy wylądowali i zaczęli wspinać się po łagodnym stoku ku
klasztorowi, poczuła osobliwą obcość tego miejsca. Rosły tu inne drzewa i
kwiaty niż te, do których przywykła, inne też były zapachy. Pomyślała, że to
pewnie zakonnicy przywiezli ze sobą rośliny skądś z Południa.
- Klasztor założyli mnisi z Anglii - wyjaśnił Orm Oysteinsson, jakby
czytając w jej myślach. - To cystersi, jeden z najsurowszych zakonów.
Asceza, wstrzemięzliwość, pogarda dla świata i umiłowanie samotności są
dla nich najważniejsze. Mówi się też o nich biali mnisi", bo noszą białe
habity. Ich opat jest dostojnikiem kościelnym i zasiada w Radzie
Królewskiej.
Ingebjorg spojrzała na niego z zaciekawieniem. Wciąż lubiła ochmistrza i
ogromnie żałowała, że nie jest lojalny wobec króla.
- Pamiętam, jak ojciec opowiadał mi o waśni między drużynnikami króla
Sverrego i ludzmi biskupa - powiedziała z zapałem. - Zanim król wyruszył
na bój z biskupem Nikolasem w Oslo, przybył do kościoła klasztornego tu,
na wyspie, by pomodlić się o zwycięstwo.
Ochmistrz rzucił jej zdziwione spojrzenie i kiwnął głową.
- Wiesz więcej niż większość niewiast, panienko Ingebjorg.
Przebiegł ją dreszcz. Zupełnie się zapomniała! Przecież miała udawać
niczym niezainteresowaną prostaczkę.
- Ojciec opowiadał mi bajki i sagi o tym, co się zdarzyło dawno, dawno
temu... Bardzo lubiłam opowieść o drużynnikach króla Sverrego, których
nazywano brzozonodzy", bo obwiązywali sobie nogi brzozową korą. -
Roześmiała się, ale sama usłyszała, jak sztuczny był to śmiech.
- Opowiadał ci też o tym, co działo się w kraju za jego czasów?
- Niestety nie, byłam na to za mała. Gdyby pożył dłużej, na pewno
dowiedziałabym się o wielu rzeczach. Proszę opowiedzieć mi coś więcej o
tym klasztorze, panie! - poprosiła, by odwrócić jego uwagę.
- Jest pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, ale pierwszy kościół,
który tu stanął, był pod wezwaniem Zwiętego Edmunda. To był kościół
kupiecki.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego postawiono go na wyspie?
- Tego nikt nie wie. To zagadka. Wiemy tylko, że w tysiąc sto
czterdziestym siódmym roku przypłynął, z Kirkstead we wschodniej Anglii,
opat Philippus z dwunastoma mnichami. Przyjął ich biskup Viljalm i pokazał
im palcem wyspę, mówiąc, że tam, na Hovedoen, mogą wybudować sobie
klasztor i spędzić w nim resztę swojego ziemskiego życia. Kiedy tu przybyli,
ze zdziwieniem stwierdzili, że stoi już tutaj kościół... Bardzo im też ulżyło,
gdy zobaczyli studnię, bo bez niej trudno byłoby o wodę.
Dotarli do klasztoru i ochmistrz wszedł do środka, a jej kazał zaczekać na
zewnątrz. Z zainteresowaniem przyglądała się okazałym zabudowaniom,
które przypominały jej Nonneseter.
Po chwili ochmistrz wyszedł z klasztoru w towarzystwie stareńkiego
mnicha z tonsurą, odzianego w białawy habit. Złożywszy dłonie, zakonnik
pokłonił się jej, zrobił znak krzyża, a potem drobnym kroczkiem pośpieszył
do niedużego, murowanego budynku, stojącego poza właściwą klauzurą.
Tam otworzył ciężkie dębowe drzwi i wprowadził ich do sporej komnaty. Na
jej środku stały trzy pulpity, podobne do tego, którego Ingebjorg używała w
Nonneseter, mogły przy nich jednocześnie pracować dwie osoby, zwrócone
do siebie twarzami. Na ścianach znajdowały się puste półki i Ingebjorg
najpierw się zdziwiła, że nie ma na nich ksiąg, ale potem pomyślała, że coś
tak cennego z pewnością jest przechowywane w samym klasztorze.
- Tutaj brat uczy wędrownych miniaturzystów, to znaczy świeckich,
którzy wędrują z klasztoru do klasztoru i proponują swoje usługi - wyjaśnił
ochmistrz. - W klasztorze na wszystkich ścianach są freski, które brat sam
namalował, a także rzezby i ozdoby z kości słoniowej. Do zeszłej zimy
mieliśmy w Oslo jeszcze jednego miniaturzystę, albo inaczej mówiąc -
iluminatora, mieszkał w samym mieście i tam też miał warsztat. Kiedy
umarł, nie było komu przejąć po nim schedy. Może ty, panienko Ingebjorg,
zajmiesz jego miejsce? - spytał z uśmiechem. - W ten sposób staniesz się
pierwszą miniaturzystką w kraju...
Ingebjorg uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Bardzo chętnie, panie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]