[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przemysłu. Mówiono nawet, że to Rockefeller i jego ludzie ze Standard Oil przyglądali
się postępom prac w Beaumont. Wszyscy czekali. Czekali.
Tymczasem wciąż napływały wieści o suchych szybach i odkryciach w innych
częściach kraju. Cal opowiedział o tym wszystkim słuchającej go w zaciekawieniu
Norze, podczas pierwszej, wspólnie spędzonej nocy w hotelu w Beaumont Za dnia
poszedł sprawdzić postępy w wierceniach i wrócił przygnębiony.
- O co chodzi? - zapytała, gdy zdjął zabłocone buty i kurtkę.
- Znowu kłopoty - odparł ciężko. - Kapitan Lucas poradził sobie z piaskami, ale
nas ciągle nękają. Musieliśmy posłać po kolejne wiertło do Corsicany. - Z
westchnieniem usiadł na łóżku.
- Tylu ludzi czeka na sukces. Jestem niecierpliwy. Kapitan wierci od
pazdziernika i też trafił tylko na gaz, a nie na ropę. Popatrzył na nią. - Jesteś taka
drobna, Noro - powiedział nieoczekiwanie. - Musisz więcej jeść, by nabrać sił.
- Mam mały apetyt - odparła. Uśmiechnęła się. - Ale od czasu, gdy wróciłeś,
jestem chyba bardziej głodna.
Zakrztusił się śmiechem.
- Za chwilę będziemy musieli zejść na kolację. - Uniósł rękę.
- Ale jeszcze nie teraz.
Podała mu szczupłą dłoń, a on posadził ją sobie na kolanach.
Pocałował ją i przez chwilę nie odezwali się ani słowem.
Jego ręka wędrowała po jej ciele, a ona skuliła się w jego ramionach.
- Nie chciałabym ci przeszkadzać - szepnęła uśmiechnięta - ale kolacja na dole
wystygnie, a ma być mus z jabłek, które gospodyni wygrzebała w swojej piwnicy.
Odwzajemnił uśmiech.
- A ty to lubisz?
- Uwielbiam. Ciebie też, ale akurat teraz nie potrafiłabym się oprzeć jabłkom.
- Skoro tak, pozwól mi znalezć czyste buty, zanim zejdziemy na kolację.
Podszedł w skarpetkach do walizki i za chwilę miał na sobie parę skórzanych,
wyglądających na bardzo drogie, butów. Nie skomentowała tego, narzucając piękny,
czarny szal na błękitną suknię, ale nie przestała o tych butach myśleć. Nadal nie znała
Cala do końca.
Na dole rozmawiano tylko o Spindletop Hill, gdzie wiercił kapitan Lucas.
- Widzieliście niebo? - zapytał ktoś podekscytowanym głosem.
- Zwieciło jak stos pogrzebowy, o tam - wskazał kierunek ruchem ręki, jakby
obecni mogli widzieć przez ścianę.
- Zgadza się - potwierdziła starsza kobieta. - To ognie świętego Elma - dodała. -
%7łeglarze wierzą, że gdy się pojawią, dane im będzie bezpiecznie dotrzeć do portu.
- To nie są ognie świętego Elma - zaprzeczył z niesmakiem przedmówca. - To
pali się gdzieś na polu kapitana Lucasa.
- Pewnie trafił na następne złoża gazu - skomentował ktoś.
- Kiedyś wyleci w powietrze z całym wzgórzem. Albo podpali cały obóz.
- Mówią, że tam jest ropa.
- Uwierzę, gdy zobaczę. Podaj ziemniaki - odparła starsza kobieta.
Nora i Cal wymienili spojrzenia. Nie wspomniał jej, że zainwestował tu
wszystkie pieniądze. Nie chciał też brać sobie do serca słów tej kobiety. Potrzebował
otuchy.
Po kolacji, gdy Nora szykowała się do pójścia spać, odwiedził najbliższy saloon,
gdzie umówił się ze swoimi ludzmi.
- Ciężko było ustawić to wszystko na miejscu - powiedział Mick Wheeler,
inżynier z Corsicany, pocierając łyse czoło. Pozostali czterej mężczyzni oraz Pike
pokiwali zgodnie głowami. - Podobnie jak grupa wiercąca obok, mieliśmy problemy z
ustawieniem szybu. Gdy się już udało, uderzyliśmy w piaski i zawaliły się brzegi
otworu.
- Tak jak w poprzednich otworach - dodał Pike. - Ale one były gdzie indziej, nie
na wzgórzu. Przez dwa tygodnie mordowaliśmy się z piaskiem i żwirem, a teraz
mieliśmy wybuch gazu.
- Tak - potwierdził Mick. - Musieliśmy włączyć pompy cyrkulacyjne na całą
dobę, a zatem potrzebowaliśmy więcej ludzi. Mnóstwo ich stoi obok i przygląda się, a
nikt nie chce się nająć do pracy.
- Pewnie boją się ośmieszenia - powiedział ponuro Cal, obracając w dłoni
butelkę z piwem. - Szukanie ropy jest tu chyba najpopularniejszym tematem żartów.
- Przestaną się śmiać, gdy trafimy na ropę - uciął Mick.
Pike wyglądał nie tylko na zmartwionego, ale też na zdenerwowanego. Co
chwila oglądał się na drzwi.
- Trzeba wracać do obozu - powiedział. - Nie lubię zostawiać go bez nadzoru.
- Z tym jestem w stanie się zgodzić - przytaknął Mick. - Do tej pory trafiliśmy
jedynie na gaz; nie wiadomo, co będzie dalej.
Lucas trafił na skałę na głębokości ośmiuset osiemdziesięciu stóp. My mamy
osiemset.
- Też będzie skała - mruknął jeden z wiertaczy. - I trzeba będzie zaczynać od
nowa.
- Nie - zaprzeczył zdecydowanie Cal. - Jeśli trafimy na skałę, możemy się przez
nią przebić, Lucasowi się to udało.
- Ale człowieku, jak? - wykrzyknął Pike. - Nie będziemy go błagać, by nam
pokazał, jak to zrobił...
- Zatelegrafuj do Sama Draga w Corsicanie - kazał mu Cal.
- Nieważne, ile to będzie kosztowało - dodał, gdy wspólnik chciał
zaprotestować. Podał mu sztukę złota wartą dwadzieścia dolarów. - Wydaj to
wszystko, jeśli będzie trzeba. Powiedz mu wszystko o naszych problemach i zapytaj o
radę. Powiedz, żeby tu przyjechał, jeśli to konieczne. Nie zatrzymam się na skale,
skoro Lucas się przez nią przebił. Chcę wiedzieć, jak to zrobił.
- Możesz go zapytać - doradził ironicznie Mick.
- Mogę. Ale to ma być fair. Wątpię, by sam pomógł mi siebie pokonać - odparł
Cal. - Poza tym pomógł nam z zaworami. Nie mógłbym prosić o więcej.
- Masz rację - zgodził się z nim Mick.
Pike nie wyraził aprobaty. Wciąż wyglądał na wytrąconego z równowagi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]